Po raz kolejny podróżujemy z ¡Olé! Magazyn po Europie, by uczestniczyć z zawodnikami Primera División w ich europejskich potyczkach. Tym razem odwiedziliśmy Pilzno, czeskie miasteczko, uwielbiane przez koneserów piwa za słynny browar, a zwłaszcza za jego produkty. W trakcie naszego pobytu zainteresowania efektami pracy przemysłu piwowarskiego zostały jednak przyćmione spotkaniem na Doosan Arena, gdzie w 4. kolejce bieżącej edycji Ligi Mistrzów miejscowa Viktoria starła się z Realem Madryt. Gospodarze nie mieli żadnych argumentów, aby zatrzymać zespół Santiago Solariego, który wygrał pewnie 5:0, zaliczając trzecie zwycięstwo z rzędu pod skrzydłami nowego trenera.
Przedmeczowa atmosfera
Tam, gdzie pojawia się Real Madryt, zazwyczaj można się spodziewać wielkiego poruszenia wśród kibiców i przedstawicieli lokalnych mediów. Czeskie Pilzno nie było wprawdzie dużym odstępstwem od normy, ale piękna jesienna pogoda zdawała się mieć większą temperaturę, niż to co działo się wokół pilźnieńskiego spotkania Ligi Mistrzów. Gdyby nie powiewające na wietrze, pojedyncze, malutkie chorągiewki z logo rozgrywek, umieszczone na latarniach w okolicy katedry św. Bartłomieja, to trudno byłoby się zorientować, że wieczorem w mieście rozegrany zostanie jeden z piłkarskich spektakli w ramach najbardziej prestiżowych europejskich, klubowych zmagań. Trochę bardziej na wysokości zadania stanęły czeskie gazety sportowe, które na pierwszych stronach informowały o, mającym zacząć się kilka godzin później, piłkarskim święcie. Na próżno było jednak szukać przechadzających się po mieście kibiców Viktorii, dopingujących swoich lokalnych idoli, a przecież pomimo rangi rywala, wynik w Madrycie i niedawne problemy Królewskich wcale nie wskazywały na to, że czeka nas mecz do jednej bramki. Na każdym kroku można było natomiast zobaczyć, a przy odrobinie szczęścia nawet usłyszeć, sympatyków Los Blancos. Szczególnie hałaśliwa okazała się międzynarodowa ekipa kibiców z Polski, Niemiec i Austrii spod szyldu „Primavera Blanca”, która wspólnie, po hiszpańsku odśpiewała w samym centrum starego miasta chyba wszystkie istniejące stadionowe przyśpiewki fanów ostatniego zdobywcy Pucharu Europy.
Największe zamieszanie można było zauważyć jednak w okolicach wejścia do hotelu Marriott, gdzie od samego rana ustawiali się kolekcjonerzy autografów, licząc, że któryś z zawodników wybierze się na spacer po starówce. Oczekujący, bacznie obserwowali każdego, kto opuszcza mury hotelu, próbując rozpoznać w nim kogoś, kto nawet jeśli nie jest grającym obecnie piłkarzem, to z jakiś względów zasługuje na poproszenie o kolejny wpis w albumie. Ten zaszczyt spotkał choćby Chendo, który wraz ze swoim kolegą wyszedł po obiedzie przed hotelową restaurację, by rozkoszować się tzw. „dymkiem”. Na pobliskim targu, umiejscowionym na placu przy wspomnianej już katedrze św. Bartłomieja również można było spotkać, ubranych w klubowe dresy, mniej znanych przedstawicieli ekipy hiszpańskiego klubu, kupujących lokalne wyroby. Cierpliwość fanów Królewskich, którzy dotrwali przed hotele do samego odjazdu piłkarzy klubowym autobusem do oddalonego o zaledwie… 750 metrów stadionu, nie została jednak nagrodzona uwagą piłkarzy.
Na przyjeździe Mistrza Europy postanowił dodatkowo zarobić sam pilźnieński klub, który „wypuścił” do sprzedaży stosowne gadżety, wśród których największym zainteresowaniem cieszyły się specjalne meczowe szaliki, rozchodzące się jak świeże bułeczki. Nic więc dziwnego, że kolejka do klubowego sklepu nie zmalała nawet w trakcie trwania meczu. Czescy fani piłki nożnej, którym nie udało się dostać biletów na środowy mecz, mogli udać się do położonego 21 km od Pilzna Přeštice na starcie grup młodzieżowych. W tym przypadku również nie było niespodzianki, bo mecz zakończył się zwycięstwem zawodników z Madrytu 2:1.
Zabawę zacząć czas
Zarówno wielu kibiców jak i ekspertów przeciera sobie oczy ze zdumienia, patrząc na liczby, które po przejęciu pierwszej drużyny „wykręca” Santiago Solari. Niewielu wierzyło w to, że Realowi uda się tak łatwo wywalczyć zwycięstwo na Doosan Arenie, a tym bardziej, że mecz zakończy się tak spektakularnym wynikiem. Przecież jeszcze do niedawna, pogrążony w głębokim kryzysie Real, miał problemy ze strzeleniem choćby jednej bramki. Tymczasem mecz w Pilznie zakończył się trzecim z rzędu zwycięstwem podopiecznych Argentyńczyka, a w dodatku, był to kolejny mecz bez utraty bramki.
Środowy wieczór to nie tylko trenerski debiut Solariego w Lidze Mistrzów, ale także ważny moment w piłkarskiej karierze Viniciusa. Brazylijski zawodnik zadebiutował w tych rozgrywkach dokładnie w takim samym wieku jak Iker Casillas, stając się tym samym trzecim najmłodziej debiutującym zawodnikiem w historii klubu. W jego poczynaniach trudno dopatrzeć się debiutanckiej tremy zwłaszcza, że już po 5 minutach od pojawienia się na boisku „zaliczył” asystę przy bramce Toniego Kroosa. Tytuł głównego bohatera wieczoru należy się Karimowi Benzemie. Strzelając dublet, odnotował swoje 201 trafienie w barwach Realu. W historii madryckiego klubu lepsze statystyki od niego ma już tylko sześciu zawodników – Cristiano Ronaldo, Raúl, Alfredo Di Stéfano, Santillana, Ferenc Puskás i Hugo Sánchez. Z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć również strzelców pozostałych dwóch bramek, a byli nimi Casemiro i Bale. Ten ostatni w końcu przełamał fatalną passę i trafił do bramki po 532 minutach bez gola.
W tym miejscu trudno nie wspomnieć o jeszcze jednym „bohaterze” a raczej antybohaterze, którym niestety po raz kolejny stał się kapitan Królewskich, Sergio Ramos. Chyba tylko słabej spostrzegawczości arbitra zawdzięcza on fakt, że nie „wyleciał” z boiska po uderzeniu łokciem w nos Milana Havela. W zmianie oceny tej sytuacji nie pomogła nawet, jak to stało się już w jego przypadku regułą, próba „wybielenia się” w mediach społecznościowych.
Największym zaskoczeniem dla obserwatorów meczu okazała się natomiast decyzja trenera o obsadzie bramki Realu. Podczas gdy Lopetegui wprowadził do zespołu regułę: La Liga – Courtois, Liga Mistrzów – Navas, o tyle Solari odsunął póki co Kostarykanina na drugi plan. Zapytany o powód swojej decyzji na konferencji, zapewniał, że pomimo jej podjęcia Keylor stanowi nadal bardzo ważne ogniwo Królewskich:. „Taką decyzję podjąłem, ale podziwiam Keylora jako piłkarza i szanuję jako człowieka. Jest ważnym zawodnikiem w drużynie. Każdy, kto grał profesjonalnie w piłkę wie, że jest się ważnym zarówno kiedy się gra jak i nie. Keylor jest świetny i ważny zarówno kiedy broni, jak i kiedy nie”. Sam zainteresowany nie jest chyba zbyt przekonany do zapewnień trenera, bo przez strefę mieszaną przeszedł z dosyć skwaszoną miną unikając jakichkolwiek kontaktów z dziennikarzami.
Czy Madryt przezwyciężył kryzys?
Na pomeczowej konferencji prasowej Solari chyba sam nie do końca wierzył w to, że ostatnie zwycięstwa są jego zasługą. Zapewnił dosyć skromnie, z uśmiechem na ustach, że po prostu ma wspaniały zespół, który sam strzela bramki. Na pytanie chorwackiego dziennikarza o to, czy jego drużyna wyszła już z kryzysu odpowiedział: „Chyba nie zna Pan Realu Madryt. My zawsze jesteśmy w kryzysie, nawet kiedy wygrywamy w Lidze Mistrzów”. Podkreślił też, że ważną rolę w jego ekipie pełnią młodzi zawodnicy, czego przykładem jest wpuszczenie na boisko Javiera Sáncheza.
W strefie mieszanej na wspólne pytania zgromadzonych przedstawicieli mediów wyjątkowo cierpliwie i długo udzielali odpowiedzi m.in. Karim Benzema i Sergio Ramos. Kapitan Realu Madryt nie krył zadowolenia ze zwycięstwa, a także odniósł się do sytuacji, której przyczynił się do kontuzji zawodnika Viktorii Pilzno: „Zawsze jest satysfakcja gdy zwyciężasz, zwłaszcza biorąc pod uwagę presję która na nas wszystkich spoczywała w ostatnich dniach. Uderzenie łokciem było przypadkowe, a nos jest delikatnym miejscem, które może mocno krwawić. Mnie również zdarzyło się doświadczyć tego w mojej karierze. Po meczu poszedłem do szatni by go odnaleźć, ale pojechał już zrobić badania. Wysłałem mu więc wiadomość i mam nadzieję, że powróci do zdrowia jak najszybciej.” Hiszpan odniósł się także do zamiany przeprowadzonej przez Solariego: „Po dobrej pierwszej połowie i wyniku, który ci na to pozwala, można spróbować wprowadzić nowych zawodników, młodzi piłkarze również są ważni”.
Pomimo wysokiej porażki, trener Viktorii, Pavel Vrba starał się robić dobrą minę do złej gry (czeski Sport wspomniał w czwartkowym wydaniu nawet o piekle) mówiąc: „Kibice cieszą się, że przyjechał Real, szkoda mi jest, że przegraliśmy 5:0. Ciężko mówić o tym meczu. Zabrakło nam strzelenia bramki na początku spotkania i zrobił to Real. Nie może dochodzić do takich sytuacji, że Benzema drybluje z trzema naszymi zawodnikami i strzela. To kara za to, że nie potrafiliśmy nic zrobić, a łokieć Ramosa to tylko wymówka. Teraz walczymy o Ligę Europejską.”
Sny o Viktorii
Wysokie zwycięstwo Królewskich i ich bilans bramkowy dały im, póki co, pierwsze miejsce w grupie G, a to, czy uda im się utrzymać fotel lidera, zależy głównie od rzymskiej konfrontacji z AS Roma. Ostatni mecz ligowy z Celtą Vigo pokazał, że powrót do formy nie jest jedynie wypadkiem przy pracy, ale jak trudno jest uzyskać korzystny wynik w Rzymie, dotkliwie przekonała się w poprzedniej edycji rozgrywek Ligi Mistrzów FC Barcelona.
Z kolei będąca na ostatnim miejscu Viktoria Pilzno pożegna się z najbardziej prestiżowymi rozgrywkami już na etapie grupowym, a głównym celem na pozostałe do rozegrania dwa spotkania będzie dla niej uzyskanie wyników gwarantujących trzecie miejsce i awans do Ligi Europejskiej. Łatwo nie będzie, bo zespół Vrby w najbliższej kolejce czeka, kluczowa dla jej dalszych losów w bieżących rozgrywkach, konfrontacja z krwawiącym po starciu z Romą zespołem CSKA Moskwa.