Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Słyszeliście o teorii wieloświata? O tym, że liczba wszechświatów może być nieskończona, choć niektórzy naukowcy sądzą, że wynosi dokładnie 10^10^10? O tym, że nowe uniwersum powstaje za każdym razem, gdy podejmowana jest jakakolwiek decyzja? Wtedy wcześniejsza rzeczywistość rozszczepia się na dwie. Być może to bzdura. Jednak historia przyjaźni Luisa Enrique Martíneza i Abelardo Ferándeza do złudzenia przypomina teorię wszechświatów równoległych.
Równoległy. To słowo z niezwykłą łatwością przychodzi na myśl, gdy mowa o wspólnej historii Luisa Enrique i Abelardo. W końcu wychowali się przy równoległych ulicach na południu Gijón, w dzielnicy Pumarín. Dzieli ich dziewiętnaście dni: dokładnie tyle upłynęło od narodzin Pitu, do chwili, gdy na świat przyszedł Luis Enrique. Od tego momentu ich historie płynęły równolegle, aż do chwili, kiedy rozszczepiły się, tworząc dwie, diametralnie różne rzeczywistości. Ostatecznie, w swojej karierze trenerskiej, trafili do dwóch klubów swojego życia: Barcelony i Sportingu Gijón. Miniony sezon rozdzielił ich najbardziej wyraźnie. Gdy Luis Enrique sięgał wraz z klubem z Katalonii po tytuł mistrza Hiszpanii, Abelardo, w dramatycznych okolicznościach, walczył o utrzymanie swojej drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej. Obu się powiodło i w obu wszechświatach kibice wyszli na ulice świętować. Tak było czterdzieści sześć lat później, po tym jak historia ich przyjaźni rozpoczęła się w Pumarín.
Nazywali to swoim domem, kiedy podrośli ukuli dla niego nazwę: RIP. Republica Independiente de Pumarín, Niepodległa Republika Pumarín. Tam, w dzielnicy Gijón, z której droga prowadzi prosto do znienawidzonego Oviedo ‒ gdzie istnieje miejsce o tej samej nazwie ‒ właśnie tam obaj się wychowali. Robotnicze osiedla, wyróżniają się na tle miasta. Gdy w Pumarín zapytasz na ulicy „Madryt” czy „Barça” odpowiedź jest jednoznaczna. Barcelona. Tuż za Sportingiem. Ich drogi przecięły się po raz pierwszy, gdy mając siedem lat trafili do jednej szkoły. Duża część dzieciństwa upłynęła im przy ulicy Baleares 8, w podstawówce imienia Juliána Gómeza Elisburu, szkole o jasnych, zielonych ścianach w odcieniu pistacji. Gdy mają siedem lat i widzą się po raz pierwszy Abelardo jest najmniejszy w klasie. Drobny, bardzo szczupły chłopiec. Uwielbia komiksy, ale najbardziej lubi te o smerfach. Z tego powodu, a także niskiego wzrostu, stanie się znany jako Pitufín, Smerf. To Luis Enrique nadaje mu tę ksywę, która szybko ulega skróceniu do Pitu. Przezwisko przyklei się do Abelardo tak silnie, że nie zmieni się nawet mimo faktu, iż chłopak szybko wyrośnie, stając się jednym z najwyższych wśród rówieśników. Nabiera warunków fizycznych charakterystycznych dla stoperów. A jednak do dziś pozostaje Pitu. Nie tylko dla Lusia Enrique, dla wszystkich. Jedynie jego żona i rodzina wołają na niego po imieniu. Abelardo nie pozostanie przyjacielowi dłużny. W latach ich dzieciństwa na Estadio El Molinón gwiazdą jest Luis Flores Ocaranza, meksykański napastnik, znany jako Lucho. Prócz wielkich wąsów mały Luis Enrique do złudzenia przypomina go na boisku. Dlatego i on, według pomysłu Abelardo, przejmie ten pseudonim. Lucho i Pitu, przyjaciele, którzy nie odstępują się nawet na krok.

W barwach Xeitosy. Abelardo, drugi po prawej w górnym rzędzie, i Lucho, drugi po prawej w dolnym rzędzie.
Naprzeciwko szkoły Elisburu jest inne miejsce, które połączy ich jeszcze silniej. Futsalowy klub Xeitosa. Drużyna utworzona przy parafii świętego Michała jest o cztery lata młodsza niż chłopcy ‒ powstała niedawno, w 1974 roku. Tam, a nie na murawie, rozpocznie się ich przygoda z futbolówką. Dorastają pod ręką Fernándeza de Brito. Dziś, ich pierwszego trenera przepełnia nieskrywana duma:
‒ Uczyłem ich gdy mieli siedem, dziesięć lat. Kładłem fundamenty pod to, co stało się później. Już wtedy Luis Enrique był chłopcem z charakterem. Szybki, bardzo dobry technicznie i posłuszny. I wyjątkowo wysoki, choć Pitu był jeszcze wyższy. W Abelardo też widać było początki tego, co osiągnął później. Pamiętam, że graliśmy w finale Pucharu Asturii z drużyną Sportingu. Dwa z trzech goli, które strzeliliśmy, Abelardo zdobył po strzałach głową.
W przyszłości Xeitosa stanie się bezpośrednią drogą na trawiaste boiska i wyznaczy szlak do profesjonalnej kariery. W jej kierunku rękę wyciągnie Sporting i podpisana zostanie umowa, na mocy której młode talenty z Xeitosy A będą mogły przejść bezpośrednio do słynnej cantery Rojiblancos, Mareo. Gdy Lucho i Pitu trafiają na futsalowe boisko ten szlak do Sportingu jeszcze nie istnieje i sami muszą przetrzeć swoją ścieżkę do zawodowej piłki.
Ich drogi po raz pierwszy się rozszczepią. Mają jedenaście lat i Lucho trafia do Mareo. Jednak rozłąka nie potrwa długo. Początki Luisa Enrique w szkółce Sportingu są trudne, chłopiec i jego rodzice nie są zadowoleni z jego rozwoju. Matka krawcowa, ojciec kierowca. Kariera syna wydaje się drogą do lepszego życia, dlatego rodzice starają się umożliwić mu rozwój talentu, który dostrzegają. Już trzy lata później przyjaciół znów połączy wspólna drużyna ‒ La Braña. Tam trafią na człowieka, o którym Lucho powie, że był jednym z najważniejszych trenerów w jego życiu: Ismaela Fernándeza.
‒ Trenerze, czy zagram kiedyś w Tercera?
‒ Nie, ty zostaniesz zawodowcem i dojdziesz na szczyt.
Słowa, jakie Fernández wypowie do Lucho, spełnią się całkowicie. Po chłopca zgłasza się Oviedo, jednak on wie, że chce grać tylko dla Sportingu. Mimo to wydaje się, że nie ma innego wyjścia i wstępny kontrakt z Realem Oviedo zostaje podpisany. Dopiero wtedy, gdy Lucho ma osiemnaście lat, władze Rojiblancos obudzą się i uświadomią sobie, że chcą go odzyskać. Jadą do jego domu, by anulować kontrakt z rywalem. Trener młodzieżowej drużyny, García Cuervo, cierpliwie czeka aż wróci ojciec chłopaka, który pracuje do późna. Podpis na dokumentach zjawi się dopiero o pierwszej w nocy. Przyszłość Lucho staje się faktem ‒ powraca do Mareo. Opuszcza La Brañę i Ismaela Fernándeza, człowieka, który odcisnął na nim szczególnie silne piętno. Nie będzie tam sam. Wraz z nim do cantery Sportingu, po krótkiej przygodzie w Estudiantes Somió, przechodzi nieodłączny jak cień Abelardo.
Są jak ogień i woda. Mimo tego, a może właśnie z tego powodu, rozumieją się bez słów. Lucho jest impulsywny, ekstrawertyczny, choć na boisku potrafi zachować żelazną dyscyplinę. Spokojny i małomówny Pitu to jego przeciwieństwo. Łączy ich wspólne zamiłowanie do żartów, którymi katują nieustannie kolegów z drużyny. W tych czasach, w Sportingu Atlético, Abelardo gra jako pomocnik. Na dodatek niesamowicie ofensywny. W swoim pierwszym sezonie w barwach Rojiblancos zdobędzie 37 bramek. Wszystko zmieni jedna kontuzja kolegi z drużyny. García Cuervo potrzebuje środkowego obrońcy i postanawia przesunąć tam Pitu, jedynego zawodnika w drużynie, którego warunki fizyczne sprawiają, że może pełnić rolę stopera. To, co miało być opcją tymczasową, stanie się jego zawodową drogą. Ta diametralna zamiana następuje, gdy chłopak ma już dziewiętnaście lat.
‒ Gdybym dalej grał jako pomocnik nigdy nie zostałbym profesjonalnym piłkarzem.
Ale staje się inaczej i Abelardo na dobre zostaje stoperem. Obrońca i pomocnik razem awansują ze Sportingu Atlético do pierwszej drużyny klubu z Gijón. Spędzą tam razem tylko jeden sezon. Rozłączy ich 250 milinów peset, za które zarząd sprzeda Luisa Enrique do Realu Madryt.
„Madryt” czy „Barça”? Oczywiście, że Barcelona. Szlak do klubu z Katalonii przetrze Abelardo, który dołączy do Blaugrany dwa lata wcześniej niż Lucho. Ten, rozstanie się z Realem z wściekłością i poczuciem krzywdy, niemalże nienawiścią.
‒ Nie rozpoznaję siebie na tych zdjęciach.
Tak zareaguje, gdy zobaczy samego siebie na fotografiach w koszulce Los Blancos. Wymazuje z pamięci ten czas i staje się culé, na dodatek jednym z najzacieklejszych. Obaj, i on, i Pitu, kibicują tylko dwóm klubom: Barcelonie i Sportingowi. Są razem w Blaugranie i w reprezentacji Hiszpanii. Razem sięgają po olimpijskie złoto. Razem zdobywają trofea klubowe: dwa mistrzostwa, dwa Puchary Króla, dwa Superpuchary Hiszpanii, Puchar Zdobywców Pucharów, Superpuchar Europy… Sezony 1996/96 i 1997/98 to apogeum ich sportowej przyjaźni. Właśnie wtedy, grając ramię w ramię, osiągają największe triumfy.
W pożegnaniu z Blaugraną rozdzielą ich dwa lata, z piłką ‒ rok. Wszystkiemu winne są kontuzje kolana, które uwzięły się na Pitu. Wydawało się, że pierwsza z nich zakończy jego karierę, jednak był w stanie podnieść się z niej i rozegrać jeszcze jeden sezon w Barcelonie. Drugi uraz nie da mu już tej szansy. Po powrocie do drużyny Louis van Gaal nie widzi dla niego miejsca w składzie. Jak twierdzi sam Abelardo, Alavés było dla niego szansą, by pożegnać się z futbolem w godny sposób. Z Katalonii odchodzi po cichu, bez urazy. Gaspart próbuje rozmawiać z nim o przedłużeniu kontraktu, ale wiedząc o braku przychylności trenera zawodnik nie chce sprawiać klubowi problemów. Po roku w Vitorii zdecyduje się zakończyć karierę.
‒ Nie jestem już w stanie kontynuować gry na akceptowalnym poziomie. Czuję się wystarczająco doceniony. Odchodzę w spokoju, dumny z jednej rzeczy: dałem z siebie wszystko.
Luis Enrique, wciąż z Barcelonie, zdecyduje się zawiesić buty na kołku rok później. W meczu z Racingiem Santander, zmieniony przez Marca Overmarsa, zejdzie z murawy po raz ostatni, wśród owacji kibiców.
Od tej chwili znów obierają tę samą drogę, jednak ich ścieżki zaczynają rozchodzić się coraz silniej. O wszystkim decyduje wybór. Na ławkę trenerską przeniosą się w tym samym czasie, w 2008 roku. Po raz kolejny dwa kluby ich życia: Lucho obejmuje rezerwy Barcelony, Pitu ‒ Sportingu. Po sześciu latach i kolejnych próbach rozwoju w trenerskim fachu powrócą do Ciutat Condal i Gijón, tym razem w roli szkoleniowców pierwszych drużyn. Barcelona, w walce o mistrzostwo i Sporting, w boju o utrzymanie. Lucho i Pitu. Dwa światy, różne, a jednak równoległe.