Gdy w 2003 roku przechodził do Ciudad de Murcia, przedstawiano go jako „największą hiszpańską nadzieję”, ale też „największego imprezowicza”. Słusznie, bo życie Daniela Güizy przez długi czas kręciło się wokół dwóch rzeczy: piłki i zabawy. Można wręcz stwierdzić, że cała jego kariera piłkarska była walką o to, by wreszcie dorosnąć. Wydaje się, że teraz – gdy znajduje się na jej końcu, ostatniej prostej swej piłkarskiej drogi, a przed oczami ma linię mety – wreszcie się to udało.
27 goli
Odradzano mu transfer. Wszyscy spodziewali się, że to nie skończy się dobrze. Media sugerowały, że Mallorca to nie klub dla Daniela Güizy. Nie poradził tam sobie raz, gdy był jeszcze juniorem, więc dlaczego miałby sobie poradzić teraz? Fakt, miał 27 lat i dużo większe doświadczenie. Fakt, w końcu udowodnił sobie i innym, że potrafi grać w Primera División z niezłym skutkiem (i nie tylko, bo warto tu wspomnieć choćby o meczu Copa del Rey, w którym jego Getafe pokonało Barcelonę 4:0). Ale Mallorca? Nie, to nie miejsce dla niego.
Mylili się wszyscy. Eksperci, dziennikarze, fani. Wszyscy. Güiza odnalazł się perfekcyjnie w ekipie, którą prowadził wtedy Gregorio Manzano. Szkoleniowiec Mallorki nie mógł się zresztą nachwalić zawodnika romskiego pochodzenia: „Przez 24 lata trenowania nie miałem w swoim zespole króla strzelców. Dani jest topowym napastnikiem naszej ligi i zasługuje na jeszcze wyższe uznanie za osiągnięcie tego bez wykonywania karnych. Zasłużył także na powołanie na mistrzostwa Europy”. Z podobnego założenia wyszedł widać Luis Aragonés, bo niedługo później oznajmił, że Daniel może pakować walizkę na wyprawę na EURO 2008 do Austrii i Szwajcarii.
Sam zawodnik zresztą był tym niesamowicie uradowany, bo, jak przyznawał: „Byłem bardzo przestraszony, że przegapię Euro, ponieważ bycie najlepszym strzelcem ligi nie gwarantuje ci miejsca w kadrze”. Wyjazd na mistrzostwa Europy zakończył się w wiadomy sposób, a napastnik Mallorki pomógł swej reprezentacji zdobywając gole w starciach z Grecją i Rosją (w półfinale). Warto w tym miejscu zaznaczyć, że debiutował w kadrze zaledwie kilka miesięcy wcześniej, już w wieku 27 lat. Anglicy ochrzciliby go zapewne mianem „late-bloomera”, problem w tym, że to nie jego talent rozwijał się powoli, a on… po prostu go hamował.
Imprezowicz
Już od dziecka unikał ciężkiej pracy. Na treningach chował się za drzewami, by uniknąć biegania i to mimo faktu, że pracował pod okiem Kiko Narvaeza, swojego idola, na którego cześć wykonuje zresztą cieszynkę po każdej bramce. Gdy grał w Getafe popisywał się nie tylko na boisku (prezes klubu, Angel Torres ochrzcił go „najlepszym napastnikiem ligi po Ronaldo”), ale też poza nim. Do tego stopnia, że nabawił się infekcji żołądka, przez którą w klubie musiano przygotowywać mu posiłki wyłącznie w płynnej formie. Innych przyjmować nie mógł.
DANI GUIZA ??? pic.twitter.com/m48eko9LQz
— CADIZCF GRACIAS!! (@jorgecc09) January 3, 2016
Ulubiona cieszynka Güizy od lat pozostaje taka sama
Jego związki to zresztą temat na całą książkę. Ten z agentką piłkarską Nurią Bermúdez przyniósł mu równie wiele dobrych, co złych chwil. To dzięki niej wyszedł na prostą, trafił do Mallorki, a potem Fenerbahce, zagrał w reprezentacji Hiszpanii i został mistrzem Europy. Ale to też przez nią rozpętały się później kolejne skandale z zawodnikiem w roli głównej. To ona zostawiła go w Turcji samego, co stało się głównym powodem jego odejścia z tamtejszej ligi, zabierając ze sobą dziecko, którego potem Güiza miał nie widywać. Początkowy dobroczynny wpływ Nurii zauważał nawet Bernd Schuster, który mówił o tym w wywiadach. Szkoda, że skończyło się to w ten sposób.
W tym samym czasie w prasie rozgorzały plotki, jakoby Güiza dzień przed meczem Hiszpanów z Anglią miał spotkać się ze swoją byłą żoną w hotelowym pokoju i uprawiać z nią seks. Sam zawodnik wszystkiemu zaprzeczył i porozmawiał z trenerem oraz dyrektorem sportowym kadry, ale gazety nie zamierzały odpuścić i atakowały pytaniami, czy aby na pewno Dani powinien być powołany na kolejne spotkania La Roja. Ostatecznie w kadrze jeszcze pograł, jednak niesmak i łatka imprezowicza-skandalisty przylgnęły do niego na dobre.
Kilka błędów, złych decyzji, nieprzemyślanych słów i zachowań położyło się cieniem na karierze Güizy. W 2008 roku interesowała się nim podobno Barcelona, rok później niezłe angielskie czy włoskie kluby. Gdy wyjeżdżał z Turcji wciąż miał szansę na ciekawy transfer, postanowił jednak wrócić do Getafe, a potem, gdy nie znalazł miejsca w planach trenera, zaczęło się…
Podróżowanie
W podmadryckim klubie Güiza pełnił głównie rolę rezerwowego, co oczywiście nie mogło mu odpowiadać. Postanowiono więc go wypożyczyć, a chętnym na „przygarnięcie” byłego reprezentanta Hiszpanii okazał się być… malezyjski Johor Darul Ta’Zim F.C. Spędzić miał tam cały sezon, ostatecznie skończyło się na trzech miesiącach, choć statystyki z jego występów wyglądały naprawdę nieźle. Powodem były problemy finansowe azjatyckiego zespołu, których pierwszymi ofiarami – wobec swoich wysokich zarobków – okazali się być właśnie Dani i włoski skrzydłowy Del Nero.
Nie wyszło w Azji, ale lepiej poszło… na drugim krańcu świata. Dokładniej rzecz ujmując – w Paragwaju. Cerro Porteño, klub z tamtejszej Primera División dał szansę Güizie, mimo że został za to poważnie zaatakowany przez lokalne gazety, które rozpisywały się o skandalach, w których brał udział Hiszpan, nazywając go „buntownikiem i imprezowiczem”. Dani szybko jednak zamknął im usta – trafił do siatki już cztery minuty po wejściu na boisko w debiucie. Jego forma w tamtym czasie była na tyle dobra, że zgłosiły się po niego inne zespoły, które oferowały mu przejście do siebie, on jednak odpowiadał im w jeden sposób: „Moje serce jest tutaj. Od pierwszego dnia okazywano mi tu czułość. Moje serce mnie prowadzi, więc tu zostanę” – mówił. Niestety, inaczej twierdził Leonardo Astrada, nowy trener klubu, który nie miał w swoich planach „podstarzałego” już napastnika. W planach Güizę widzieli za to włodarze Cádizu, klubu z jego rodzinnego miasta, występującego w Segunda División B, a więc trzecim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii, którzy postanowili go zatrudnić.
„Güizia, umrzesz”
O ile sam Dani był zadowolony z tego, że trafił do Kadyksu i otrzymał szansę na występy w żółtej koszulce, o tyle fani Submarino Amarillo już nie. Nie dość, że występował on na początku swej kariery w barwach Xerez, lokalnego rywala, to (kolejny z błędów młodości) zdarzyło mu się powiedzieć: ”Prędzej umrę, niż zagram w barwach Cádizu”. Kibice klubu zapewniali go, że właśnie tak będzie. Już na konferencji prasowej przy okazji swojej prezentacji 35-letni wówczas zawodnik poprosił o wybaczenie, zaznaczając, że zrobił w swoim życiu kilka głupich rzeczy. Zapewnił też, że nie zawiedzie zaufania osób, które na niego postawiły, a na boisku będzie „pocić koszulkę” zawsze walcząc do końca. Prezydent klubu, pan Manuel Vizcalno, poprosił o odrobinę zaufania względem byłego kadrowicza. Kibice tego zaufania dać nie chcieli.
Do czasu. Szybko okazało się bowiem, że Güiza swoje obietnice wypełnia w stu procentach. Biega, rozgrywa, asystuje, strzela. Gra, mimo że w trzeciej lidze, jakby ponownie walczył o mistrzostwo Europy i był w formie z tamtego okresu. Ostatecznie doprowadza Cádiz na drugi szczebel rozgrywkowy, pieczętując ich awans golem w rewanżowym starciu z Herculesem. Kibice? Zapomnieli dawne winy i dziś uznają go za „swego”. A Dani jest z tego faktu zadowolony.
Con gol de Dani Guiza, Cadiz ganó 1-0 y logró el ascendo a 2da luego de 6 años @fidelguion @Danymacica @somoscerro pic.twitter.com/TzTD5tILIJ
— Futbol Guarani (@futbol_guarani) June 26, 2016
Gol Daniego na wagę awansu Cadiz do Segunda División
Wreszcie dorosły
W wieku 36 lat Daniel Güiza trafił do domu. Już dawno nie był gwiazdą żadnego ze skandali, choć od czasu do czasu wciąż przypomina się o jego pierwszych dwóch związkach. Nie wychodzi na imprezy, woli łowić ryby, co często robi ze swym dobrym znajomym – Nolito. Ponownie wziął ślub, wiedzie spokojne życie. Na treningi klubowe przychodzi pierwszy i wychodzi ostatni. Przekonał do siebie wrogo nastawionych fanów, dał Cádizowi upragniony awans.
Güiza dorósł. Nie jest już tym człowiekiem, który niszczył sam sobie karierę, hamując ją swym życiem pozaboiskowym. Zrozumiał, że nie tędy droga. Szkoda tylko, że stało się to, gdy wizja piłkarskiej emerytury nie jest już melodią przyszłości, a teraźniejszości. Kto wie, gdzie byłby, gdyby uświadomił sobie to wszystko 15 lat wcześniej. Nie ma jednak co tego rozpamiętywać. Najważniejsze, że się udało. Wreszcie.