Dwadzieścia dwa punkty po dwunastu kolejkach. W XXI wieku Real Sociedad tylko raz zanotował lepszy start i skończyło się to wicemistrzostwem Hiszpanii w sezonie 2002/03. Nadspodziewanie dobrym początkiem rozgrywek Eusebio postawił w stan gotowości wszystkie biblioteki oraz multimedialne archiwa. Każdy kibic liczy, porównuje, wspomina tamten czempionat, w którym jeszcze na dwie kolejki przed końcem La Real trzymał jedną rękę na tytule. Oczywiście wszystko to dzieje się z przymrużeniem oka, nikt nie zastanawia się nad rezerwacją hotelu w Kijowie na finał przyszłorocznej Ligi Mistrzów. Niemniej dobrze znany barcelońskiej społeczności Eusebio przypomniał kibicom o głodzie sukcesu.
Wystarczy spojrzeć na wyniki. Ostatnie cztery ligowe starcia przyniosły komplet zwycięstw i bilans bramkowy 10:1. Ktoś może wyciągnąć liczby z poprzedniej kampanii, gdzie na przełomie stycznia i lutego Erreala zaliczyła niemalże bliźniaczą serię, ale w tym wypadku statystyka – bez mała tradycyjnie – pozostaje statystyką. Tamta passa przyszła w odpowiednim momencie, gdyż Baskowie mieli wówczas nóż na gardle i od czerwonej czcionki na telegazecie dzieliły ich ledwie trzy oczka. Po zwycięskich derbach na San Mamés z zespołu uszło powietrze i bez większego stresu odliczano czas do urlopów.
Dziś przeciwnicy mają do czynienia z diametralnie inną drużyną. Drużyną znajdującą się na fali wznoszącej, która w końcu złapała wspólny język z trenerem i niesie ich wiara we własną siłę. Choć latem w kadrze pierwszego zespołu doszło do dyskretnych zmian, to w ekipie miała miejsce transformacja. W naznaczonych przez siebie piłkarzach Eusebio zasadził ziarno pod obecną formę ekipy Txuri Urdin.
„Mało kto wierzył, że Iñigo przedłuży kontrakt, że zostanę, że inni podpiszą nowe umowy. Nie wierzono w ten projekt. Między innymi dlatego zostałem” ~ Gerónimo Rulli
Sacristán miał pomysł na każdą formację i konsekwentnie się go trzymał, nie zwracając szczególnej uwagi na pomruki niezadowolenia dochodzące z trybun. Odważne decyzje personalne właściwie za każdym razem broniły się na murawie i jeśli ktoś spyta o największy atut trenera Realu Sociedad, to na 99% procent dostanie odpowiedź: wierność idei.
Obsada prawej obrony wydawała się być polem do walki między Josebą Zalduą i Aritzem Elustondo – dwaj względnie młodzi wychowankowie, którzy w przeszłości udowodnili już swoją niemałą przydatność dla zespołu. Co zrobił Eusebio? Odkurzył 30-letniego Carlosa Martíneza, który jeszcze na początku sezonu był na tej pozycji numerem trzy. Efektem tego, poza solidnymi poczynaniami defensywnymi, są dwie asysty po wybornych dośrodkowaniach. Partner dla Iñigo Martíneza? W tym wypadku Sacristán również wybrał trzecią opcję, bo ani Mikel González ani ponownie Elustondo. Padło na Raúla Navasa, który wrócił do gry w piłkę po czternastu miesiącach walki z kontuzją kręgosłupa.
Warto także wspomnieć o jednym z największych sukcesów – obsadzie lewej obrony w postaci Yuri’ego. Tenże zawodnik jeszcze w zeszłym sezonie miał w swoim warsztacie jedno zagranie – piłka pod nogami? No to sprint do końca boiska, a jeśli spotkanie rozgrywano na Anoeta, to najlepiej do bieżni, żeby przebiec 400 metrów w czasie dającym kwalifikację olimpijską. Dziś to przede wszystkim obrońca o sile Hulka, a także zawodnik inteligentnie podłączający się do ataku. Trzy asysty i bramka mówią same za siebie.
Największa rewolucja zaszła w środku pola. Na boczny tor odstawiono Rubéna Pardo – najlepszego asystującego w poprzednim sezonie. Choć na pozór wydaje się to absurdalne, to jednak się obroniło. Eusebio potrzebował ustawić obok Asiera Illarramendiego kogoś, kto równie dobrze będzie przecinał akcje rywali i szarpał się o każdą piłkę. Nie gwarantował tego Pardo, który unikał pojedynków siłowych jak ognia, ale idealnie nadał się do tego Zurutuza. Rudowłosy pomocnik został zdjęty ze skrzydła i wylądował na pivocie. Kierownica Realu Sociedad stała się wielofunkcyjna, a nie jak do tej pory odziana jedynie w materiałowy pokrowiec. Rubén stał się dżokerem, Esteban Granero bywalcem trybun. Nikt nie śmie już dyskutować.
W ataku nastąpiła kosmetyczna zmiana – Brazylijczyka Jonathasa, który goli nie strzelał, Eusebio zastąpił innym napastnikiem z Kraju Kawy, a Willian José bramki zdobywa regularnie. Pomysł prosty niczym te z irytujących internetowych banerów o zarabianiu 5 tysięcy dolarów dziennie, tylko skuteczny. Xabi Prieto przeżywa u Sacristána trzecią młodość, a Carlos Vela ponownie czaruje. W przypadku Meksykanina za dotarcie do niego może nie odpowiadać akurat trener, ale ojcostwo. Kibicom na Anoeta pozostaje mieć nadzieję, że potomek sprawi, iż Messicano porzuci hobbystyczne uprawianie cyrku i półprofesjonalne podejście do zawodu. Może nawet polubi piłkę nożną.
Sacristán używając niemal tych samych narzędzi zbudował nowy zespół. Utrzymujący się przy piłce, grający z pomysłem, mający styl. Brakuje mu może pierwiastka szaleństwa, z którego słynął Philippe Montanier, kiedy kilka lat temu Real Sociedad skończył sezon na czwartej pozycji. Eusebio jest pragmatykiem i jego sposób na futbol piłkarze przenoszą na murawę.
Dla Barcelony wyjazdy na Anoeta są prawdziwym koszmarem. Zwykle zimno, zazwyczaj tak mokro, że krople wody ścigają się po bieżni otaczającej murawę. Z siedmiu ostatnich wyjazdów do Donostii pięć razy wracali pokonani, a dwa razy udało się Blaugranie ugrać punkt. Niedzielna wizyta zapowiada się na najważniejszą od lat. Za rogiem czai się Klasyk, strata do Realu Madryt wzrosła po nieoczekiwanym remisie z Malagą i najzwyczajniej w świecie Katalończycy muszą to spotkanie wygrać. Pierwszy raz od 2007 roku. Pierwszy raz w karierze trenerskiej Luisa Enrique. Tylko jak to zrobić, skoro ostatniego gola Barcelona strzeliła tam ponad dwa lata temu?
Posłuchaj też najnowszego odcinka podcastu Fuera de juego!