Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Nazywają go królem Midasem, Messim pośród dyrektorów sportowych, transferowym czarodziejem, cudotwórcą, a wreszcie ojcem i architektem sukcesów Sevilli. Ramón „Monchi” Rodríguez Verdejo na zawsze odmienił klub ze stolicy Andaluzji – wytransferowani za jego kadencji piłkarze przynieśli przychód na ponad pół miliarda euro, a w gablocie pojawiło się dziewięć nowych trofeów. Dziś już wiadomo, że będzie to jego ostatni sezon w ekipie z Nervión. Po 17 latach pracy na posadzie dyrektora sportowego rusza w swoją drogę, pozostawiając za sobą pokolenie, które nie pamięta innej Sevilli, niż ta z Monchim.
Zacznijmy tę historię od samego początku. Ramón pochodzi z południa Andaluzji, z San Fernando – malowniczego miasta położonego na wyspie nieopodal Kadyksu. Jego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Z powodu zamiłowania do nauki nie był lubiany przez swoich rówieśników, marginalizowali go. Z nudów Ramón zaczął grać w dwa ognie z dziewczynami. Podobno wówczas wyszły na jaw jego umiejętności atakowania i łapania piłki, co z biegiem lat doprowadziło go do podpisania kontraktu z Sevillą. Liczący wówczas 18 wiosen Monchi, zapewne nie przewidywał, że będzie to klub jego życia, w którym spędzi ponad 30 lat.
Ramón przebił się do drużyny rezerw, a następnie do pierwszego zespołu. Większą część kariery przesiedział jednak na ławce, oglądając zwykle plecy Juana Carlosa Unzué. Przy takich piłkarzach jak Davor Šuker, Anton Polster czy Diego Maradona był, jak zażartował „ostatnią małpą, 23-letnim rezerwowym bramkarzem”. Twierdził także później, że pomogło mu to w karierze dyrektora sportowego, gdyż mógł popatrzeć na futbol z innej perspektywy. Aczkolwiek wówczas nie doceniał tego faktu, zdarzało mu się narzekać w mediach na brak gry, przez co przylgnęła do niego łatka „płaczka”. Z biegiem lat karta nieco się odwróciła. W 1997 roku, kiedy bronił dość regularnie, przyczynił się do spadku Sevilli z La Liga, by następnie dwa lata później w sezonie 1998/99 dopomóc jej w powrocie do elity.
Sevillistas pokonali w barażach żegnający się z Primera División Villarreal (baraże rozgrywano pomiędzy kandydatem do awansu, a potencjalnymi spadkowiczami z La Liga), 3:0 w dwumeczu. Po przeciwnej stronie boiska, między słupkami Żółtej Łodzi Podwodnej, stał wtedy Andrés Palop, którego później Monchi wyciągnie z ławki rezerwowych Valencii. Po awansie Ramón, załamany stale powracającymi bólami ramienia, w wieku zaledwie 30 lat, zdecydował się zakończyć piłkarską karierę.
Okres spędzony głównie na ławce rezerwowych Sevilli nie poszedł na marne. W międzyczasie Ramón skończył prawo i po zawieszeniu rękawic rozpoczął swoją praktykę. Nie trwało to długo, gdyż jeszcze w tym samym roku klub z Nervión wyciągnął do niego rękę. Formalnie został delegatem, ale w praktyce był człowiekiem od wszystkiego: rzecznikiem prasowym, organizatorem wyjazdów… Prezydent Roberto Ales García docenił jego zapał i powierzył mu stanowisko dyrektora sportowego. Choć był to obszar, o którym Monchi nie miał zbyt wielkiego pojęcia. Za bardzo kochał jednak klub, by go opuścić w potrzebie, więc z energią zabrał się do pracy. Tak rozpoczęła się legenda.
Powiedziałem „tak”, ponieważ to był Roberto. Gdyby mi zaproponował pomalowanie murawy, też bym się zgodził” – Monchi o przyjęciu posady dyrektora sportowego Sevilli.
Dyrektor
Nie były to lekkie czasy dla Los Nervionenses. Sevillą targały wzloty i upadki sportowe – do elity trafiła jedynie przelotem i już po roku ponownie znalazła się w Segundzie. Ponadto, paraliżowały ją kryzysy w zarządzie – w przeciągu pięciu lat klub miał czterech prezydentów – oraz poważne problemy finansowe. Długi rzędu 40 milonów euro, krążyły niczym widma nad Ramón Sánchez Pizjuán, grożąc rychłym unicestwieniem zespołu. Nowy dyrektor sportowy w rok przeszedł praktyczny, intensywny „kurs” zawodu. Zerowym kosztem stworzył zgraną drużynę, której udało się wywalczyć awans.
Monchi musiał ruszyć głową i mocno „kombinować”. Co zrobić, żeby zakontraktować piłkarzy nie mając pieniędzy? Co zrobić, by przekonać zawodnika do dołączenia do twojej drużyny, gdy nie możesz po prostu przebić zarobków proponowanych przez innych?
Klub w naturalny sposób zwrócił się w kierunku cantery, młodych, głodnych gry wilków. W efekcie światło dzienne ujrzały takie diamenty jak: José Antonio Reyes, Sergio Ramos, a później także Antonio Puerta, Jesus Navas czy Diego Capel. Do Brazylii ruszyły pierwsze misje skautingowe, a ich owocami były transfery Daniego Alvesa, Júlio Baptisty, Adriano Correiry i Renato. Sprzedaż La Perli do Arsenalu, a także Ramosa i „Bestii z Sevilli” do Realu Madryt wreszcie postawiły klub na nogi. Baptista był pierwszą inwestycją Monchiego, która przyniosła krocie – kupiony za trzy miliony euro, a sprzedany za ponad 25. Trzeba przyznać, że z prezydentem José Maríą del Nido, Monchi przez ponad dekadę tworzył bardzo udany duet. Ramón sprowadzał dobrze rokujących piłkarzy, a Del Nido senior umiejętnie negocjował sprzedaż najważniejszych zawodników, wyciągając za nich ile tylko się da.
Za dziewiętnaście milionów możemy sprzedać sznurówki Daniela – José María del Nido negocjując sprzedaż Daniego Alvesa do Barcelony
Po pięciu latach pracy Ramón wreszcie dysponował większymi środkami, które mógł dalej z powodzeniem inwestować w drużynę – w Luisa Fabiano, Frédérika Kanouté… Dzięki sowim pomysłowym działaniom był w stanie przełamać zaklęty krąg przeciętności, w którym Sevilla utkwiła. A co ważniejsze trofea przyniosła nie tylko złota drużyna z 2006 i 2007 roku (dwa Puchary UEFA, Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy i dwa Copa del Rey). Po odejściu starej gwardii i okresie zapaści, udało mu się dźwignąć klub i po spieniężeniu Jesusa Navasa, Álvaro Negredo, Gary’ego Medela czy Geoffrey’a Kondogbii, udało mu się skompletować nowy zespół zdolny do nawiązania do sukcesów poprzedniego (trzy zwycięstwa w Lidze Europy z rzędu). Kluczem była powtarzalność. Na kilkanaście transferów w przeprowadzanych w jednym okienku, nie wszystkie można było uznać za udane, lecz zdecydowaną większość i owszem. A to wystarczało, by z nawiązką zrekompensować sobie niepowodzenia.
Selekcja
Jak tego dokonał? Przez szereg lat Monchi wprowadził sekretariat techniczny klubu na stratosferyczny poziom. Kiedy na początku jego przygody ze swoją profesją całą pracę przesiewania zawodników i dobierania ich do zespołu wykonywały w klubie zaledwie dwie osoby, z nim włącznie, i to bez rozległych, komputerowych baz danych. Dziś zadanie to spoczywa na barkach szesnastu. Ramón czerpał wzorce od klubów najsprawniej poruszających się na rynku transferowym, Porto i Olympique Lyon. Za sprawą Victora Orty, przez siedem lat prawej ręki Monchiego (2006-2013), doszło do reorganizacji pionu skautingu. Wprowadzono zunifikowany system, umożliwiając wszystkim pracownikom sekretariatu wymianę informacji na temat piłkarzy – gromadzenie statystyk, raportów z obserwacji, opinii na ich temat. Jasno sprecyzowano metodę selekcji kandydatów na wzmocnienia Sevilli. Jak przebiega ten proces przedstawił Tomasz Ćwiąkała na Weszło:
Pierwszy etap obserwacji trwa od września do grudnia. Wtedy ogląda się wszystkich, bez obierania konkretnych celów. Skauci na koniec miesiąca przygotowują najlepszą jedenastkę z każdej topowej ligi, co na koniec pozwala zawęzić listę do 150-200 piłkarzy. Drugi etap – styczeń-maj – to już selekcja bardziej ścisła. Tych zawodników, którzy ją przejdą, musi obejrzeć sześciu trenerów. Kandydatów sprawdza się w różnych kontekstach – meczach ważniejszych, mniej ważnych, wygranych, przegranych, derbach… A na koniec wystawiana jest ocena
Ocena wydawane są od kategorii A – „bardzo dobry”, jak Grzegorz Krychowiak, do E – „nie ma sensu go sprowadzać”. W odpowiedzi na zamówienie trenera, załóżmy, piłkarza przebiegającego minimum jedenaście kilometrów i zaliczającego średnio pięć przechwytów na mecz, w bazie możemy sprawdzić ilu z wyróżniających się zawodników spełnia te kryteria. Następnie należy wziąć pod uwagę sytuację rynkową. Czy Sevillę stać na tego kandydata? Czy inne, dużo bogatsze kluby również o niego zabiegają? Czasami to niewidzialna ręka rynku podsuwała dużo lepsze rozwiązania niż pierwotne:
Kanouté nie był naszą pierwszą opcją, chcieliśmy pozyskać Freda. Chcieliśmy też Kevina-Prince’a Boatenga przed Keitą – Monchi
Jeśli trener ma konkretnego piłkarza, którego chciałby widzieć w swojej drużynie, to może on zostać sprowadzony, lecz podstawowym warunkiem są pozytywne raporty na temat danego zawodnika. Kandydat nie zostanie zakupiony tylko i wyłącznie za opinią szkoleniowca, gdyż w Sevilli nie funkcjonuje system angielski – menadżerski. Z opcji wskazania konkretnego zawodnika rzadko, o ile w ogóle, korzystał Unai Emery. On zdawał się w pełni na umiejętności Monchiego. Przyznał się nawet w jednym z wywiadów dla Diario de Sevilla, iż nie bardzo kojarzył Stephana M’bię, zanim ten dołączył do Sevilli. Bardzo przyczynił się z kolei do sprowadzenia Evera Banegi. Kiedy Argentyńczyk miał zostać skreślony z listy kandydatów z powodu zbyt wysokich oczekiwań finansowych, Bask zadzwonił do Argentyńczyka i przekonał do obniżenia zarobków do poziomu, który Sevillistas mogli zaakceptować. Dużo większy wpływ na kształt drużyny ma za to Jorge Sampaoli, posiada bowiem olbrzymią wiedzę na temat zawodników i to nie tylko tych z Argentyny, a co więcej jest także maniakiem kontroli.
Pomimo gruntownej selekcji, prześwietlania kandydatów pod każdym kątem, często przez całe lata (np. Grzegorz Krychowiak był obserwowany od 19 roku życia), każdy transfer pozostaje ryzykiem. Nie da się przewidzieć wszystkich jego konsekwencji. Tak jak nie można było wywróżyć przewlekłych kontuzji kolana Javiera Chevantona czy powracających problemów z kostką Lautaro Acosty, ani śmierci dziecka Hiroshiego Kiyotake tuż po przenosinach do Sevilli. Podobnie Arouna Koné wykupiony za 12 milionów euro z PSV strzelił zaledwie dwa gole w 41 występach, nie dawał podstaw trenerom Sevilli by stawiali na niego częściej, a gdy w ostatnim roku kontraktu wypożyczono go do Levante odpalił i zdobył 17 bramek w 37 spotkaniach La Liga. Odszedł z klubu za darmo i jest uznawany za największe z niepowodzeń Monchiego.
Po miesiącu Konoplanka chciał się rzucić z balkonu. Próbuję poznać piłkarzy jak to tylko możliwe, ale zawsze są niespodzianki – Monchi
Transfery
Przez lata pracy na posadzie dyrektora sportowego i liczne doświadczenia Monchi wypracował swój profil idealnego zawodnika. Kandydat taki posiada już wysokie umiejętności i wyróżnia się w dość silnej lidze, ale jeszcze nie osiągnął ich szczytu. Zyskuje dodatkowo w oczach Moncheigo jeśli jest piłkarzem uniwersalnym – potrafiącym odnaleźć się na boisku na kilku pozycjach czy w kilku rolach. To pozwala trenerowi na elastyczność w doborze taktyki albo też załatanie składu, gdy akurat kilku z graczy wypadnie z powodu kontuzji. Ponadto, podstawowa sprawa, czyli charakter. Dany zawodnik musi być profesjonalistą. Miłośnicy nocnego trybu życia tudzież fajerwerków odpalanych w łazience, nie mają tu czego szukać. Ułożeni pracusie – to ten właściwy typ. Ich Sevilla promuje i sprzedaje zwykle z kilkukrotnym zyskiem.
W większość tych kryteriów wpisał się Dani Alves. Za każdym razem, gdy Monchi pytany jest o swój najlepszy transfer pojawia się nazwisko Brazylijczyka. Nic dziwnego, bowiem na sprzedaży prawego obrońcy Sevilla zarobiła krocie. W zamian za 1,05 miliona dolarów (wówczas 848 tys. euro), otrzymała początkowo 35 milionów w europejskiej walucie, które po dodaniu wszystkich bonusów wypłacanych przez Barcelonę mogła sięgnąć 41. Nim jednak to nastąpiło Ramón musiał przekonać swoje zwierzchnika, że zakup Daniego będzie dobrą decyzją. „Jak ktoś tak brzydki może dobrze grać w piłkę” – wahał się prezydent Del Nido tuż przed ostatecznym terminem na realizację transferu. Do tej grupy zawodników zaliczyć możemy także Ivana Rakiticia, Grzegorza Krychowiaka czy Vitolo.
Niemniej, jest też inna grupa. W jednym ze starszych wywiadów Monchi stwierdził: „Gdybym musiał oceniać transferowi Kanouté dałbym 10, a Daniemu, a 9,99999”. Alves jest numerem jeden pod względem finansowym, celem jaki zakłada sobie Sevilla sięgając po następnych kandydatów. Z kolei na Freddy’m klub nie zarobiła nic, lecz jego wkład w sukcesy – strzelał gole w pięciu finałach – piłkarska klasa, wpływ charakteru na całą drużynę i kibiców, były po prostu bezcenne. Takich zawodników jest więcej: Andrés Palop, Renato, Javi Navarro… Wszyscy oni odchodząc z drużyny pozostawiali w sali prasowej swoje łzy. Do dziś identyfikują się z Sevillą. Do dziś są uwielbiani przez Los Nervionenses.
Jaki był najtrudniejszy do sfinalizowania transfer Monchiego? Najbardziej frustrujące okazały się negocjacje z Paryżanami w sprawie pozyskania Kevina Gameiro. Sam napastnik bardzo chciał zasilić klub z Nervión, zwłaszcza iż zanim jeszcze dołączył w szeregi PSG, Monchi był u niego w domu i namawiał go do przeprowadzki na Ramón Sánchez Pizjuán. Wówczas się nie udało, gdyż Francuz marzył o grze w Lidze Mistrzów, lecz ziarenko zostało zasiane, a plon miał być zebrany kilka lat później. Jednak władze PSG na każdym kroku uprzykrzały pozytywny finał rozmów. Kiedy wydawało się, że porozumienie było niezwykle blisko, ustalono warunki spłaty w transzach itp., następnego dnia Paryżanie wycofali się z uzgodnień. Żądali płatności całej kwoty transferu od razu, albo nici z transakcji. Z wielkim trudem Sevilla wysupłała pieniądze i Francuz mógł ruszyć w podróż do Andaluzji.
Monchi żałuje natomiast tego, że nie udało się mu ściągnąć do Sevilli Robina Van Persiego. Ramón był już w Rotterdamie, żeby sfinalizować transfer, lecz w ostatniej chwili do Holendra zadzwonił przedstawiciel Arsenalu. Podobnie było z Nigelem de Jongiem, który zdążył zapoznać się już ze stolicą Andaluzji, a w momencie gdy Ramón był w drodze by przeprowadzić z nim negocjacje, pomocnik poinformował, iż przenosi się do Hamburga. Dyrektor sportowy Los Blanquirojos prowadził także rozmowy z Marcelo, ale tu przewagę miał rzecz jasna Real Madryt i piłkarz wylądował w drużynie Los Blancos.
Pożegnanie
Wydarzenia z początku czerwca zeszłego roku były szokiem dla Sevillistas. Monchi zapowiedział odejście z Sevilli i jedynie odmowa zarządu w sprawie rozwiązania kontraktu bez konieczności wpłaty przez Ramóna pięciomilionowej klauzuli zatrzymało go Sánchez Pizjuán. Chwilę później pojawił się następny powód – rezygnacja Unaia Emery’ego. Monchi musiał odłożyć swoje rozterki na bok i rzucić się w wir pracy. Jednak wiele się w tych dniach zmieniło. Wszyscy dostrzegli, że nie jest on tylko robotem od transferów, ale także człowiekiem. Z własnymi słabościami oraz symptomami wypalenia. Sevillistas zaczęli dopuszczać do siebie myśl, że pewnego dnia Sevilla będzie musiała sobie poradzić bez Monchiego. Powody swojej decyzji Ramón wyjaśnił w wywiadzie dla klubowego radia, ponad pół roku temu:
Zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Dni porażek z Espanyolem, Athletikiem czy Granadą wzbudzały u mnie większy smutek i gniew, niż zwycięstwo w Bazylei – Monchi
Jestem bardziej Sevillistą niż dyrektorem sportowym i czasami to działa, a czasami nie. Mógłbym podać tysiące przykładów momentów rozpaczy, których nie rekompensują chwile szczęścia. Pomyślałem, że może nadszedł czas żeby w końcu się zatrzymać i odpocząć. Kiedy przedstawiłem swoje argumenty przed zarządem, to był jedyny czas od przeszło 28 lat, gdy postawiłem Monchiego ponad Sevillą. Klub zrobił, co musiał. Klauzula? Nigdy dobrowolnie nie odejdę tylnymi drzwiami. Jeśli ten dzień nadejdzie wyjdę frontem.
Z tych wypowiedzi dyrektora sportowego wynikało, że z pozoru idealne połączenie – praca na rzecz klubu, któremu się kibicuje – nie jest takim wspaniałym rozwiązaniem. Każda porażka boli podwójnie – uderza w zarówno w ciebie-kibica, jak i ciebie-pracownika. Masz świadomość tego, iż błędy, które popełniłeś przekładają się na to, co prezentuje sobą Twoja ukochana drużyna. A zawsze jest coś do poprawy. Monchi jest perfekcjonistą. Był ciągle blisko z piłkarzami i kibicami, niemal codziennie odwiedzał boiska treningowe, żeby wiedzieć jak miewają się jego zawodnicy. Stale analizuje stan zespołu, szuka niedociągnięć, dziur w całym. To co pozwoliło mu uczyć się na własnych błędach, stało się również źródłem frustracji. Jeśli przegrane ligowe mecze z Granadą i Athletikiem z końcówki zeszłego sezonu mocno w niego uderzyły, to co dopiero odpadnięcie Sevilli z Ligi Mistrzów.
Wprawdzie Monchi dementował to, jakoby porażka z Leicester była powodem jego rezygnacji, ale w świetle jego poprzednich wypowiedzi trudno o inny wniosek. To znaczy, nie był to powód bezpośredni, lecz kolejny kamyk rzucony do ogródka problemu nawarstwiającego się przez lata. Zmiana otoczenia może okazać się lekarstwem. Pozwoli mu skupić się na kolejnym wielkim projekcie i realizować ambicje, a także odzyskać radość z bycia Sevillstą.
Zaczynam życie, którym chce się cieszyć. Z numerem 8554, będąc strażnikiem Nervión*, będę siedział obok swoich braci – Monchi
*nawiązanie do przyśpiewki Sevillistas „Guardianes de Nervión”
Przyszłość
Pierwsza w kolejce po jego usługi jest Roma. Rzymianie od dłuższego już czasu starają się przekonać Monchiego, ale nic formalnie nie zostało jeszcze uzgodnione. Ramón z kolei przyznał, że pewnego dnia chciałby pracować we Włoszech lub Francji. Dlaczego tam? Na półwyspie Apenińskim rola dyrektora sportowego doceniana jest od lat 80-tych, a Francja to ulubiony rynek Monchiego, gdyż można dostać tam bardzo dobrze wyszkolonych piłkarzy bez przepłacania. Hiszpańskie kluby odpadają, ze względu na Sevillę. Nie chce przykładać ręki do sukcesów klubu rywalizującego na co dzień z jego drużyną. Anglia znajduje się na dalszym miejscu, ponieważ w tamtejszej lidze dominuje system menadżerski. Dlatego nie mógłby liczyć na podobną autonomię decyzji jaką miał w stolicy Andaluzji.
A co z Sevillą? Pozwoli odejść Monchiemu frontem, zrzekając się klauzuli pięciu milionów euro ze względu na zasługi Ramóna da klubu. Przed Sevillistas stoi najtrudniejszy test z możliwych. Przetrwanie na dotychczasowym poziomie bez osoby, która ich tam wyniosła i stanowiła filar podtrzymujący cała budowlę. A jednocześnie będzie to chwila prawdy. Czy dzieło przetrwa własnego mistrza? „W klubie znajduje się wielu ludzi szkolonych po to, by mnie zastąpić. Z takiego dziedzictwa jestem szczególnie dumny” – uspokaja Monchi. Na następcę namaścił Óscara Ariasa, od czterech lat swojego najbliższego współpracownika. Wygląda na to, że na odchodne Ramón chce dokonać najtrudniejszego transferu w karierze i zastąpić siebie samego.