
Solidny jak skała, nieustępliwy jak nikt inny. Zawsze w stu procentach skoncentrowany na boiskowych wydarzeniach i w pełni profesjonalny. Człowiek o dwóch obliczach, bo poza boiskiem trudno uchwycić go bez uśmiechu na twarzy. Wielokrotny reprezentant Hiszpanii, dobry duch każdego zespołu w którym grał, skreślony przez Sfinksa… oto on – Joan Capdevila.
Początek złotej generacji…
Nie od dziś wiemy, że pozostająca w cieniu La Masii szkółka Espanyolu wydaje na świat naprawdę ciekawych zawodników. Trenerzy potrafią wyłowić talenty i odpowiednio je oszlifować, co procentuje dobrymi miejscami w turniejach młodzieżowych oraz daje efekty dla drużyny seniorskiej, w której ochoczo korzystają z wychowanków. Jednym z nich jest właśnie Katalończyk, Joan Capdevila Méndez.
Zadebiutował w wieku 20 lat meczem z Athletikiem. Sezon 1998/99 był o tyle przełomowy, że pozostał już w pierwszym zespole i rozegrał 29 spotkań. Nie zapisał się żadnym trafieniem, ale jak ważnym zawodnikiem był dla drużyny rezerw w poprzednich sezonach niech świadczy fakt, że po jego awansie do pierwszej drużyny Espanyol B spadł do Tercera División.
Papużki skończyły sezon na 7. miejscu w tabeli, które katalońskiej drużynie dawało grę w Pucharze Intertoto. Capdevila zdecydował się na transfer do bardziej utytułowanego zespołu, a konkretniej Atlético. Mimo zaledwie 13. pozycji, Los Colchoneros poprzez osiągnięcie finału Copa del Rey zapewnili sobie możliwość występów w Pucharze UEFA. Wydawało się, że to przemyślany ruch, zespół z wielką marką, jeden z najbardziej utytułowanych w Hiszpanii, z ciekawą odmłodzoną kadrą, również z bohaterem poprzedniego odcinka cyklu – Rubenem Barają. Stało się jednak coś, czego nikt nie mógł przewidzieć… Atlético spadło. Wydawało się, że kariera Capdevili nie zmierza w dobrym kierunku.
Wbrew pozorom to był dobry rok dla Capdevili. Po pierwsze, pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Sydney, gdzie wraz z takimi zawodnikami jak Albelda, Tamudo, Marchena, Puyol, Angulo czy przede wszystkim Xavi, zdobył srebrny medal. Joan nie był tam może pierwszoplanową postacią, ale Iñaki Sáez ufał mu na tyle, że wprowadził go na ostatni kwadrans regulaminowego czasu gry w finale. Capdevila zastąpił wtedy Angulo i został wyznaczony w serii rzutów karnych. Zadanie wykonał z powodzeniem… Jednak wygrać się nie udało. Co ciekawe, w zwycięskiej reprezentacji grało trzech zawodników z La Liga: Geremi (Real Madryt), Eto’o (Mallorca) oraz Kome (Levante).
Wracając jeszcze do epizodu w barwach Rojiblancos, jako zawodnik Atletico nasz bohater miał okazję zdobyć pierwsze szlify w pucharach. Strzelił także debiutanckiego gola w meczu z… Amicą Wronki wygranym przez ekipę z Madrytu 4:1.
Członek Super Depor
Atleti spadło, więc co zdolniejsi postanowili zwinąć manatki. Jednym z nich był Capdevila, który dostał propozycję nie do odrzucenia. Ze spadkowicza trafił do aktualnego mistrza Hiszpanii, drużyny wielkiej i budzącej postrach zarówno w Hiszpanii jak i całej Europie – Deportivo La Coruña. Na drodze do regularnej gry stał mu tu jednak Enrique Fernández Romero. Początkowo Capdevila przegrywał rywalizację z bardziej doświadczonym kolegą, ale stopniowo zabierał mu minuty, tak w klubie jak i w kadrze, w której zadebiutował w 2002 roku. Do La Furia Roja został powołany po raz pierwszy przez świetnie go znającego Iñakiego Sáeza.
W Deportivo Joan zdobył jedyne trofea w swojej klubowej karierze, dwa razy triumfując w Superpucharze oraz jednokrotnie zdobywając Copa del Rey. W barwach Los Turcos rozegrał 247 meczów, zaledwie 7 mniej niż Diego Tristan, na boisku spędził prawie 4 tysiące minut więcej niż sławny napastnik, jednak to Tamudo i wielu innych, jest lepiej pamiętanych od Joana, o czym mówi Tomasz Pietrzyk:
W Deportivo licznik Joana Capdevili przekroczył 240 spotkań w ciągu siedmiu lat. Zahaczył o okres SuperDepor, ale z roku na rok drużyna z Galicji miała coraz mniej do powiedzenia więc Joan zamienił La Corunię na Villarreal. Czas pokazał, że poczynił słusznie, bo mniej więcej od jego odejścia Deportivo staczało się coraz niżej. Potem Joan został mistrzem Europy i świata, stał się bardziej rozpoznawalny. Ale niekoniecznie dla kibiców Depor. Oni wciąż milej wspominają Luisa Filipe czy Andresa Guardado na lewej flance.
Capdevila w barwach Depor wykazał się jednak wspomnianą już wcześniej solidnością, stabilnością, dawał zespołowi spokój w grze defensywnej, był ciągle skoncentrowany i skupiony na swoich zadaniach. Potrafił się odnaleźć w polu karnym, uderzyć głową, samemu całkiem nieźle dogrywał, a jak miał dobry dzień, to i strzały z dystansu w jego wykonaniu bywały nie do obrony.
Prawdziwy idol
W reprezentacji regularnie zaczął grać w 2006 roku, kiedy na karku miał już 28 lat. Deportivo pikowało i z sezonu na sezon notowało coraz gorsze wyniki. Joan postanowił zmienić klub sądząc, że nic już więcej w Galicji nie osiągnie. Kolejnym wyborem było… Villarreal. Wybór może i wtedy nieco szokujący, ale okazał się być strzałem w dziesiątkę. To tu tak na dobre Capdevila rozwinął skrzydła, zaczął być doceniany i powszechnie kojarzony nie tylko na hiszpańskich, ale ogólnie na europejskich boiskach.
Sezon 2007/08 Capdevila na pewno pamięta doskonale, bez żadnych wątpliwości można nazwać go najlepszym w jego karierze. Pierwszy rok w barwach Żółtej Łodzi Podwodnej i historyczne drugie miejsce w ligowej tabeli. Villarreal zdobył 10 punktów więcej niż Barcelona, a lokalnego rywala – Valencię – pozostawił aż 26 punktów za swoimi plecami… Fantastyczna ekipa z Pellegrinim na ławce trenerskiej, a w składzie Diego López, Godin, Senna, Cazorla, Nihat, Pires, Rossi… I jakby tego było mało wraz z Hiszpanią osiągnął wielki sukces, zdobył mistrzostwo Europy na boiskach w Austrii i Szwajcarii. Był bardzo ważnym zawodnikiem, od tego momentu grał kiedy tylko był w stanie. Pewne były trzy rzeczy. Śmierć, podatki oraz Capdevila na lewej obronie La Furia Roja.
Tak pozostało do Mistrzostw Świata 2010 w RPA, gdzie Hiszpania ponownie sięgnęła po najwyższe laury. Radości nie było końca, Hiszpanie w końcu przez wiele lat, choć mieli świetnych zawodników, nie byli w stanie wywalczyć medalu, a tu… Nagle dwa triumfy z rzędu. A Capdevila świętował tak…
Tak tak, facet z kubłem na głowie i piwem w ręce (choć co do tego istnieją różne wersje, Capdevila jest ponoć… uzależniony od Coli) udzielający wywiadu to reprezentant Hiszpanii, Joan Capdevila. Ten sam, który na boisku ciągle zachowywał kamienną twarz i był absolutnym profesjonalistą. Zresztą, nie tylko z tego został zapamiętany. Dysponował wręcz niesamowitą równowagą, która przydawała się nie tylko na boisku…
To był jednak początek końca. Kolejny sezon jeszcze całkiem udany, jednak w 2011 roku Sfinks zdecydował, że to już koniec dla zawodnika Żółtej Łodzi Podwodnej. Ostatni, 60 występ w La Furia Roja zaliczył 7. czerwca 2011 roku przeciwko Wenezueli.
Po raz kolejny wykazał się jednak wyczuciem i miesiąc później zmienił klub odchodząc do Benfiki. Co się stało z Villarrealem po tym sezonie pewnie już wiecie… Żółta Łódź Podwodna bez Capdevili zatonęła, mimo tego, że sezon wcześniej zajęła 4. miejsce… Joan w barwach Submarino Amarillo zagrał w 184 spotkaniach. Niedawno pod tym względem wyprzedził go Mario Gaspar… prawy obrońca. Na lewej gra Jaume Costa, który w klubie, tak jak Capdevila w reprezentacji, gra z numerem 11. Dzisiaj Sfinks na lewej stronie obrony ma prawdziwy problem bogactwa, ale te kilka lat wcześniej, wychowanek Espanyolu był nie do ruszenia. Co ciekawe, mimo tego, że del Bosque usunął ze składu reprezentacji Capdevilę, co wywołało dyskusję w Hiszpanii, sam zawodnik kwitował to śmiechem, nigdy nie mówiąc ani słowa złego na swojego byłego trenera. W 2014 roku, po fatalnej postawie Hiszpanów na mistrzostwach, Joan stawał po stronie Sfinksa twierdząc, że jest odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu i powinien na nim pozostać.
Portugalska przygoda obyła się bez historii, Hiszpan postanowił powrócić do korzeni by jeszcze choć przez chwilę pojawić się na murawie w barwach swojego pierwszego klubu. W Espanyolu pograł nieco ponad sezon, w pierwszym z nich występując dość regularnie. W następnym było już o wiele gorzej, Joan postanowił więc usunąć się w cień.
Twarz ligi
Cień w Hiszpanii, bo znów, choć tylko na chwilę, pojawił się na świeczniku. Capdevila dał się przekonać do tego, by przez kilka miesięcy pograć w Indiach w przedziwnym tworze jakim była Hero Indian Super League. Był z resztą jedną jej z głównych twarzy.
W Indiach rozegrał 12 spotkań, po czym trafił do belgijskiego Lierse. Zagrał tam jednak w zaledwie 4 mczach. W czerwcu tego roku doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go z gry na… sześć miesięcy, czyli rekonwalescencja miała się skończyć w okolicach końca roku. Zawodnik rozwiązał kontrakt z klubem, oficjalnym powodem kontuzja kostki i idące za tym zakończenie kariery. W wywiadzie przeprowadzonym w sierpniu, dla oficjalnego profilu kadry La Furia Roja Capdevila stwierdził, że cały czas stara się utrzymywać w formie i nie przestał grać w piłkę… Powrotu jednak nie powinniśmy się spodziewać, choć sam Joan nie powiedział, że to koniec, co by nie mówić, pięknej i bogatej kariery. Kto wie, może ze swoim wesołym podejściem znajdzie pracę w krajowej telewizji, podobnie jak Santiago Cañizares?