Cykl „La Otra Liga” tworzymy we współpracy z portalem fcbarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji dotyczących katalońskiego klubu.
“Jesteśmy w Primera Division. Mogę umierać w spokoju” – powiedział prezes Las Palmas Miguel Angel Ramirez tuż po powrocie Las Palmas do La Liga. Los Amarillos czekali na to 13 lat, a w międzyczasie omal nie zniknęli z futbolowej mapy Hiszpanii. Co więcej udało się dostać do elity za sprawą drużyny opartej na zawodnikach pochodzących z Wysp Kanaryjskich, przypominając tym samym, że te kilka skał rozrzuconych na Atlantyku zrodziło ponad 300 piłkarzy, którzy grali lub grają na boiskach Primery.
Las Palmas do najwyższej klasy rozgrywkowej dobijało się głośno od trzech sezonów. Dostawali się do baraży, by następnie dwukrotnie z nich odpaść. Najpierw za burtę wyrzuciła ich Almeria – w półfinale, po dogrywce. Następnie Cordoba, która zdobyła bramkę w doliczonym czasie gry, po tym jak spotkanie zostało przerwane, gdy na murawę wbiegli przedwcześnie świętujący awans kibice Los Amarillos. W zeszłorocznych barażach musieli z kolei odrobić stratę 1:3 przywiezioną z Saragossy. Oczywiście udało im się to. Na sześć minut przed końcem rewanżu na Gran Canarii Sergio Araujo strzelił gola na wagę promocji.
Wyspiarze nie są w Primerze ciałem obcym. W tabeli wszech czasów rozgrywek okupują 19. pozycję. To lepszy wynik niż sześć innych klubów, które dziś możemy spotkać w La Liga. I to pomimo faktu, iż powstali w 1949 roku. Klub narodził się w wyniku połączenia pięciu lokalnych drużyn, dlatego ich pełna nazwa to Unión Deportiva Las Palmas. W skład nowego tworu wszedł m.in. najstarszy klub na Wyspach Kanaryjskich – Marino Fútbol Club – utworzony w 1905 roku, a także Real Club Victoria. Dzięki temu drugiemu w herbie Los Amarillos możemy zobaczyć koronę, symbol zarezerwowany tylko dla zespołów objętych patronatem króla. UDLP jest pośród nich wyjątkiem, gdyż słowo “real” nie pojawia się ich nazwie.
Kanaryjczycy po raz pierwszy znaleźli się w La Liga dwa lata od zawiązania unii, której celem było zatrzymanie najlepszych piłkarzy na archipelagu. Ich obecność i w kolejnych dekadach była zauważalna. Cyklicznie Wyspy Kanaryjskie rozbłyskiwały jaśniej na futbolowej mapie Europy. W swoich złotych latach 60-tych Los Amarillos robili furorę w Primerze dwukrotnie stając na ligowym podium. Rywalizowali jak równy z równym z Realem Madryt i Barceloną – zdobyli nawet wicemistrzostwo wbijając się pomiędzy ligowych potentatów (1968/69). Las Palmas jako pierwszy zespół wypłynął też z „Kanarów” na europejskie wody, choć wyprawa ta nie była udana, gdyż już w pierwszej rudzie Pucharu Miast Targowych musieli uznać wyższość Herthy. Później jeszcze dwa raz organizowali takie rajdy docierając najwyżej do trzeciej rundy.
Kręta droga do powrotu
W 2004 roku władze Las Palmas musiały zajrzeć prosto w otchłań, gdyż znaleźli się oni w Segundzie B wraz z balastem 72 milionów euro długów powstałych w wyniku budowy nowego stadionu. Wówczas prezesem Los Amarillos wybrano kanaryjskiego przedsiębiorcę prowadzącego harmonijnie rozwijającą się firmę Grupo Ralons, wspomnianego Miguela Ángela Ramíreza. To był punkt zwrotny, gdyż Ramírez tak samo rozsądnie i sprawnie jak dla swojej firmy, działa także na rzecz UDLP. Przedstawiciele Las Palmas zapewnili zespołowi przetrwanie dochodząc do porozumienia z wierzycielami, przy ogromnym wsparciu Rady Gran Canarii oraz banku oszczędnościowego Caja de Ahorros del Mediterráneo, które zaakceptowały decyzję przyznania klubowi kredytu wysokości 21 milionów euro. Budżet Las Palmas musiał być jednak objęty ścisłymi rygorami wydatków.
W tym samym czasie, mając na uwadze fakt, że większe wzmocnienia z zewnątrz i tak nie będą możliwe, władze Los Amarillos skoncentrowały swoje wysiłki na rozwoju akademii. Pierwsze znaczące efekty przyniósł już 2010 rok, ogłoszony „rokiem cantery”. Wówczas do pierwszego zespoły dołączyło pięciu canteranos. Obecny sezon rozpoczęli z jedenastoma wychowankami na pokładzie, lepszy pod tym względem jest tylko Sporting. Jeśli natomiast weźmiemy pod uwagę samych Kanaryjczyków to do wspomnianej jedenastki trzeba doliczyć jeszcze pięciu kolejnych piłkarzy, w tym pierwszego kapitana Las Palmas, Davida Garcíę, od ponad 13 lat związanego z klubem. Ponadto w ich szeregach znajdziemy chodzącą legendę – Juana Carlosa Valeróna, będącego już jedynie dobrym duchem zespołu, aniżeli wsparciem na murawie.
Inwestycję w rozwój młodzieży i przesiewanie lokalnych drużyn opłaciło się. Znaczący zastrzykiem gotówki w postaci 5,7 miliona euro okazały się sprzedaże dwóch canteranos – Jonathana Viery i Vitolo. W grudniu dwa lata temu klub oficjalnie poinformował, że długi należą już do przeszłości. Chlubie Gran Canarii pozostało do oddania około 13 milionów euro ze wspomnianego wcześniej kredytu, które zgodnie z umową mają spłacić do… 2027 roku.
Walka
Dostanie się do Primera Division to wielki sukces, ale jeszcze większym wyzwaniem jest utrzymanie się w niej. Kanaryjczycy nie dokonali rewolucji w swojej kadrze. Ograniczyli się do wykupienia filarów ofensywy – Sergio Araujo i Jonathana Viery oraz uzupełnienia obrony. Dołączyli do nich m.in. wypożyczony z Rubina Kazań Mubarak Wakaso, znany z występów w Villarrealu i gorącej głowy oraz Willian José – brazylijski napastnik, który w barwach Realu Saragossy napsuł im krwi w barażach. Wszystko zaplanowano tak, by w razie niepowodzenia łatwo można było zwinąć żagle i powrócić do Segundy bez przechodzenia finansowych sztormów.
To jeden z bardziej wiekowych zespołów La Liga (średnia 28,5 lat), jednakże to doświadczenie zbierane było w większości przypadków w Lidze Adelante. Podobnie zresztą jak 62-letniego Paco Herrery – trenera, który wprowadził Los Amarillos do Primery. Dzięki niemu możemy też oglądać Celtę w elicie, ale jeszcze nigdy w La Liga nie przetrwał na posadzie szkoleniowca do końca temporady. Nie inaczej było i tym razem, gdyż pożegnał się z posadą zaledwie po ośmiu kolejkach. Wyleciał nie tylko za wyniki, ale również za zachowawczy styl gry, od którego już nie tylko kibiców, ale pewnie i zarząd rozbolały oczy. Jego miejsce zajął równie niedoświadczony w La Liga Quique Setién, bardziej słynny z występów w roli “10” w Racingu i Atletico.
W ekipie Las Palmas zawodzi wiele trybów, dość powiedzieć, że na wyjeździe nie wygrali jeszcze ani jednego spotkania. Podstawowy kreator akcji z zeszłej kampanii – Nauzeta „Bestia” Alemán – ledwo pojawia się na boisku. Kontuzja wyeliminowała na cały sezon Javiego Castellano, kluczowego fachowca od destrukcją poczynań rywali. Na dodatek potencjalni zastępcy defensywnego pomocnika: Hernán i Vicente Gómez także zmagają się z urazami. Jednak największe rozgoryczenie budzi przede wszystkim Sergio Araujo. Młody Argentyńczyk został sprowadzony na Wyspy Kanaryjskie ze względu na dobre występy w rezerwach Barcelony. W poprzedniej kampanii strzelił ponad 20 goli, dziś ma ich na koncie zaledwie trzy. Sam po promocji rozsądnie obiecywał, że w La Liga trafi do siatki 10-12 razy. Tymczasem z trójki najlepszych goleadorów poprzedniej edycji Ligi Adelante spisuje się najgorzej. Borja Bastón pokazuje, że dla niego różnica poziomów miedzy Primerą a Segudną nie istnieje, weteran Rubén Castro – notabene wychowanek Las Palmas – nadal potwierdza, że jeszcze może. Araujo natomiast gdzieś się zagubił, na tyle, że w poprzednich pięciu kolejkach Quique Setién stawiał w wyjściowym składzie na Williana José, zostawiając argentyńskiego napastnika na ławce.
Zamiast wesołego świergotu Kanarków w La Liga słychać jednie żałosne piski, jakby wrzucono je do maszynki do mielenia mięsa. Kibice jednak niczego innego się nie spodziewali. Od początku do końca będzie to walka o przetrwanie – pot, krew i łzy. Oby Los Amarillos pokazali w niej pazury, gdyż tak wyśmienite spotkania jak z Granadą należą u nich do rzadkości.