
Cykl „La Otra Liga” tworzymy we współpracy z portalem fcbarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji dotyczących katalońskiego klubu.
Deportivo Víctora Sáncheza z jednej strony już jest super. Bo gdzie, nie licząc Eibaru, znajdziemy drugą drużynę, kąsającą czołówkę La Liga de facto z czeluści Segunda División?
U opuszczających El Riazor kibiców Blanquiazules rozum walczy z sercem. Serce za obecny stan dziękuje Víctorowi Sánchezowi i Lucasowi Pérezowi, zdrowy rozsądek… Barcelonie. Powiedzmy sobie szczerze: tylko wola (a właściwie jej brak) Dumy Katalonii uchroniła Blanquiazules przed mackami Ligi Adelante. Ale po kolei…
Egzekucja nieżywego
To był 23 maja 2015 r. i ostatni mecz sezonu. Deportivistas przybyli do Katalonii z nadzieją, że zadowolona mistrzostwem Blaugrana odpuści spotkanie. Pasillo zawodników Dépor dla zwycięzcy rozgrywek przemawiało o litość. „Oczekujemy Barcelony w jej najlepszym obliczu, i pod takiego przeciwnika przygotowujemy się” – mówił też Víctor dzień wcześniej.
Pierwsze podstawy do optymizmu dała Barcelona. Nie dość, że gospodarze myślami byli w Berlinie, to jeszcze Luis Enrique desygnował do pierwszego składu Jordiego Masipa, Sergiego Roberto i Adriano. Nietrafnie. Galisyjczycy nie zrównoważyli swoich sił, i kiedy w 60. minucie Leo Messi celebrował dublet, prezydent Tino Fernández (to nie nepotyzm, lecz zbieżność nazwisk z byłym szkoleniowcem) powoli wdrażał finansowy plan B na rywalizację w Segunda. Bezpieczne 2:0 uśpiło jednak Barcelonę. Jedni myślami biegali po Olympiastadionie, drudzy układali przemówienia na pożegnalną fetę Xaviego. Lucas Pérez z wiecznie kontuzjowanym Diogo Salomão wykorzystali moment, wyrównując na 2:2, choć po prawdzie Duma Katalonii już w pierwszej połowie mogła rozwalcować przyjezdnych. To był czternasty remis Dépor w tamtym sezonie, ale jedyny zwycięski.
Korki od szampanów wystrzeliły w obu szatniach. O ile podopieczni Lucho opijali kolejny tryumf, o tyle Los Turcos z kieliszkami oddali się refleksji nad ponurym okresem klubu. Upadli też inni – Eibar (potem okazało się, że jednak Elche) i Almería, ale na boisku wszystkie te zespoły miały więcej do zaoferowania niż Blanquiazules. Ale przecież futbol nigdy nie był, nie jest i nie będzie sprawiedliwy.
Konsekwentny samouk
W środowisku Deportivismo panuje przekonanie, że ojcem aktualnych sukcesów Los Turcos jest Víctor Sánchez del Amo. Wychowanek Realu Madryt, choć legenda Deportivo, silnie utożsamiająca się ze złotymi czasami SuperDépor. Dawniej kumpel Manuela Pablo z boiska, dziś jego szef. Sama nominacja Víctora mogła rodzić skrajne odczucia. W Galicji ustępował mu trenerski weteran, z połową tysiąca ligowych spotkań na koncie, Víctor Fernández, podczas gdy w CV następcy widniało okrągłe zero. Kto wie, może prezydent Fernández spisał Dépor na straty i tanim kosztem chciał pozyskać perspektywicznego trenera do Segunda? Sam prezes oczywiście oficjalnie zaprzecza, by VS był jego królikiem doświadczalnym. Klub zatem wyrażał pewność co do sukcesu żółtodzioba, jeśli nie w postaci utrzymania, to powrotnego awansu rok później. „Dla mnie istniała tylko jedna opcja, czyli Víctor Sánchez del Amo” – zbijał wszelkie wątpliwości Tino Fernández.
Abstrahując od przygotowania do zawodu, del Amo posiadł umiejętność, jakiej w La Coruñii zabrakło Fernándezowi – potrafi, i przede wszystkim chce dogadać się z piłkarzami. Co więcej, Sánchez wali pięścią w stół, kiedy komuś nie po drodze z jego decyzjami. Victor nie okazał się łagodnym barankiem, ale kwestiach psychologicznych odnalazł kamień filozoficzny – pokazał autorytet. Na początku na poprawę poziomu sportowego miał niewiele czasu (został zatrudniony pod koniec sezonu 2014/15, w kwietniu), a i warsztatu własnych doświadczeń nie starczało Víctorowi, by na przestrzeni dziesięciu tygodni zamienić Deportivo w maszynkę do wygrywania. Grał na przetrwanie, bo nic więcej nie miał do zaproponowania. Ale udało się, to najważniejsze.
Prawdziwym momentem rozkwitu Víctora Sáncheza okazały się wakacje. Po uratowaniu Deportivo, młody szkoleniowiec dostał czas na ostudzenie emocji i wznowienie nauki. Dotąd VS wtórował Míchelowi w podróżach po Europie, ale bycie asystentem w Getafe, czy Olympiacosie Pireus, nie stanowi karty przetargowej do spektakularnej kariery w La Liga. Tym bardziej, że jego mistrz sam nie potrafił potwierdzić swojej klasy, a teraz męczy się w Marsylii.
Victor nie miał zatem od kogo zaczerpnąć wzoru, więc sam próbuje taki stworzyć. Jest samoukiem, który oprócz kwestii sportowych, przyswaja również zachowania pozaboiskowe. Na konferencjach zawsze kurtuazyjny, żeby nie powiedzieć nawet zbyt grzeczny. Elegancko ubrany, odpowiednio dobierający słowa, uciekający do oryginalnych wypowiedzi, zagłaskuje kibiców. Oto próbka jego możliwości: „Nasi piłkarze są jak nasi kibice – nigdy się nie poddają”, lub: „Trzeba złapać serce i kierować głową”. Poza tym jest pokorny do bólu i nawet po pewnym zwycięstwie nad Espanyolem dopatrywał się walorów przeciwnika.
Rotacje? Me gusta!
Prognozowanie jedenastki, jaką Víctor rzuci rękawice Barcelonie, to zadanie nawet nie dla bukmacherów. Sánchez lubi zaskakiwać, mieszać składem i ustawieniami. To komfort, który zapewnił mu Tino Fernández. Letnie mercado obfitowało bowiem w spore wzmocnienia dla Deportivo. W cenie byli zwłaszcza piłkarze powyżej 25. roku życia – Arribas, Mosquera, Fajr i Cani tworzą przykładną grupę. Majstersztykiem okazało się natomiast utrzymanie trzonu kadry z poprzedniego sezonu. U Sidneia i Juanfrana wynegocjowano przedłużenie wypożyczenia, które niebawem nabiorą kształtu wolnego transferu, Oriol Riera wrócił z Wysp, a na Lucasa klub wyłożył gotówkę. To bezprecedensowy ruch: Dépor ma astronomiczne długi, w minionych latach nie wydawał ani grosza. Kolejne luki uzupełnili młodzi-gniewni, z Fede Cartabią i Luisem Alberto na czele.
Powiększona kadra daje większe pole manewru, z którego trener korzysta bez zmartwień. Blanquiazules wciąż trapią urazy, ale del Amo włada armią co najmniej przyzwoitych dublerów. Przykład? Pierwszy z rzędu Fabri, niewątpliwa gwiazda minionej kampanii. Kilka dni temu golkiper dowiedział się, że straci sezon, ale kto się tym martwi, skoro Germán Lux przeżywa drugą młodość? Podobnie rzecz ma się z Celso Borgesem. Kostarykanin przynajmniej do końca stycznia pozwiedza gabinety lekarskie, podczas gdy Álex Bergantiños będzie zachwycał walecznością kibiców.
Oprócz powodu kontuzji, Víctor korzysta z roszad dla podniesienia konkurencyjności. W bieżących rozgrywkach murawy nie powąchali jedynie wspomniany Fabri i 39-letni Manuel Pablo. Tak mówił Sánchez po spotkaniu z Espanyolem: „W ostatnich dwóch meczach zaangażowałem osiemnastu piłkarzy. Osobiście jestem im wdzięczny za pracę, którą wykonują. W futbolu, na poziomie emocjonalnym, ważne jest, aby wszyscy Twoi piłkarze byli zaangażowani”.
Poza misją utrzymania wysokiej konkurencyjności, VS ma jeszcze jedną, nakreśloną bezpośrednio przez Fernándeza. W zamierzeniu jest ona bardzo prosta – Deportivo chce nawiązać do czasów, kiedy w niebiesko-białych trykotach biegali chłopaki z Galicji. Gorzej z samym wykonaniem. Víctor chwilowo wystrzega się młodzieży w zespole, ale Lucas, Juan Domínguez, Mosquera i Bergantiños, czyli fundamentalne ogniwa, pochodzą z La Coruñii. Następny krok trenera w tym aspekcie winien stanowić wprowadzenie kilku młodych piłkarzy bezpośrednio ze szkółki. Prędzej czy później będzie to potrzebne, bo na ten moment średnia wieku kadry Los Turcos wynosi 28,5 roku. To najstarsza drużyna w całej lidze!
Królowie jesieni?
Przemiany taktyczne natomiast są już widoczne, ale jeszcze nie do końca zdefiniowane. Może niestosowane dotąd przez del Amo 4-4-3 przechyliłoby wątpliwość na jedną ze stron? Na razie się na to nie zapowiada. Víctor Sánchez do perfekcji opanował zamienne stosowanie dwóch schematów: 4-2-3-1 i 4-4-2. Pierwszy wariant ma bardziej otwarty charakter, ale paradoksalnie mniej ofensywny. W drugim założeniu jeden z pomocników zastępowany jest klasyczną dziewiątką – Jonathanem Rodríguezem. W obu ustawieniach wszystko kręci się jednak wokół Lucasa Péreza. Na ten moment jest on największą gwiazdą zespołu i jedną z poważniejszych postaci w całej lidze. Kandydat do Trofeo Zarra i cichy pretendent do nominacji od Vicente del Bosque.
Bardzo elastycznym (dosłownie i w przenośni) graczem jest natomiast Fayçal Fajr. Marokańczyk znakomicie odnajduje się na każdym miejscu w pomocy, a w pressingu godnie wspiera Lucasa w pierwszej linii. Ważne bywa także umiejscowienie Pedro Mosquery. Twardy, z potężnym uderzeniem defensywny pomocnik nie zawodzi, kiedy przyjdzie mu wcielić się nawet w rolę… madiapunty! Ale czy wyłożone wskazówki przydadzą się Luisowi Enrique, jeśli jego vis-à-vis ponownie zaskoczy i – przykładowo – nie zechce zneutralizować Barcelony piątką defensorów? To jest możliwe, tym bardziej, że Sánchez lubi uprzykrzać grę przeciwnikowi, zwłaszcza na skrzydłach.
Ściskając kciuki za Víctora Sáncheza i jego podopiecznych, w myślach przepycha mi się pytanie, kiedy ekipie ciekawego, ale w gruncie rzeczy nieobytego szkoleniowca skończy się tlen? Na dystansie 38 kolejek (mini)kryzysy pojawią się prędzej czy później. Jak wtedy poradzą sobie Blanquiazules? Jak zareaguje sam VS? Wielkość trenera poznaje się właśnie dopiero w trudnych sytuacjach. Ponadto niejedni „królowie jesieni” kończyli już sezon w Segunda División. W poprzedniej temporadzie takiego scenariusza cudem uniknął Eibar. Jeśli zatem Dépor nadal chce być choć trochę super, nie może osiąść na laurach.