Spodziewaliśmy się tego od dłuższego czasu. Pep Guardiola kilka dni temu ogłosił, że po zakończeniu bieżącego sezonu opuści Bayern. Czy Katalończyk może być zadowolony z lat spędzonych w Monachium?
Chociaż nie, cofam to pytanie. Zadam inne – czy eksperci i fani powinni być usatysfakcjonowani wynikami, które osiągał z Bawarczykami? To właśnie w sposobie oceny Guardioli z zewnątrz tkwi problem. Wciąż czytamy, że szkoleniowiec z Santpedor ponosi klęskę, że nie potrafi zrealizować założeń włodarzy, że nie umie wspiąć się z Gwiazdą Południa na sam szczyt światowego futbolu. Czy na pewno? To niesprawiedliwe, że wymaga się od niego cudów, bo w takich kategoriach trzeba rozpatrywać marzenia kibiców Bayernu. Za to co mu nie wyszło demonizuje się Pepa, zamiast docenić jego osiągnięcia.
Błąd polega na tym, że na Guardiolę patrzy się przez niezwykle wąski pryzmat drugiego sezonu Heynckesa, czego dowodzą chociażby słowa byłego piłkarza Bayernu, Dietmara Hamanna – „Pracę Guardioli oceniam na pięć, ale w dziesięciopunktowej skali. Co prawda, w lidze osiągnęli dobre rezultaty, ale ich postawa w pucharach pozostawia wiele do życzenia. Jeżeli Louis van Gaal bądź Jupp Heynckes mieliby takie wyniki jak Hiszpan, to już by tutaj nie pracowali.”
Być może Hamann zapomniał o pewnym bardzo ważnym fakcie, który kompletnie zmienia optykę na poruszany przez niego problem
I think I have made a mistake. Because some people don't know that November 2012 (When Bayern called Pep) is before May/June 2013 (treble)
— migeru (@migerucb) December 19, 2015
Prawda. Spójrzmy zatem na kadencję Pepa właśnie od tej strony. Katalończyk dał bowiem zespołowi ze stolicy Bawarii coś, czego przez lata nie potrafili zapewnić mu inni szkoleniowcy – regularność.
Tę jednak traktuje się jako oczywistość, podstawę, obowiązkowe minimum. Już mało kto pamięta, że wcześniej, w co drugim sezonie, Bundesligę wygrywał ktoś inny, a z Bayernem dało się nawiązywać równorzędną rywalizację. Jak jest teraz? Monachijczycy pozostają poza wszelaką konkurencją. Pep zrobił z nich prawdziwy walec, bo inaczej tego nazwać nie można – 19 punktów przewagi nad drugim miejscem w pierwszym sezonie, 14 punktów w drugim, w tym już 8, choć jesteśmy dopiero na półmetku. Wszystko wskazuje na to, że Bayern sięgnie po czwarte z rzędu ligowe trofeum, co w całej historii nigdy mu się nie udało.
Ale to nic. Jeśli Guardiola nie wygra w tym sezonie Ligi Mistrzów, to i tak zostanie okrzyknięty wielkim przegranym. Dziś wciąż wytyka mu się porażki w dwóch ostatnich półfinałach, lecz nie zwraca się uwagi na okoliczności. Można go rozgrzeszyć zwłaszcza z ostatniego, bo raz, że do starć z Barceloną Bayern podchodził wówczas zdziesiątkowany (chociażby bez Alaby, Robbena i Ribery’ego), a dwa, że trafił na najlepszą Blaugranę od czasów, gdy… on sam ją prowadził. Ironia losu jest bezlitosna, ale z drugiej strony odpadanie z Ligi Mistrzów na poziomie półfinałów i to z tak świetnie dysponowanymi rywalami, to żaden wstyd. Co prawda apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ludzie sympatyzujący z klubem ze stolicy Bawarii mają żołądki bez dna.
Paradoksalnie więc, właśnie taki odbiór dokonań Pepa w Bayernie pokazuje jak wiele z nim osiągnął. Dwa półfinały z rzędu, zwyciężanie w Bundeslidze w cuglach, jeden zdobyty Puchar Niemiec i odpadnięcie z drugiego w ½… Coś, co w 99% klubów uważane byłoby za ogromny sukces, w Bayernie uznaje się za normę. Mało tego – to jeden z najlepszych bilansów w historii tego klubu, ale i tak uznaje się go za niewystarczający! Obecnie, jeśli Gwiazda Południa w ogóle ponosi porażkę, to tylko z czołówką. Jak ktoś nie widzi różnicy w przegrywaniu z Borussią Dortmund czy jedną z najlepszych w historii Barceloną, a odpadaniem z Alemanią Aachen lub Zenitem Sankt Petersburg… Cóż, najwyższy czas, by zaopatrzył się w okulary lub wymienił szkła na mocniejsze.
Inna ciekawa prawidłowość – Pepa najczęściej krytykują ci, co jego pracę mogą oceniać jedynie z zewnątrz. Nie mają z nim kontaktu na co dzień, nie znają jego etosu pracy, nie decydują o tym co dzieje się w Bayernie. Chociaż z tym ostatnim, to może i lepiej.
Jego personalne decyzje krytykował Matthaus, za indolencję w obronie i skład punktował Kahn, a Hitzfeld sugerował, że zespół nie rozumie jego pomysłów. Effenberg już dawno zarzucał mu bezsensowny teatrzyk przy linii i dyskusje z sędziami, taktyczny bałagan, posiadanie piłki, z którego niewiele wynika, a także zbyt duży wpływ na klub. Gdy Pep decydował o kształcie sztabu medycznego – przez niego odeszła legenda Bayernu – Effe stwierdził, że to zbyt niebezpieczne. A kibice, słysząc o ostatniej sprzedaży Schweinsteigera, zarzucili trenerowi, że zabija tożsamość i DNA Bayernu, przypominając trzech sprowadzonych Hiszpanów.
Kompletnie inną postawę przejawiają natomiast osoby, z którymi Katalończyk miał bezpośredni kontakt. Weźmy na przykład Toniego Kroosa. Niemiec trenował pod wodzą Klinsmanna, Hitzfelda, van Gaala, Heynckesa, Ancelottiego, Beníteza… Ale to właśnie Guardiolę chwali najbardziej – „To był najlepszy szkoleniowiec jakiego miałem jeśli chodzi o pomysły na grę, ustalanie taktyki przeciwko poszczególnym drużynom, tłumaczenie nam tych rozwiązań.”
Nie można przecież zaprzeczać faktom. Katalończyk dał wielu piłkarzom Bayernu nową tożsamość, odkrył ich na nowo. Za przykład niech posłuży tu chociażby Philipp Lahm, kapitan zespołu, przekwalifikowany na defensywnego pomocnika, albo David Alaba, który dziś nie mógłby zagrać z powodzeniem chyba tylko na bramce. Inni zaś, jak Jerome Boateng czy Robert Lewandowski, bardzo rozwinęli się w swoim określonym rzemiośle i dzięki temu stali się topowymi graczami na swoich pozycjach. “Nie zawsze wszystko mi się u niego [Guardioli] podobało, ale zaufałem mu. Z każdym miesiącem zauważałem jednak, że robię duże postępy. Musiałem nadrobić wiele detali, których nie nauczyli mnie polscy trenerzy w dzieciństwie” – mówił Polak w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.
Sam Guardiola sprawił też, że Bayernowi naprawdę zaczęło być bliżej do FC Hollywood, niż FC Bollywood. Najlepsi zawsze chcą pracować z najlepszymi. Porównajcie sobie – tam, gdzie kiedyś grali Ali Karimi, José Sosa, Anatolij Tymoszczuk, Andreas Ottl, Daniel van Buyten, Ivica Olić, teraz są Arturo Vidal, Mario Götze, Thiago Alântara, Xabi Alonso, Javi Martinez i Robert Lewandowski. Kolosalna różnica jest widoczna gołym okiem i nie trzeba jej szerzej omawiać.
Może zatem pomiędzy Pepem a zespołem brakuje szeroko rozumianego feelingu? Ta teoria niby ma sens. Żadna ze stron nigdy nie sprawiała wrażenia, by była gotowa skoczyć za drugą w ogień. Czytając między wierszami dało się zauważyć różnicę pomiędzy wzajemnym szacunkiem, a miłością. Ale jak to się ma do niedawnego zachowania piłkarzy wobec Guardioli? Gdy ten zakomunikował im, że wraz z zakończeniem bieżącego sezonu postanowił odejść, wysłali do niego kapitana Bayernu, Philippa Lahma, by ten w imieniu całej drużyny przekonał trenera do przedłużenia kontraktu. Misja ta spaliła na panewce, ale w tym wypadku czyny mówią dużo więcej niż słowa.
Znacznie chłodniejsze relacje panują natomiast pomiędzy Pepem a zarządem klubu i to już nie tylko wrażenia, lecz suche fakty. Świadczy o tym chociażby wypowiedź Karla-Heinza Rumenigge, który na jednej z ostatnich konferencji stwierdził, iż „bez Guardioli w Monachium nadal będzie grało się w piłkę”.
No i fajnie. Banalnie oczywiste. Do Bayernu przyjdzie przecież Carlo Ancelotti – swoją drogą to jak załatwia się zmiany trenera w klubie z Bawarii powinno być stawiane za ogólnoświatowy wzorzec – którego główną zaletą jest umiejętność pełnego dopasowania się do filozofii klubu. Włoch udowadniał to niemal wszędzie, gdzie tylko pracował, a najdobitniej w Realu Madryt.
Pod tym względem Guardiola to kompletne przeciwieństwo Carletto. Katalończyk ma swoją bardzo określoną wizję futbolu, więc zatrudnienie go powinno być tożsame z całkowitą akceptacją jego pomysłów na budowę drużyny. W Bayernie stuprocentowego poparcia de facto nigdy nie dostał. To z kolei świadczy o tym, że nie szkoleniowiec z Santpedor źle zaadaptował się do wizji klubu, lecz wręcz odwrotnie – to klub wziął trenera, nie rozumiejąc jego etosu pracy i potrzeb. Ostatnio okazało się nawet, że Pep nie miał decydującego głosu także przy transferach; krótko mówiąc, sprowadzono mu niekoniecznie tych, których rzeczywiście chciał. Skoro jednak włodarze Bayernu tak bardzo boją się zaufać własnemu trenerowi, to dlaczego swego czasu zdecydowali się zatrudnić właśnie Guardiolę? Jaki w tym sens?
Następny pracodawca Katalończyka musi zatem uważać, by nie popełnić tego samego błędu. Pod tym względem Pep miałby znacznie łatwiejsze życie w Manchesterze City niż w United. Na Etihad pracują przecież jego starzy, dobrzy, a przede wszystkim zaufani znajomi – Txiki Berigistan oraz Ferran Soriano, odpowiednio dyrektor sportowy i dyrektor wykonawczy klubu. Dzięki temu Katalończyk na pewno otrzymałby więcej swobody od zarządu. Sami The Citizens są zresztą w takiej sytuacji, że aby zrobić kolejny krok naprzód, muszą pod tym względem bardziej zaryzykować.
If Guardiola signs for City, it will be because they offer him the best environment to work and the best chance to be competitive
— migeru (@migerucb) grudzień 19, 2015