Jedna z powszechnie głoszonych teorii mówi, że gdy w Hiszpanii rozgrywane jest El Clásico, świat zatrzymuje się na 90 minut. To, co działo się w stolicy tego europejskiego kraju w pierwszą marcową niedzielę, zdaje się doskonale potwierdzać to stwierdzenie. Podczas gdy światowe media bombardowały nas informacjami o rozprzestrzeniającym się w Europie koronawirusie, w Madrycie w okolicy stadionu Santiago Bernabéu ludzie wyszli na ulice, w ruch poszły race, dookoła brzmiały przyjazne los Blancos przyśpiewki, a kibice w mżącym deszczu tłumnie witali charakterystyczny autobus, na którego pokładzie ich ukochana drużyna docierała właśnie z Valdebebas na Bernabéu, by wcielić się w rolę jednego z głównych bohaterów niezwykłego piłkarskiego spektaklu. Po ostatnich niepowodzeniach w krajowych rozgrywkach i fatalnym spotkaniu z Manchesterem City w Lidze Mistrzów, cel przyświecający Królewskim mógł być tylko jeden – zwycięstwo w meczu przeciwko Barcelonie. Wspólny wysiłek kibiców i piłkarzy pozwolił go osiągnąć, a triumf w El Clásico oznaczał dla zawodników Realu powrót na fotel lidera La Liga.
Atmosfera piłkarskiego święta
– Po tak ciężkiej nocy, widzę dwie możliwości: możemy myśleć o wczorajszej porażce lub pracować nad następnym zwycięstwem. Ja wybieram to drugie. Głową i sercem już jestem na El Clásico. – te słowa po środowej porażce z Manchesterem napisał na portalach społecznościowych Sergio Ramos. Podobne do swojego podopiecznego podejście zaprezentował na konferencji prasowej trener Zinedine Zidane, dodając przy tym jeszcze jedno kluczowe słowo – jedność, przy którym obiecał, że jego podopieczni dołożą wszelkich starań, aby pokonać Barcelonę, pod warunkiem, że będą mogli liczyć na doping przez pełne 90 minut.
Mecz pomiędzy Realem i Barceloną już przed rozpoczęciem zapowiadał się na niezwykle interesujący nie tylko dla najwierniejszych fanów obu drużyn. Prezentowany ostatnio przez oba zespoły poziom wydawał się być bardzo wyrównany. Ponadto z powodu kontuzji w drużynie Barcelony nie mógł zagrać Luis Suárez, a w zespole Realu z tego samego powodu zabrakło Edena Hazarda, więc personalnie siły były także wyrównane, a wskazanie zdecydowanego faworyta było bardzo utrudnione.
Kibice los Blancos wyraźnie wzięli sobie do serca apel Zizou i już na około trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem w liczbie prawie siedmiu tysięcy oczekiwali przed stadionem na przyjazd ekipy Królewskich z położonego sześć kilometrów od Bernabéu ośrodka treningowego w Valdebebas. Nawet podana do wiadomości kilka dni wcześniej informacja o potwierdzonych w Hiszpanii przypadkach osób zarażonych koronawirusem w żaden sposób nie przestraszyła ani organizatorów niedzielnego wydarzenia, ani tym bardziej sympatyków ekipy ze stolicy. Kiedy Madridistas skupieni byli na powitaniu swoich ulubieńców, zagrzewając ich do walki o trzy punkty i powrót na fotel lidera, całkiem niepostrzeżenie na stadion dotarli piłkarze Barcelony.
Im krótszy był czas dzielący uczestników widowiska od jego rozpoczęcia, tym atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca. Nad z jedną z ulic ogarniętą hałasem skandowanych haseł i intonowanych przyśpiewek pojawiła się czerwona łuna, a w powietrzu, za sprawą zapalonych rac unosił się specyficzny zapach siarki. W takiej oto scenerii zaczęły pojawiać się przed stadionem grupki spóźnionych, pochodzących z różnych stron świata kibiców próbujących znaleźć kogoś, kto byłby skłonny odsprzedać im upragnione bilety.
Na Bernabéu pojawił się także niespodziewany gość w osobie Cristiano Ronaldo, który korzystając z przerwy w lidze włoskiej spowodowanej „atakiem” wspomnianego już tu wcześniej wirusa, postanowił swoją obecnością wesprzeć nie tak dawnych kolegów. Jego postać wzbudziła oczywiście zamieszanie wśród kibiców, a najszczęśliwszym z nich Portugalczyk rozdał kilka autografów. Były zawodnik los Blancos nie dość, że wspierał swoich kolegów z loży, to jeszcze osobiście pofatygował się w przerwie do szatni, aby dodać byłym kolegom dodatkowej otuchy.
Wraz z wybiciem 21.00 tłumy na ulicach gwałtownie zmalały, a szczęśliwcy, którym udało się zdobyć bilety na to niezwykłe wydarzenie, mogli zasiąść na trybunach stadionu, by rozkoszować się w pełni piłkarskim świętem. Pozostali zaś zaszyli się w licznych barach lub próbowali poczuć atmosferę El Clásico, łapiąc dźwięki i obrazy docierające przez otwarte bramy wejściowe.
Triumf futbolu
Alfredo Di Stéfano powiedział kiedyś, że „mecz bez bramek jest jak niedziela bez słońca”. O ile niedzielna pogoda w stolicy Hiszpanii pozostawiała wiele do życzenia, o tyle ten drugi warunek został w pełni spełniony, chociaż wcale nie zapowiadał tego przebieg pierwszej połowy spotkania. Tę część meczu zdominowała Barcelona, która marnowała nadarzające się okazję, a kiedy nawet wydawało się, że piłka musi już znaleźć drogę do bramki, przeszkadzał jej w tym wyjątkowo tego dnia skuteczny bramkarz Królewskich, Thibaut Courtois.
W drugiej połowie role się odwróciły. To zawodnicy Realu dominowali w akcjach ofensywnych. Na ich drodze stawał jednak bramkarz przyjezdnych, Ter Stegen. Jego dobra passa w końcu jednak została przerwana. O ile jeszcze przy fenomenalnym strzale Isco efektowną paradą udało mu się zażegnać niebezpieczeństwo, o tyle z bliźniaczo do siebie podobnymi indywidualnymi akcjami Viniciusa i Mariano nie był sobie w stanie już poradzić.
Jako ciekawostkę warto nadmienić, że za sprawą zdobytego gola pochodzący z São Gonçalo napastnik stał się najmłodszym zawodnikiem, który zaliczył trafienie w El Clásico, mając 19 lat i 233 dni, wyprzedzając tym samym w tej klasyfikacji samego Leo Messiego, który kiedy tego dokonał był o 26 dni starszy. Po strzeleniu bramki Vinicius wykonał cieszynkę podobną do tej, którą znamy w wykonaniu Cristiano Ronaldo, a po meczu wyjaśnił, że zainspirowała go do tego rozmowa przeprowadzona z Portugalczykiem w przerwie.
Rozczarowani mogą być za to zwolennicy Leo Messiego, który na boisku był praktycznie niewidoczny. Poza jedną sytuacją, w której interweniował Marcelo, na próżno było szukać akcji Argentyńczyka. Rolę boiskowego pracusia w drużynie przyjezdnych próbował za to przejąć Antoine Griezmann, który dobrze pracował zarówno w ataku, jak i defensywie, a do pełni szczęścia zabrakło mu tylko skuteczności przy finalizacji akcji ofensywnych.
After Party
Po zwycięstwie ekipy Zizou Madryt oszalał. Kibice długo po meczu świętowali pod Bernabéu, tańcząc i śpiewając. Przez całą noc można było natknąć się na świętujących fanów ubranych w klubowe koszulki. Czego dowiedzieliśmy się po El Clásico? Czy mecz oglądany z perspektyw trybun może nasuwać inne wnioski niż mecz obejrzany z perspektyw telewizora?
Na pewno emocje i niesamowita atmosfera będąca częścią tego wydarzenia doświadczane na żywo na własnej skórze nie pozostają bez wpływu na oceny i wnioski. Jedno jest pewne. Pomimo ostatnich niepowodzeń trener i zawodnicy królewskich wciąż mogą liczyć na olbrzymie wsparcie swoich fanów, co w przypadku meczów rozgrywanych na własnym stadionie jest niezwykle cennym atutem. Perspektywę stadionową może natomiast lekko zakłócać trudność w obserwowaniu poczynań boiskowych spowodowana ciągłym podrywaniem się kibiców z krzeseł, podkreślającym poziom emocji krążących na trybunach.
Chociaż Real Madryt powrócił na fotel lidera, sprawa mistrzostwa Hiszpanii w dalszym ciągu pozostaje otwarta. Zarówno przed Zinedine Zidanem, jak i przed Quique Setiénem jeszcze ogrom pracy. Kluczowe w przypadku Barcelony wydaje się odbudowanie formy Messiego, bez którego skutecznej gry szanse na zdobycie jakiegoś trofeum będą bardzo ograniczone. Ponadto brak wartościowego zmiennika dla Luisa Suareza jest aż nadto widoczny. W przypadku Realu potwierdziło się, że uważna gra w obronie i zachowanie dyscypliny taktycznej do ostatniego gwizdka to klucze do zwycięstw tego zespołu. Natomiast pomimo strzelonych dwóch goli za wcześnie jest jeszcze mówić, że problem nieskuteczności napastników los Blancos mają już za sobą, zwłaszcza że Karim Benzema znów nie wpisał się na listę strzelców.
Czy El Clásico okaże się punktem zwrotnym dla obu drużyn, który przesądzi o tym, która z nich zdobędzie w tym sezonie tytuł mistrzowski, może nam już po części odpowiedzieć przebieg spotkań w najbliższej ligowej kolejce. W przypadku Ligi Mistrzów sytuacja jest dużo trudniejsza, zwłaszcza dla zawodników Realu. Jeśli jednak wygrają dwa najbliższe ligowe spotkania, można będzie chyba, trochę na przekór wielu piłkarskim ekspertom, zaryzykować tezę, że wszystko może się jeszcze zdarzyć… Jeśli uda im się przejść do kolejnej rundy, to zapewne zatrzymają się dopiero na finale. Emocje gwarantowane…