Cykl La Otra Liga współtworzymy we współpracy z portalem FCBarca.com, na którym znajdziecie jeszcze więcej informacji o katalońskim klubie.
Powiedzmy sobie to szczerze: (niemal) nikt nie lubi Granady. Wielu mogłoby zapewne użyć na opisanie swej antypatii wobec zespołu z Nuevo Los Cármenes nawet dosadniejszych słów. Zastanawialiście się kiedyś, skąd to się bierze? Dlaczego po spadku Getafe większość fanów hiszpańskiej piłki pragnie spadku Granady? Nie? Zastanówcie się teraz.
Powodów jest zapewne dużo, a ten tekst nie będzie typowym artykułem, na jaki natrafić można w serii La Otra Liga. To raczej moja prywatna lista skarg, zażaleń i problemów, jakie mógłbym wysunąć wobec (czy też: do) Granady. Jeśli pokrywa się ona z odczuciami innych, uwierzcie mi – nie będę zaskoczony.
Posłuchaj też najnowszego odcinka podcastu Fuera de juego!
1. Styl (o ile stylem można to nazwać)
Właściwie wiele wyjaśniają słowa w nawiasie, ale podejrzewam, że jednak takim mianem można określać nawet, przynajmniej moim zdaniem, zupełny jego brak. Szczególnie, że czasem odnoszę wręcz wrażenie, że ta toporna, niezwykle często bezładna i prowadzona bez jakiegokolwiek planu gra, jest wpajana zawodnikom Nazaríes na treningach. Wiecie, Barcelona miała tiki-takę, Holendrzy futbol totalny, a Granada ma coś, co przypomina mecze trampkarzy w lidze okręgowej na zrytym kretowinami boisku. Bo nawet tam od czasu do czasu uda się kopnąć piłkę prosto – ku zdumieniu wszystkich dookoła.
Poważnie, gdyby był chociaż jeden element wyróżniający Granadę pośród tego chaosu, jakim jest nierzadko ich gra, wspomniałbym o tym. Takiego nie dał rady wprowadzić jednak nawet Paco Jémez, który szybko się ze stanowiskiem pożegnał. Podejrzewam, że Pep Guardiola utrzymałby się w tym klubie przez trzy tygodnie. Nie wiem tylko czy zostałby zwolniony czy też sam odszedł, widząc, co na boisku robiliby jego zawodnicy.
Do historii programu Liga+ Extra w Canal+ przeszedł filmik z Piotrem Świerczewskim na ławce ŁKS-u, w którym przedstawiano jego założenia z końcówki meczu. Dla zainteresowanych – film tutaj. Czasem mam wrażenie, że ktoś w Granadzie ten film zobaczył i postanowił te założenia wykorzystać. Od pierwszej do ostatniej minuty.
2. Brak konsekwencji
O zwolnieniu Jémeza już wspomniałem. Włodarze Granady zawalili jednak sprawę koncertowo. Jasne, Paco się nie wiodło, a ratować skórę (jak co sezon, ale do tego jeszcze przejdziemy) trzeba zacząć jak najszybciej. Rozstanie się z nim wydawało się rozsądną decyzją. Jeśli jednak, po raz pierwszy od dawna, spróbowaliśmy wpoić naszemu klubowi coś ponad to wszystko, co już opisałem w pierwszym punkcie, to próbujmy to robić dalej. Bo chyba warto, prawda?
No cóż, szefowie klubu z Grenady uznali, że nie. I zatrudnili Lucasa Alcaraza. Ten postawił na stary, dobrze znany na Nuevo Los Cármenes „styl” gry, nie zawodząc tym samym swoich piłkarzy. Nie zawiódł też graczy Atlético, którzy wpakowali jego podopiecznym siedem bramek w debiucie nowego trenera.
Swoją drogą dla pięćdziesięciolatka to trzecie podejście do Granady. Poprzednie, trwające półtora sezonu, zakończyło się dwukrotnym utrzymaniem tej ekipy w lidze. Z nie najgorszymi zresztą wynikami. By być sprawiedliwym napiszę więc: nie winą Alcaraza jest moja niechęć do tego zespołu, ale swoją cegiełkę do tego dołożyć zdołał. Choć w Andaluzji pewnie nikt tak o nim nie myśli.
3. Efekty
No właśnie, efekty. Kogokolwiek by nie zatrudniono, jakiego stylu (lub jego braku) nie obrano i jakich piłkarzy nie sprowadzono… zawsze jest tak samo. Przed sezonem odgrażanie się, zwiastowanie lepszych wyników i marzenia o górnej połowie tabeli zostają brutalnie zweryfikowane wraz z jego startem. Przed obecnie trwającą kampanią widać to chyba najlepiej.
Wiele da się wybaczyć drużynie, która wygrywa. Może grać długimi okresami słabo czy wręcz beznadziejnie, chaotycznie, nie mieć pomysłu na atak. Może murować bramkę, stawiać przed nią autobus, polegać całkowicie na bramkarzu. Póki zdobywa punkty i rywalizuje o wyższe cele – może wszystko. Ale z Granadą tak nie jest. To nie ekipa, która walczy o puchary czy o przytoczoną już górną połowę tabeli.
Wiem, że być może hiperbolizuję, ale widziałem w życiu już wiele słabo grających drużyn. Oglądam Ekstraklasę, I ligę, czasem nawet zajrzę na „mój” stadion i popatrzę na zmagania w okręgówce. Zerkam na mecze juniorów w Hiszpanii, sprawdzam co się dzieje w Segunda… i widzę mnóstwo zespołów, które znacznie bardziej pasowałyby do La Ligi niż Nazaríes. Popatrzcie na Alavés i Leganés. Popatrzcie na Eibar. To drużyny, które coś wniosły (i wnoszą nadal) do ligi. Co wnosi Granada? Odpowiedź jest prosta: nic*.
*****
*no dobra, nie tak zupełnie nic, bo dzięki niej mieliśmy możliwość wysłuchania we Fuera de Juego znakomitego żartu w wykonaniu Maćka Kocha. Ale to chyba jedyny pozytyw.

Pozycja Granady w tabeli końcowej na przestrzeni sezonów (Grafika: Ole Magazyn)
4. Utrzymywanie się
Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, to chyba zarzut jeszcze poważniejszy niż wszystko, co związane ze stylem jej gry. Coroczne, dramatyczne utrzymywanie się w lidze w samej końcówce sezonu zdołało utrwalić wśród kibiców negatywny obraz drużyny z Andaluzji. Jasne, takie drużyny, walczące jak lwy o grę w najwyższej klasie rozgrywkowej, też są potrzebne. Pisze to zresztą sympatyk Podbeskidzia, nie może więc myśleć inaczej. Problem w tym, że Granada robi to w… nie do końca jasnych okolicznościach. Delikatnie rzecz ujmując.
W zeszłym sezonie stało się to po wygranej 4:1 z Sevillą, która o nic już nie walczyła. Trudno jednak uwierzyć, że nawet rezerwowy skład podopiecznych Emery’ego mógłby tak gładko ulec zespołowi z końca tabeli. A warto dodać, że dla Nazaríes był to najważniejszy mecz sezonu – w następnej, ostatniej kolejce mierzyli się bowiem z Barceloną, potrzebującą zwycięstwa do zapewnienia sobie tytułu. Tam porażkę można było zakładać w ciemno.
To przykład z poprzedniej kampanii. Ratowanie się jednak Granady stało się już niemal hiszpańską tradycją. W ciemno można obstawiać, że to ten zespół zajmie jedno z miejsc tuż nad strefą spadkową i ostatecznie będzie mógł świętować pozostanie w Primera División (bo nikt wtedy nie pamięta już o przedsezonowych zapowiedziach). Szkoda tylko, że w lidze zostaje tak grająca Granada, a spadają dużo przyjemniejsze dla oka Rayo i Levante.
5. Transfery
Może to przez to, że jestem fanatykiem Football Managera, a może ponieważ nienawidzę takich zaniedbań, ale transfery Granady po prostu mnie… bolą. To jeden z tych zespołów, który potrafi wypromować kilku zdolnych juniorów, wysłać ich w świat i zgarnąć na tym nawet niezłą sumę. Wykorzystać tego w Grenadzie jednak nie umiano i nie umie się nadal.
Co roku w Andaluzji dokonuje się mała rewolucja, powiązana z wietrzeniem magazynu na Nuevo Los Cármenes i co roku przychodzą tam naprawdę nieźli zawodnicy, którzy śmiało mogliby grać w lepszych zespołach. Duża część z nich jest oczywiście wypożyczona (w tej kampanii nowi włodarze klubu pobili wszelkie rekordy), ale to i tak powinno „zagrać”.
Powinno, bo nagle okazuje się, że nie gra, lub fałszuje tak, że uszy bolą od słuchania. Sprowadzeni gracze prezentują się słabo, nie pasują do zespołu, nie potrafią wynieść Granady na wyższy poziom itd. itp. I tak aż do znudzenia. „Dzień świstaka” w wersji całosezonowej. Aż trudno uwierzyć, że w ostatnich sezonach wypromowano w Andaluzji m.in. takich zawodników jak: Isaac Success, Ruben Rochina, Guilherme Siqueira, Jeison Murillo czy Jhon Córdoba. Na ich transferach zarobiono łącznie niemal 50 milionów euro! Czy zrobiono z tych pieniędzy właściwy użytek? Popatrzcie na ligową tabelę i odpowiedzcie sobie sami.

Najdrożej sprzedani piłkarze w historii Granady (Grafika: Transfermarkt.pl)
6. Narkotyki
Dobra, tu się już czepiam. To nie do końca wina Granady, aczkolwiek nie jestem do końca pewien czy nie jest to jakoś ze sobą powiązane. Na zasadzie: gram w zespole, w jakim gram, więc żeby to przeżyć, potrzebuję prochów. Żarty jednak na bok. Postawmy sobie jedno ważne pytanie: jak, w świecie współczesnego futbolu, to możliwe, że na przestrzeni dwóch lat, w jednym klubie, trafia się dwóch piłkarzy biorących narkotyki?
Jeśli ktoś chce wiedzieć coś więcej o sprawie Daniego Beníteza, to zapraszam go tutaj. Mogłoby się wydawać, że po takiej – wizerunkowej i sportowej – wpadce, w Andaluzji będą na te „tematy” szczególnie wyczuleni. Mogłoby, ale rekordowy(!) transfer Nazaríes, José Angulo, również nie oszczędzał nosa. Drugi raz narkotyki, drugi raz kokaina, drugi raz ofiarą staje się klub.
Denerwuje mnie to. Nawet bardzo, bo zarówno Benítez, jak i Angulo, choć z całkiem różnych powodów, byli (a przynajmniej być powinni) wzorami do naśladowania dla wielu dzieciaków trenujących w młodzieżowych zespołach Granady. Zresztą nie tylko w nich. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że młodzi zawodnicy pójdą właściwą, piłkarską drogą, a ominą ścieżki. Głupio byłoby w taki sposób postawić na sobie, bądź co bądź, kreskę. Prawda?
7. „Psucie” wizerunku miasta
Dla wielu z was może to brzmieć jak czysta abstrakcja. Jak klub, grający w La Liga, może cokolwiek psuć pod względem wizerunkowym? Cóż, w teorii – nie może. W Hiszpanii zapewne nikomu Grenady, która jest prawdopodobnie najpiękniejszym jej miastem, nie obrzydził. Problem w tym, że u mnie, gdy słyszę nazwę tej miejscowości, odpowiednie tryby w głowie podpowiadają tylko jedno skojarzenie: „beznadziejna gra”.
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć raz – oglądając mecz Nazaríes – nie pomyślał o tym, że mógłby w tym czasie robić milion ciekawszych rzeczy. To jedna z tych „przyjemności”, w trakcie której byłem w stanie zmotywować się do chwycenia notatek i nauki na egzamin w sesji. A uwierzcie mi, byłem w stanie wtedy wysprzątać wszystko na błysk, byle tylko nie brać ich do ręki. Ktokolwiek był jednak w Grenadzie lub (jak ja) oglądał zdjęcia czy filmy tam robione, wie, jak cudownym jest ona miastem.
I naprawdę, ale to naprawdę żałuję, że nie kojarzę jej z Alhambrą, pałacami czy wspaniałą katedrą Santa María de la Encarnación. Musiałem jednak zostać fanem hiszpańskiego futbolu. W głowie mam więc chaos, z którego śmiało mogliby się wyłonić Uranos i Gaja. Zresztą, nie obraziłbym się za to. To byłoby przynajmniej ciekawe. Niestety – z tego wyłonić się mogą co najwyżej Cuenca, Tito lub loki Guillermo Ochoy.
*****
Być może to niechęć irracjonalna, być może znacznie przesadzam w swych osądach i przypisuję Granadzie łatkę, na jaką nie zasłużyła. Być może trzeba temu zespołowi dać jeszcze jedną szansę. Być może.
Nie jestem jednak w stanie. Dawałem jej ich już tyle, że śmiało mógłbym nimi obdarować resztę ligi. Naprawdę nie potrafię wskazać innej ekipy (nie liczę derbowych rywali), której porażki tak bardzo mnie cieszą. Wręcz przeciwnie – zdecydowaną większość meczów ligowych oglądam bez opowiedzenia się po którejś ze stron. Po prostu cieszę się meczem. Przy spotkaniach Granady nie potrafię tego robić.
Osobiście spadku nie życzyłem nawet Getafe. Serio, uważałem, że dodaje nieco folkloru i, często potrzebnych dowcipów, które znakomicie współgrały z tą „napiętą” rywalizacją na linii Real – Barcelona. Poza tym pamiętałem ich świetne występy w Copa del Rey i miałem nadzieję, że coś z tej ekipy będzie. W przypadku Granady tej nadziei mi brak. Liczyłem na pojawienie się jakiegoś cudotwórcy na stanowisku trenera, ale cóż, sprowadzono Lucasa Alcaraza.
I naprawdę obawiam się, że on faktycznie cudotwórcą się okaże. Na swoją miarę. Ratując ten zespół od spadku. A tego, uwierzcie mi, wolałbym uniknąć.