Gdyby historia Celty Vigo w tym sezonie była scenariuszem filmowym, prawdopodobnie byłaby zbyt cukierkowa by zainteresowała się nią jakakolwiek wytwórnia prócz Disneya. Albo Metro-Goldwyn-Mayer. Bez wątpienia aktualne perypetie podopiecznych Eduardo Berizzo mogłyby zostać kolejną częścią serii o Jamesie Bondzie. Zwrotów akcji nie brakuje. Przydałby się tylko jeszcze porządny czarny charakter.
Coś się kończy…
Jest połowa maja 2014 roku. Luis Enrique wchodzi do sali konferencyjnej. Towarzyszy mu prezydent Celty, Carlos Mouriño. To wystarczająco jasny znak tego, co za chwilę się wydarzy. W otoczeniu klubu wszyscy już od jakiegoś czasu obawiają się, że ten moment nastąpi. 16. maja klamka zapada. Lucho na konferencji prasowej oznajmia, że z końcem sezonu opuszcza Celtę Vigo. „Bardzo kocham ten klub. Traktowano nas tu cudownie, ale są też inne kwestie. Choćby życie z daleka od rodziny, to trudne. Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo smutny. Jestem niezwykle przywiązany do tego klubu i jego pracowników”.
Wraz z Luisem Enrique odchodzi ten, którego on sam przywiódł ze sobą do Celty: Rafinha. Młody Brazylijczyk przez ledwie jeden sezon wypożyczenia zdążył wyrobić sobie status lokalnej gwiazdy, piłkarza, który grze Celty nadawał ostateczny szlif. Przed nim i przed trenerem otwiera się teraz inna przyszłość. W Barcelonie. I to już nie w rezerwach, jak wcześniej. Choć w momencie, gdy Lucho informuje o swoim odejściu z klubu w kwestii jego nowego miejsca pracy nic nie jest jeszcze potwierdzone, jednak tajemnicą poliszynela jest fakt, że Asturyjczyk liczy na powrót do Blaugrany. Kilka dni później plotka staje się wiadomością. Lucho obejmie posadę szkoleniowca Barcelony.
W tamtej chwili cała uwaga koncentruje się wokół tego faktu. Osierocona Celta schodzi na boczny tor. Choć Celtiñas pod wodzą Lucho wywalczą (ledwie?) dziewiątą lokatę w tabeli, to jednak ich gra rekompensuje kibicom wszystko. W pamięci fanów z Vigo na długo pozostanie zwycięski mecz z Realem Madryt, w którym Rafinha dał nieskazitelny pokaz swoich umiejętności. Teraz jego też zabraknie w klubie. Tak samo jak Yoela, Aurtenetxe czy Wellintona. Jest początek lata w Galicji i wszystko wskazuje na to, że gdy dobiegnie ono końca Celtę czeka bolesny powrót do szarej rzeczywistości.
…coś zaczyna
Nowy bohater przybywa znikąd, czyli z Ameryki Południowej. I to dosłownie, bowiem Eduardo Berizzo, znany Celtiñas jako Toto, w swojej trenerskiej karierze nie zaznał jeszcze smaku europejskiej piłki. Najbardziej znaczącą pozycją w jego CV szkoleniowca jest praca u boku Marcelo Bielsy, w roli jego asystenta w reprezentacji Chile. Na własną rękę trenować zaczął niedawno, wcześniej prowadził Estudiantes de La Plata, potem z chilijskim O’Higgins sięgnął po mistrzostwo w Aperturze oraz Superpuchar. Ten fakt sprawił, że w jego trenerskiej karierze wreszcie pojawiły się znaczące osiągnięcia. Nadal jednak to tylko liga chilijska, rozgrywki o zupełnie innej specyfice niż hiszpańska La Liga. Wydaje się, że na korzyść Berizzo najbardziej znacząco przemawia fakt, że jako zawodnik spędził w Celcie cztery sezony. Znajomość klubu to argument bardzo lubiany w Hiszpanii, jednak sam Toto, tuż po przybyciu do Vigo przyznaje, że było to bardzo dawno temu a Celta przez ten czas zmieniła się nie do poznania. Gdy zarząd Celestes decyduje się na na zatrudnienie Berizzo wygląda to na rozpaczliwy ruch. Celta, którą tak wiele łączy ostatnio z Barceloną podąża ścieżką Katalończyków i tak jak oni, w poprzednim sezonie, postanawia sięgnąć po szkoleniowca z Ameryki Południowej, bez doświadczenia w europejskim futbolu. Co prawda kaliber klubu jest zupełnie inny, jednak nie ma wątpliwości, że w tym przypadku także jest to decyzja odważna.
Berizzo trafia do Celty w momencie, który dla żadnego trenera nie jest komfortowy. Zastąpienie Asturyjczyka na stanowisku i przejęcie barcelońskiej Celty, którą Lucho zbudował w Vigo, nie może być proste. Przed Toto pojawia się zadanie kontynuacji, nikt nie ma wątpliwości, że takie są oczekiwania klubu oraz kibiców. Gdy nowy bohater znikąd przybywa do Galicji niewielu wróży mu świetlaną przyszłość.
Debarcelonizacja?
Pod panowaniem Luisa Enrique Celta przeszła intensywny proces barcelonizacji. Głównie za sprawą trenera i jego, niezwykle konserwatywnej pod tym względem, wizji gry oraz budowy drużyny. Mimo że w Romie projekt ten się nie powiódł Lucho nie poddał się i spróbował wcielić go w życie w Celcie. Tym razem z dużo większym sukcesem. Estadio Balaídos okazało się żyznym gruntem do zasiania na nim barcelońskich koncepcji.
Wraz z odejściem Lucho oraz Rafinhi, będącego jednym z kluczowych zawodników, wydaje się, że barcelońska Celta nie ma przed sobą przyszłości. Berizzo przyprowadza ze sobą z O’Higgins Pablo Hernándeza, który ma być następcą Brazylijczyka. Do klubu z Rayo Vallecano trafia też Joaquín Larrivey. Choć zmiany kadrowe nie są szczególnie duże, zwłaszcza jak na standardy wielu klubów z La Liga, wskazują jednak, że w grze Celty nastąpią zmiany. Mimo to związek z Barceloną się nie kończy. Do Galicji trafia kolejny piłkarz rezerw Balugrany, tym razem jest to boczny obrońca, Carles Planas.
Szybko okazuje się, że Berizzo mimo bycia „człowiekiem znikąd” jest trenerem, który w barcelońskich realiach Celty odnajduje się świetnie. Nie ukrywa swojej fascynacji metodami trenerskimi Guardioli i Bielsy, to tych dwóch szkoleniowców podaje jako swoje zawodowe wzory. „Bielsa pokazał mi, że niczego nie można się nauczyć; wszystko trzeba odkryć. Był dla mnie przewodnikiem, kimś kto pokazał jak mam przejąć kontrolę nad drużyną”. Nie są to puste słowa, tak samo jak deklaracje na temat tego, że Toto planuje utrzymywać w Celcie ofensywny styl gry, oparty na utrzymywaniu się przy piłce i szybkim pressingu po jej utracie. Wyraźnie widać, że praca u boku charyzmatycznego Argentyńczyka odcisnęła piętno na mentalności młodego szkoleniowca.
Gdy poznamy bliżej Berizzo nie zaskoczy nas fakt, że spodziewana debarcelonizacja nie nastąpiła. Wręcz przeciwnie. Pod jego wodzą liderem galicyjskiej defensywy, spisującym się chyba najlepiej na przestrzeni całej swojej kariery, został Andreu Fontás. W utrzymaniu wcześniejszej koncepcji gry kluczowe okazało się pozostanie w zespole Nolito oraz Fabiána Orellany. Paradoksalnie ex-barcelonista po odejściu z klubu Rafinhii rozwinął skrzydła znacznie szerzej. Transfer Larriveya okazał się strzałem w dziesiątkę. Napastnik, który lepszą wersję samego siebie w zeszłym sezonie odnalazł w Rayo, nie traci rytmu snajperskiego. Jego współpraca z Nolito i Orellaną jest wzorowa, razem tworzą ofensywny tercet, który zazwyczaj decyduje nie tylko o skuteczności, ale też niewątpliwej estetyce gry Celty. No właśnie, estetyce. To właśnie ona stała pod największym znakiem zapytania po zmianie trenera. Tymczasem Celta, która w poprzednim sezonie chwilami naprawdę uwodziła grą teraz okazuje się jeszcze lepsza. Sam Luis Enrique przyznał, że Berizzo dodał wiele od siebie do „jego” Celty i że są to zmiany na plus. „Celta nie bawi się w spekulacje. Starają utrzymywać się przy piłce i wywierają silną presję. Jestem zachwycony tym, że rozgrywają tak dobry sezon. To widać zarówno po futbolu jaki grają, jak i po wynikach. Z Celtą łączą mnie bardzo dobre wspomnienia. To mały klub z wielkimi wartościami”.
Punkt kulminacyjny
Życie jest przewrotne. Na własnej skórze boleśnie przekonała się o tym Barcelona. Mimo wszelkich deklaracji nie wydaje się prawdopodobnym by Luis Enrique faktycznie obawiał się, że Barca może stracić punkty z jego byłą drużyną. A jednak.
Ilość podtekstów, które nawarstwiły się pomiędzy oboma klubami mogła być dla Celty przytłaczająca, okazała się jednak motorem napędowym. I choć między Celtą a Barçą bynajmniej nie ma złej krwi, tak samo jak pomiędzy ich aktualnymi szkoleniowcami, to jednak wbicie szpili starszemu bratu z pewnością połechtało ego Celtistas. Na huraoptymizm na razie jest za wcześnie, ale Celta udowodniła, że ma szansę by dołączyć do grona drużyn, które potrafią urwać punkty potentatom. Atlético już się o tym przekonało. Za trzy kolejki ligowe zobaczymy jak piłkarze Berizzo poradzą sobie w starciu z Realem Madryt.
Cliffhanger
Po jedenastu kolejkach Celta zajmuje siódmą lokatę w lidze. Od Sevilli i Atlético dzieli ją dystans zaledwie trzech punktów, od Barcelony – pięciu. Swoim kibicom, i nie tylko, oferuje jeden z najbardziej atrakcyjnych sposobów gry w La Liga. W chwili, gdy wydawało się, że sen Celty szybko się skończy a jej przyszłość maluje się, może nie w czarnych, ale raczej w szarych barwach, nastąpił nagły zwrot akcji. W tej chwili wygląda na to, że Celtiñas mają przed sobą piękne i obiecujące jutro. Wszyscy w Vigo z pewnością by chcieli by scenariusz, który drużyna napisze wraz z Eduardo Berizzo nosił tytuł „Jutro nie umiera nigdy”.
Gasną światła a ekran zaczyna migotać. Scenariusz jest tak naiwny, że trudno w niego uwierzyć. Człowiek znikąd zaczyna budować sobie status bohatera. Drużyna, która wydawała się skazana na zapomnienie i powrót do ligowej przeciętności osiąga kolejne szczyty. Nowy trener pokonuje będącą faworytem ekipę swojego poprzednika i… Nagle światła znów się zapalają. Kolejny film, który kończy się cliffhangerem. Będzie trzeba poczekać na sequel by poznać finał tej historii.