Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Las Palmas weszło w sezon niczym Terminator, lecz bardzo szybko zachwyty się rozpłynęły. Okazało się, że na wejściu mierzyli się z jednymi z najgorszych zespołów La Liga tej kampanii (Valencią i Granadą), a następnie wrócili do ciułania punktów. Co stanęło na ich drodze do wielkiego sukcesu?
Los Amarillos, mimo wszystko, wiele drużyn mogłoby pozazdrościć. Kanaryjczycy zajmują ósmą pozycję w lidze wyprzedzając korzystniejszym bilansem bramkowym Celtę i wciąż mają szansę by załapać się na bilet do europejskich pucharów. Wszystko to ze średnią pensją piłkarzy na poziomie Leganés (!). Niemal najniższą w całej La Liga.
Leganés 316.171€
Las Palmas 317.484€
Alavés 347.066€
Sporting 408.965€
[…..]Madrid 5.863.712€
Barça 6.556.900€#OdioEternoAlFútbolModerno https://t.co/dCHSDsChPx— Los otros 18 (@Losotros18) November 17, 2016
Rok temu balansowali na granicy strefy spadkowej. Dziś także mogliby walczyć o byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, albo oglądać wielką piłkę od spodu – z perspektywy Segundy, gdyby nie Quique Setién (więcej na jego temat w tekście Bartłomieja Iskry). Idealnie skomponował swoją wizję ofensywnego futbolu z “genetycznym” zamiłowaniem Kanaryjczyków do pięknej gry. I to bez lekkomyślności jaką można było dostrzec w Rayo Paco Jémeza. Nic zatem dziwnego, że kantabryjski szkoleniowiec ma już na stole nową umowę na kolejne trzy lata. Obecna wygasa z końcem czerwca, ale Quique Setién ani myśli opuszczać Wyspy Kanaryjskie. Już wyraził zgodę na warunki nowego kontraktu, gdyż kwestie finansowe nie stanowiły dla niego przeszkody. Pieniądze nie są dla niego najważniejsze, chciałby za to uzyskać większy wpływ na transfery oraz poprawę warunków w bazie treningowej dla drużyny. Do finalnych rozmów ma dojść w przyszłym tygodniu, gdyż obecnie zespół jest skupiony na przygotowaniach do meczu z Barceloną.
Quique Setién zapytany o plotki łączące go z Atlético, gdyby Diego Simeone pożegnał się z Los Rojiblancos: Nie mówię nie, ale również o tym nie marzę. W Las Palmas zaakceptowali mój styl gry i jestem tu szczęśliwy.
Balast
Umiejętności trenera, czołowych zawodników oraz styl gry windują Las Palmas do pierwszej dziesiątki. Co jest jednak balastem uniemożliwiającym Kanarkom lot w wyższe partie tabeli? Wciąż są Piratami z Kanarów – śmiertelnie niebezpiecznymi na własnych wodach, za to zwierzyną na obcych. Na Gran Canarii nie przegrali żadnego z dziewięciu meczów, a punkty zgubił tam nawet Real Madryt. Co prawda w gorszym dla Los Blancos okresie, ale zawsze. To ta jasna strona Księżyca – dzięki tej postawie regularnie zasilają swoją skrzynię ze skarbami o kolejne łupy. Jednakże nie potrafią być już tak groźni poza Wyspami. Poza swoją przystanią zagarnęli jedynie pięć punktów na 24 możliwe, a zwyciężyli zaledwie raz… w starciu inaugurującym ich sezon, na Estadio Mestalla, czyli w sierpniu. Co i tak należy uznać za pewien postęp, ponieważ w uprzedniej kampanii 2015/16 na pierwsze wyjazdowe zwycięstwo musieli czekać do końca lutego.
Kolejna przyczyna hamująca Las Palmas to postawa napastników. Marko Livaja ma na koncie 4 gole w 14 ligowych występach, z czego dwa ustrzelił w debiucie – w pierwszej kolejce, we wspominanym już spotkaniu z Valencią. Natomiast Sergio Araujo ma tylko 2 zdobyte bramki na 12 gier. Ileż znaczyłaby teraz turbina napędowa pokroju Williana José, który dla Realu Sociedad zaliczył 9 trafień, nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Dzięki kilku golom więcej Las Palmas mogłoby poprawić swój dorobek punktowy – zamienić niektóre remisy na zwycięstwa. Ogólnie, pod względem zdobyczy bramkowej nie ma tragedii, ponieważ w tym zadaniu aktywnie pomagają pomocnicy. Najlepszym strzelcem zespołu jest chociażby – Kevin-Prince Boateng (5). Ponadto w swych próbach Las Palmas jest bardzo efektywne. 46% strzałów jakie oddają na bramkę rywala, to uderzenia celne. Dla porównania ten wskaźnik dla Realu Madryt i Barcelony prezentuje się odpowiednio na poziomie: 27% i 37%. Innymi słowy na wiwat nie strzelają, co jednak nie zawsze przekłada się na gole. Doskonale obrazuje to ostatnie spotkanie ze Sportingiem Gijón na Gran Canarii. Kanaryjczycy pod dowództwem maestro Jonathana Viery rozjeżdżali gości z Asturii niemiłosiernie, a mimo to bramka wpadła dopiero po indywidualnym błędzie Jorge Meré. Dlatego tak niezbędne jest poprawienie kalibru dział Kanaryjczyków.
AraujoGate
W przypadku Marko Livaja brak większego dorobku strzeleckiego można zrzucić na nie tak wybitne umiejętności snajpera oraz ciągłą adaptację do wymogów lepszej ligi. Odnośnie Sergio Araujo sprawa ma jednak drugie dno. Młody Argentyńczyk został sprowadzony na Wyspy Kanaryjskie ze względu na dobre występy w rezerwach Barcelony. Dwa sezony temu strzelił dla Los Amarillos 28 goli, z czego dwa niezwykle kluczowe w barażach o La Liga, a do tego dorzucił jeszcze 8 asyst. Gdy prezydent Las Palmas, Miguel Ángel Ramírez, podpisywał dokumenty wykupując Araujo z Boca Juniors po okresie wypożyczenia, miał prawo myśleć, że złapał pana Boga za nogi. Zwłaszcza, że operacja zamknęła się w kwocie 2,5 mln € za 80% praw do napastnika, a w kontrakt wpisano zaporową klauzulę na 60 mln. Spora okazja. Jednakże postawa Sergio w Primera przyniosła jedynie pasmo rozczarowań. Późniejsze artykuły prasowe ukazały, że różnica w poziomie sportowym między pierwszą i drugą ligą nie stanowi podstawowego problemu Argentyńczyka.
Po zeszłosezonowym spotkaniu między Las Palmas i Barceloną na Gran Canarii, przynajmniej dwóch zawodników Kanarków – Nauzet Alemán i Sergio Araujo – udało się na imprezę do dyskoteki. Mecz co prawda zakończył się porażkę, lecz drużyna gospodarzy mogła być zadowolona ze swojej postawy, ponieważ przegrała jedynie 1:2 i stanowiła dla Barcy twardy orzech do zgryzienia. Kibice Kanarków również ich docenili żegnając zawodników owacją, gdy ci schodzili z murawy po zakończeniu widowiska. Było zatem co świętować, choć cała drużyna następnego dnia o 10.30 miała stawić się na treningu. Wypad nie zakończył się najlepiej, gdyż piłkarze zostali zaatakowani przez bywalców nocnego klubu. Nauzet wylądował w szpitalu, gdzie założono mu 18 szwów na twarzy. Araujo z kolei został oddzielony od napastnika, który zakwestionował obecność piłkarza w lokalu o tak późnej porze. Sergio ostatecznie pojawił się na treningu, ale nie mógł uczestniczyć w zajęciach, ponieważ był “zmęczony po nieprzespanej nocy”. Napastnik przeprosił za swoje nieprofesjonalne zachowanie, lecz kara go nie ominęła, został posadzony na ławce rezerwowych.
Przepraszam, to się więcej nie powtórzy – Sergio Araujo po wpadce z wizytą na dyskotece
Pomimo bicia się w pierś i obietnic poprawy, to nie jedyna historia Araujo z procentami w tle. W poniedziałek rano 26 września zeszłego roku, zatrzymano do kontroli pojazd, który utrudniał ruch na autostradzie. Kierowcą był Ivan Martín, przyjaciel piłkarza. Funkcjonariusze Guardia Civil polecili mu przestawić pojazd, żeby nie musieli wzywać pomocy drogowej. Jednak za kierownicę przesiadł się Sergio i przejechał kolejne kilkadziesiąt metrów. Jak tłumaczył później zatrzymali się na drodze, ponieważ jego przyjaciel “był niedysponowany”, a ruszył samochodem, gdyż uznał, iż przedstawiciel władzy zwraca się do niego. Funkcjonariusze wyczuli od Araujo zapach alkoholu. W wydychanym powietrzu Argentyńczyk miał 0,76 promila, ponad trzykrotnie więcej niż wynosiła dozwolona norma. Powtórnego badania na alkomacie dowodowym piłkarz już odmówił, wyzywając funkcjonariuszy od cabrones i zasłaniając się ojcem, prawnikiem oraz prezydentem klubu. Koniec końców sprawa trafiła do sądu, który nie dał wiary wszelkim tłumaczeniom Argentyńczyka. Wyrok? Odebranie prawo jazdy na okres dwóch lat oraz na 9 miesięcy więzienia (co w Hiszpanii automatycznie oznacza karę w zawieszeniu, ponieważ wyrok pozbawienia wolności nie przekroczył 2 lat). Jednakże piłkarz złożył apelację względem pierwszej części wyroku, dlatego też nadal może legalnie prowadzić samochód.
Nowe pazury
Władze Dumy Gran Canarii są świadome konieczności wzmocnienia siły ognia. Co więcej i kłopot Sergio Araujo może zostać rozwiązany niezwykle pomyślnie dla klubu. Wszystko za sprawą tajemniczych Świętych Mikołajów z Chin, którzy zaoferowali 10 mln euro za argentyńskiego napastnika. Na Wyspach nie jest sekretem, że i Sergio chętnie zmieniłby otoczenie, a chińskie kluby nocne gwarantują przecież powiew egzotyki.
A co w zamian? Prezydent Miguel Ángel Ramírez potwierdził już, że na Estadio Gran Canaria zawita Jesé Rodríguez. Były co prawda niezgodności z PSG, co do tego jaką kwotę z wynagrodzenia zawodnika mieliby pokryć Los Amarillos, aczkolwiek wedle ostatnich doniesień wszystko jest na dobrej drodze do porozumienia. Choć potwierdzenie wypożyczenia może nastąpić dopiero w ostatnich dniach okienka. Duży wkład w postęp negocjacji miał sam Jesé. Po rozmowie z prezydentem Las Palmas był zdeterminowany do powrotu na Wyspy Kanaryjskie. Jednym z powodów takiego zaangażowanie piłkarza jest z pewnością to, iż będzie miał okazję częściej widywać swojego syna, mieszkającego wraz z matką na archipelagu, a także rodziców, którzy mają dom na Gran Canarii, kupiony zresztą przez samego zawodnika. Jesé choć nigdy w barwach Kanarków nie grał, czuje duży sentyment do klubu z rodzinnych stron. Nie celebrował, a nawet przepraszał za trafienia przeciwko nim. Ponadto to zespół, w którym z pewnością podreperuje licznik minut rozegranych w tym sezonie. W odróżnieniu od Romy, Valencii, Liverpoolu czy Milanu, także zainteresowanych jego usługami, gdzie o plac musiałby ostro walczyć. Jedyne co może mu stanąć na drodze to problemy zdrowotne.
Innym kandydatem do wzmocnienia napadu Los Amarillos jest Jonathan Calleri. Argentyńczyk miniony sezon spędził w São Paulo, gdzie spisywał się wybornie – strzelił 12 goli w 17 występach i powiódł brazylijski klub do półfinału Copa Libertadores. Latem został wypożyczony do West Hamu, lecz Slaven Bilić w ogóle na niego nie stawia. Dlaczego jednak ten napastnik miałby trafić właśnie do Las Palmas? Jest on zawodnikiem Deportivo Maldonado, klubu-słupu dla funduszu inwestycyjnego, z którym bardzo dobre układy mają Kanarki. Głównie za sprawą powodzenia operacji z Wilianem José. Las Palmas wypromowało Brazylijczyka w La Liga, co zaowocowało kilkoma milionami euro zarobku na koncie właścicieli jego karty. Teraz liczą oni, że sytuacja powtórzy się z Callerim.
To, że na Estadio Gran Canaria zawita jeden z wymienionych napastników, nie oznacza, iż nie przybędzie i drugi. Los Amarillos chcą bardzo poważnie się dozbroić na rundę rewanżową. “Czterech lub pięciu piłkarzy odejdzie z drużyny, a trzech bądź czterech do niej dołączy” – zapowiadał prezydent Ramírez. Roszady zajdą głównie w ataku. Jeśli Las Palmas otrzyma szansę od losu do dołączenia do pierwszej siódemki, chce być zwarte i gotowe – gotowe do skoku i wydrapywania oczu przeciwnikom.