
Kiedy mówisz o fenomenie Eibaru z obecnego sezonu, na pewno myślisz o Bastónie. W drugim rzędzie stawiasz tylko nieco gorszego Enricha, lidera defensywy Rusznikarzy Ramisa, albo perfekcyjnego pana środka pola, czyli Escalante. Gdzieś pośród nich jest jednak jeszcze jeden godny uwagi zawodnik. To Sergio Gontán Gallardo, powszechnie nazywany Keko – szara eminencja w ekipie Los Armeros. Poznajcie jego historię.
Na świecznik wyniesiono go późno, bo dopiero w styczniu tego roku, gdy zainteresowało się nim kilka mocniejszych klubów (np. Sevilla). Wcześniej próżno było szukać dziennikarzy i trochę rzadziej kibiców, którzy docenialiby wychowanka Atlético. A jest przecież za co, ponieważ skrzydłowego śmiało można nazwać motorem napędowym Eibaru; obok Saùla Berjóna, z 24 wypracowanymi kolegom sytuacjami, pozostaje najbardziej kreatywnym zawodnikiem w kadrze Los Armeros. Ponadto, drybluje najskuteczniej ze wszystkich Rusznikarzy i jak łatwo się domyślić, to również jego nogi są najczęstszym celem ataków ze strony rywali. Dzięki swojej zwinności oraz pozytywnej nieprzewidywalności, wśród niektórych fanów Eibaru zyskał nawet przydomek “Kekorro”, w połowie pochodzący od jego własnej ksywki, w połowie od słynnego Zorro.To zatem całkowicie naturalne, że Mendilibar tak ufa Keko i że to właśnie na nim – paradoksalnie, bo Gontán jest urodzonym skrzydłowym – oparł środek ciężkości swojego zespołu. Był moment, w którym Eibar prowadził aż 45% swoich ataków prawą flanką! Obecnie statystyka spadła co prawda do 39%, ale źródła tejże zmiany należy doszukiwać się głównie w kontuzji, jakiej Hiszpan nabawił się przed dwoma tygodniami.
Co bardziej krytyczni natomiast, zarzucą Keko, iż nie jest na tyle skuteczny, na ile powinien być, wszak w tym sezonie zdobył jedynie trzy bramki. Wynik faktycznie nie powala, ale skoro ma jeszcze przed sobą futbolowe, eibarskie wcielenie Simo Häyhy tj. Borję Bastóna, spokojnie można Gontánowi ten brak instynktu zabójcy wybaczyć. Złośliwcy powiedzą pewnie, iż wynika to z głęboko zakorzenionej w nim fascynacji Fernando Torresem. Kiedy bowiem skrzydłowy występował w sekcjach juniorskich Atlético, tak bardzo imponował mu El Niño, że kiedy Toni Muñoz, ówczesny dyrektor sportowy klubu, zwracał mu uwagę, aby ten grał z koszulką wciągniętą w spodenki, Keko zawsze zbywał go mówiąc – Zostawiam ją na wierzchu, bo Torres robi tak samo!
Miodowe lata
W ogóle nie będzie przesadą powiedzenie, iż za młodu nasz bohater miał dość niewyparzoną gębę. Szerokim echem, w kręgach Los Colchoneros, odbiła się chociażby jego wypowiedź udzielona dziennikarzowi podczas jednego z letnich obozów juniorskich. Keko, zapytany o swoje odczucia względem objęcia przez Enrique Cerezo funkcji prezydenta klubu, wypalił bez większego namysłu – Cerezo to pionek. Wszyscy dobrze wiedzą, że tym, który nadal rządzi w Atlético jest Jesús Gil. – Mocny komentarz jak na dwunastolatka, prawda?
Czas, jaki Gontán spędził w akademii Rojiblancos, można jednak uznać za złoty dla niego. Nie było wtedy chyba ani jednego kibica Atléti, który zapytany o największą perełkę z cantery nie odpowiedziałby „Keko!”. Tak, dobrze czytacie, wcale nie ma tu literówek. Nie chodzi o obecnego lidera Los Colchoneros, czyli Koke, lecz właśnie skrzydłowego Eibaru. Obaj zresztą często byli obiektami porównań kibiców, bynajmniej nie ze względu na podobieństwo pseudonimów czy wygląd.Trudno się temu wszystkiemu dziwić, gdy spojrzymy na przebieg kariery wychowanka Atléti we wspominanym okresie. Sukcesów odnosił naprawdę sporo. Za największy z nich można bez wątpienia uznać wywalczenie mistrzostwa Europy z reprezentacją Hiszpanii do lat siedemnastu w 2008 roku. Skrzydłowy był filarem ekipy, w której brylowali też Thiago Alcantara czy Bojan, a sam strzelił nawet gola w meczu finałowym. Wcale nie gorzej spisywał się też dwa lata później, kiedy to z drużyną U-19 zajął drugie miejsce w tych samych rozgrywkach. No i nie należy też zapominać, że Gontán nadal pozostaje najmłodszym w historii Atlético zawodnikiem, który zadebiutował w pierwszym zespole. Keko miał wówczas jedynie 16 lat i 307 dni, a więc w tym względzie prześcignął nawet swojego niegdysiejszego idola, Fernando Torresa.
Gdy balonik pęka…
O tego typu wonderkidach mówi się i pisze, że są skazani na wielki sukces, ale przecież już niejedną płotkę pomylono z rekinem. To był właśnie taki przypadek. Historia trochę podobna do Giovaniego dos Santosa w Barcelonie, ale jeszcze bardziej drastyczna. Meksykanin rozegrał chociaż te kilkadziesiąt meczów w brawach Blaugrany, a Keko? Murawę na Vicente Calderón powąchał tylko jeden raz, w ligowym spotkaniu z Racingiem. Później rozpoczęła się tułaczka po wypożyczeniach.
Skoro zapowiadało się tak dobrze, to dlaczego poszło tak źle? Sam zainteresowany chyba najlepiej zdiagnozował swój przypadek. – Po tym wszystkim co osiągnąłem w futbolu juniorskim, kibice oczekiwali ode mnie, że od początku stanę się liderem zespołu. Ewidentnie nie byłem na to przygotowany – mówił Gontán. Potwierdził tym samym banalne, ale jednocześnie tak rzadko przestrzegane, niepisane piłkarskie prawo – z juniorów nie powinno robić się wielkich gwiazd, bo w ten sposób bardziej się im szkodzi, niż pomaga. – Tak naprawdę my wszyscy, choć na pozór inni, niewiele się różnimy… Presja okazała się kluczowa. Kiedy trafiłem do Realu Valladolid miałem 18 lat. Byłem jeszcze dzieciakiem. Pod względem mentalnym nie potrafiłem sprostać wielu wymaganiom – opowiadał.
I o ile w ekipie Los Pucelanos otrzymywał jeszcze jakieś wsparcie, głównie ze strony sztabu szkoleniowego, o tyle potem w Gironie czy Cartagenie nie mógł liczyć na różne przywileje, tak jak w Los Colchoneros. Margines błędu zmniejszył mu się do przytłaczającego go rozmiaru.
W Atléti czułem się chroniony, ludzie we mnie wierzyli, to dodawało mi pewności. Na wypożyczeniach takie coś nie ma racji bytu. Jesteś jednym z wielu, musisz walczyć o swoje, pokazywać się z dobrej strony, ale kiedy nie dajesz rady, musisz za to zapłacić – Keko postanowił rozliczać się za granicą.
Oszukany
Nie pomogła mu jednak ucieczka do Włoch, kiedy zgłosiła się po niego Catania. Tu z kolei Gontán po prostu miał pecha, bo włodarze obiecali mu, że zrobią z niego centralną postać zespołu, a zaraz po podpisaniu z nim kontraktu odesłali go do Primavery. Szybko okazało się, iż w pierwszej drużynie nie ma dla niego miejsca, a zatem powstał dość poważny konflikt interesów. Włodarze i trenerzy chcieli bowiem, żeby Keko występował w rezerwach, on zaś otwarcie się temu sprzeciwiał. – Z zewnątrz wyglądało to tak, jakbym to ja był rebeliantem, nieakceptującym decyzji klubu. – podsumowywał całą sytuację w jednym z wywiadów.
Prawda była oczywiście nieco inna. W każdym z kolejnych okienek transferowych próbowano niemal siłą wypychać Gontána z klubu. – Raz poszedłem na wypożyczenie do Grosseto, ale i tam nikt nie dał mi prawdziwej szansy. Potem wiele razy ktoś z przedstawicieli Catanii przychodził do mnie i mówił „hej, mamy coś dla Ciebie!”. Odmawiałem za każdym razem. Cóż, szybko przeszedłem drogę od kluczowego dla projektu piłkarza, do kogoś, kogo chcieli się pozbyć za wszelką cenę!
Ironia losu – aktywnego Keko mogliśmy raczej zobaczyć na twitterze, nie na boisku. Niewybredne komentarze Hiszpana, jak chociażby ten na temat Fernando Llorente, były ciekawsze dla prasy niż jego klubowe przygody.
No entiendo al periodismo italiano. Yo tambien soy guapo y no juego. Porque sólo @llorentefer19 en portada? #llorenteTOP
— Sergio Gontan Keko (@Keko_gontan) wrzesień 19, 2013
– Nie rozumiem włoskiego dziennikarstwa. Ja też jestem przystojny i nie gram. Dlaczego tylko Fernando jest na okładce?
Remontada!
Kto wie jak skończyłaby się ta historia, gdyby nie Víctor Moreno, jeden z dyrektorów Albacete. Może Keko zostałby kompletnie zapomniany, tułając się gdzieś po czwartoligowych meandrach futbolu jak Michu? Na szczęście w 2014 roku trafił swój na swego. El Queso Mecánico był wtedy beniaminkiem w Segunda División, a Gontán miał swoją kartę w rękach, obie strony postanowiły więc dać sobie szanse. Co mieli do stracenia? Powiedzieć, ze skrzydłowy odżył pod wodzą Luisa Césara Sampedro to jak nie powiedzieć nic. To był po prostu jego najlepszy sezon w karierze, jedyny który rozegrał niemal w pełnym wymiarze czasowym. Albacete i Keko pomogli sobie wzajemnie – skrzydłowy miał udział przy kilku naprawdę ważnych golach, dzięki czemu wymiernie pomógł zespołowi w utrzymaniu się na zapleczu Primera División. On sam zaś przypomniał światu o sobie.
Tego lata biła się o niego jedna trzecia La Ligi. Chciał go u siebie Escribá w Getafe, Jémez w Rayo, Abelardo w Sportingu Gijón… Zainteresowanie przejawiały też kluby, które w obecnie trwającym sezonie zamierzały bić się o awans do elity. Wychowanek Atléti dotrzymał jednak złożonej w dniu dołączenia do El Queso Mecánico obietnicy – Powiedziałem, że nie odejdę do żadnej innej drużyny z Segunda i tak też zrobiłem. Dotrzymałem słowa.
Najbardziej konkretni okazali się jednak przedstawiciele Eibaru, którzy byli też na tyle zdeterminowani, by go pozyskać, że w walce o zakontraktowanie Keko weszli nawet na drogę prawną! Jak widać, w jego karierze nie może być ani chwili spokoju… Albacete domagało się bowiem pieniędzy od Los Armeros, ponieważ jego włodarze twierdzili, iż Gontána i klub wiąże jeszcze jeden rok kontraktu. Nic z tego. Przegrali z kretesem, ponieważ jak się okazało, skrzydłowy byłby zobowiązany do pozostania zespole tylko wtedy, gdyby El Queso Mecánico awansował do Primera División, co oczywiście nie miało miejsca.
Duży udział w ściągnięciu Keko na Ipurúę miał też obecny trener Rusznikarzy, José Luis Mendilibar. To bardzo ważna postać w karierze piłkarza. Można powiedzieć, że Bask jest jednym z nielicznych, którzy na przestrzeni tych wszystkich lat nie zwątpili w talent Gontána. To właśnie on kilka lat wcześniej nalegał, aby skrzydłowy dołączył do prowadzonego przez niego Realu Valladolid, w celu zastąpienia poważnie kontuzjowanego wówczas Sisiego, obecnego piłkarza Lecha Poznań. W Eibarze natomiast, wychowanek Atlético był jego pierwszym transferem w ostatnim letnim okienku.
Syn marnotrawny
W pewnym sensie zatem historia zatoczyła koło, tylko że znacznie lepszym dla każdej ze stron skutkiem. Wydaje się, że Keko w Kraju Basków odnalazł swoje miejsce na ziemi. Teraz może spokojnie skupić się na nadrabianiu czasu, który stracił w jakże ważnym dla każdego piłkarza okresie przejściowym z futbolu juniorskiego na seniorski.
No właśnie… Czy aby na pewno „spokojnie”? Gontán co prawda przedłużył niedawno kontrakt z Eibarem do 2018 roku i na każdym kroku powtarza, że w ekipie Los Armeros czuje się szczęśliwy. Jeśli jednak kluby pokroju Sevilli nadal będą wyrażały swoje zainteresowanie nim, to trudno się spodziewać, by wychowanek Atléti w nieskończoność z takowych okazji nie korzystał. No i nie zapominajmy też o aspekcie finansowym – Eibar ma dość mocno ograniczony budżet, tak samo jak i potencjał marketingowy ze względu na inne kluby z regionu, położenie i liczbę mieszkańców miasta. Jeśli latem pojawi się ktoś, kto wyłoży za Keko te osiem czy dziesięć milionów euro (bo mniej więcej tyle Rusznikarze wołali w styczniu od Sevilli i Málagi), to pewnie i sam Áranzabal ugnie się pod tą finansową presją. Taka suma mogłaby przecież całkiem dobrze zabezpieczyć Los Armeros przed możliwym spadkiem do drugiej ligi po kolejnym sezonie.
„Pokaż mi w ilu drużynach grałeś, a powiem Ci czego potrzebujesz”. Patrząc na to, jak dotąd przebiegała kariera Gontána, na myśl przychodzi tylko jedno – stabilizacja. Dotychczas Hiszpan w osiem lat zagrał w ośmiu klubach, choć można powiedzieć, że niektóre z nich głównie zwiedzał. Czy ktoś z takimi doświadczeniami powinien znów szukaćKolejną jakże ważną bitwę o właściwy rozwój swojej kariery Keko musi rozegrać więc sam ze sobą. Wyniki starcia rozumu z sercem Hiszpana poznamy już za kilka miesięcy. A tymczasem, kiedy tylko zawodnik wyleczy kontuzję, usiądźmy głęboko w fotelach, zapnijmy pasy i…