
Wymogiem koniecznym dla boksera, by zwać siebie mistrzem, jest pozbawienie rywala mistrzowskiego pasa – atrybutu najlepszego pięściarza. Piłka nożna nie podlega temu rygorowi, niemniej gdy staje się do pojedynku z czempionem, warto wiedzieć jaki cios zetnie go z nóg i powali go na deski.
Na godziny przed otwarciem brazylijskiego mundialu opowieści o potędze La Roja wkładamy między bajki. Przez miesiąc rywalizacji wybrańcy Vicente Del Bosque mają do udowodnienia swoją klasę. Albo ponownie przejadą otwartym autobusem po ulicach Madrytu, albo przedwcześnie opuszczą Kraj Kawy tylnymi drzwiami. Dziś skupiamy się na pesymistycznym wariancie, na czynniki pierwsze rozkładając ściśle powiązane przyczyny porażek reprezentacji Hiszpanii w niedawnych turniejach międzynarodowej rangi. Pod lupę weźmiemy zatem zmagania przegrane: z Francją, Stanami Zjednoczonymi, Szwajcarią i Brazylią.
Niecelne ciosy
Od tego należy rozpocząć. Nie da się zwyciężyć, nie posyłając piłki do siatki. Oczywiście sklasyfikowanie La Roja jako ekipę bez strzeleckiego potencjału zakrawa na grzech śmiertelny, jednak w spotkaniach bez zwycięstwa zabrakło ikry w napadzie. Wystarczy, że ekipa jest w tarapatach i ciąg napastników na bramkę wygląda jak wspinaczka. Dowód? – Notoryczne i irytujące straty – o zmarnowanych setkach nie wspominając – Fernando Torresa w pojedynku ze Szwajcarami (0:1) i Brazylijczykami (0:3). W obu konfrontacjach atakujący Chelsea wyglądał jak przedszkolak w walce z licealistami (pseudonim El Niño, przypadek?). Na domiar złego Torresowi nie układa się współpraca z Davidem Villą. Gdy wspólnie odpowiadali za ostrzeliwanie bramki Fabiena Bartheza w 1/8 finału niemieckiego mundialu, co róż wzajemnie zawadzali sobie. Zresztą El Guaje też ma sporo za uszami. Samodzielnie mógł położyć Helwetów na łopatki, ale gorąca głowa brała górę. Niechlubny bilans pozostaje żywy: tylko jedna strzelona bramka w spotkaniach branych pod uwagę. Z Francją, z rzutu karnego.
Na szczęście Del Bosque wyciągnął wnioski. La Selección w Brazylii raczej nie wyjdzie na przeciwnika dwójką „dziewiątek”. Ba, wspomnienia z EURO 2012 nakazują ostrożność: czy aby na pewno gra napastnika zostanie wykorzystana? Cieszy zwłaszcza obecność Diego Costy, człowieka, który na ramionach dźwiga odpowiedzialność w trudnych chwilach. Tej cechy nie zauważyliśmy u Torresa i Villi w opałach.
Nieszczelna garda
Jeśli już nie liczymy na fajerwerki w polu karnym przeciwnika, warto zachować koncentrację we własnej szesnastce – remis potrafi usatysfakcjonować. Nieprzyswajalna bywa to nauka dla bloku obronnego Hiszpanów. Każdy ze straconych goli w omawianych porażkach wynikał z komplikacji przeróżnych fiksów czterech defensorów. A już trafienie Gelsona Fernandesa dla Szwajcarii to piłkarskie jaja. Nie lepiej rzecz się miała w konfrontacji z USA (0:2), z kolei Francja (1:3) i Brazylia są przeciwnikami o wyższych notowaniach, co w żaden sposób nie bierze w ochronę obrońców La Roja. Nawet Iker Casillas daleki był od sfery sacrum. Efekt nie do zaakceptowania: dziewięć bramek po stronie strat.
Bezradność
Zmieszawszy dwa poprzednie mankamenty, uzyskujemy obraz bezradnej La Selección w przekroju 90 minut. Karygodna postawa z tyłu, rozszerzona o rozregulowane celowniki na desancie, powodują, że zawodnicy środka pola dwoją się i troją, by służyć pomocą partnerom z sąsiednich formacji. W ostateczności przyspiesza to proces zmęczenia i nasilenia frustracji u pomocników, którzy z biegiem czasu stają się ospali (vide Brazylia), bądź odwrotnie – podpalają się, wciąż czekając na owoce gry (Francja, Szwajcaria). David Silva, zauważywszy brak postępu z przodku, kręcił Szwajcarami niemiłosiernie, z coraz to bardziej wkurzoną miną. Później w jego skórę wszedł Jesús Navas. Natomiast wtapiający się w defensywę Sergio Busquets tak z Helwetami, jak i z Canarinhos, połknął kija i stracił wszelką zwrotność. Jedynie Andrés Iniesta i Xabi Alonso potrafili ostudzić emocje, wychodząc z klinczu – ich paleta zagrań wyłamywała się z monotonnego schematu i rzeczywiście niesygnalizowane strzały z dystansu mogły zaskoczyć bramkarzy. Mogły, gdyby nie figiel od losu i wyrastające głowy i nogi blokujące wszelkie uderzenia. Stałe fragmenty? –Bez komentarza.
Rzecz jasna bezsilność nie dotknęła jedynie, uważanej za najlepszą, formacji środkowej. Przestrzelony rzut karny Ramosa i czerwień Piqué w spotkaniu z Brazylią, pozostawanie w blokach przy kontrach Zidane’a, wspominana strzelecka impotencja… Cóż więcej dodać?
Brak doświadczenia
Problem niemal archaiczny, towarzyszący podczas Weltmeisterschaft 2006. Doprawdy z żalem patrzyło się jak wykwintny tercet Zidane, Vieira, Makélélé pozwala wyszumieć się młodziutkiemu Ceskowi, aby w ostatnich minutach zadać dwa podbródkowe. Zresztą nie tylko młody gwiazdor Arsenalu padł ofiarą wyrafinowanego futbolu mistrzów świata z 1998 roku. Nonszalancja całej jedenastki Luisa Aragonésa przelewała wodę na młyn wyczekujących na pomyłkę rywala Tricolores. Tici-taca i wysoki pressing istniały dopiero w głowie Guardioli, puste połacie murawy prowokowały podopiecznych Raymonda Domenecha – klęska była nieunikniona. Tyle, że czynem nielegalnym jest wypominanie zamiarów nieodżałowanego selekcjonera, bo dzięki autorskim zabiegom odmładzającym Mędrca z Hortalezy, dwa lata później Hiszpanie stali się bardziej oklepani z boiskowymi realiami, niż blade wówczas Koguty.
Wiedzą to już analitycy z Holandii, Chile i Australii, odświeżyliśmy także i my. Reprezentacja Hiszpanii prowadzona przez “Sfinksa” już wpisała się w kanony legend, nie tylko piłki nożnej. I chociaż miano drużyny idealnej jest na wyciągnięcie ręki, nieprzyjemne wspomnienia ulokowane z tyłu głowy synów La Roja swoim bagażem ciążą na murawie. Wyciągnięcie wniosków i pokora wskazane – przez knock out na ringu padają i tacy, którzy przez jedenaście rund punktują przeciwnika.