Niemal każda dyscyplina sportu posiada ludzi, którzy kiedyś byli uznawani za wielkie talenty mogące śmiało wspiąć się na szczyt, a mimo to nie zrobili kariery na miarę swoich możliwości. W piłce takich przykładów jest wiele i na pewno każdy kibic mógłby kilka z nich wymienić. Do tej kategorii możemy zaliczyć również Jonathana Soriano. Miał być nową gwiazdą Barcelony i światowego futbolu, ale wygląda na to, że już nigdy takiego zaszczytu nie dostąpi.
Jednak błędnym jest twierdzenie, że jego kariera nie została przez nikogo zauważona. Wręcz przeciwnie. Jonathan Soriano był na ustach wielu zwłaszcza podczas gry w RB Salzburg, kiedy bił rekordy strzeleckie i potrafił dwukrotnie zdobyć w sezonie ligowym więcej niż 30 bramek. O czasach austriackich jeszcze wrócimy, ale wcześniej wypada cofnąć się dobpoczątków.
24 września 1985. Wtorek. Niecałe dwa tygodnie wcześniej reprezentacja Polski przypieczętowała awans do mundialu w Meksyku, a ledwie poprzedniego dnia w Paryżu otwarto muzeum poświęcone znamienitemu Hiszpanów, Pablo Picassowi. W Katalonii natomiast, konkretnie w rodzinie państwa Sorianów, ten wrześniowy dzień zostanie zapamiętany z jednego powodu. Na świat przyszedł Jonathan Soriano, który później miał zainteresować się futbolem i zarabiać na życie grając właśnie w piłkę.
Soriano > Gomez i Rooney
Ale myli się ten, kto myśli, że wszystko było proste jak ostatnie wyrazy ostatniego zdania. Kariera Soriano to nie tylko sukcesy i chwile radości, ale również momenty trudne, kiedy łzy smutku same mogły pojawić się w oczach, a ręce wręcz opaść z bezradności. W 2002 roku po policzkach Hiszpanii popłynęło morze łez, z tą różnicą że tym razem były to łzy szczęścia.
Właśnie wtedy nasz bohater osiągnął jeden z największych sukcesów w karierze. Został królem strzelców mistrzostw Europy do lat 17. Z perspektywy czasu okazało się, że pod tym względem pobił nie byle kogo, chociażby Wayne’a Rooney’a, czy Mario Gomeza. Hiszpanie zajęli trzecie miejsce, w składzie mając takich graczy jak Roberto Soldado czy David Silva. To Soriano, zresztą słusznie, był uznawany za najlepszego zawodnika ówczesnej hiszpańskiej kadry i to właśnie jemu wróżono największą karierę. Następne lata zweryfikowały tę tezę.
Początki
Już wtedy grał dla Espanyolu, którego jest kibicem. Trafił tam w wieku 15 lat. Tuż po mistrzostwach Europy do lat 17 wydawało się, że jego kariera klubowa nabiera ogromnego tempa i wszystko co najlepsze przed nim. Już w sezonie 2002/03 zadebiutował w pierwszej lidze. Jest to warte podkreślenia, gdyż był trudny okres dla Papużek, które wielokrotnie zmieniały szkoleniowców. Zaledwie w tym jednym sezonie Espanyol miał trzech trenerów. Klub do końca musiał walczyć o ligowy byt. W ostateczności udało się to osiągnąć.
Jak się później miało okazać, były to miłe złego początki. Jonathan Soriano grał coraz mniej i jego kariera zaczęła wyglądać dużo gorzej, choć można było dostrzec nieliczne przebłyski – jak chociażby całkiem udane mistrzostwa świata do lat 20 w 2005 roku, czy gol w finale Pucharu UEFA dwa lata później. Z czasem rodowity Katalończyk zaczął być wypożyczany do innych zespołów (m.in. do Almerii, czy Albacete). W 2009 roku jego sytuacja stała się bardzo trudna. Espanyol nie widział dla niego miejsca w kadrze, a owiana legendą jest po dziś dzień historia, według której miał się zwrócić do AFE (Hiszpański Związek Piłkarzy) w sprawie pomocy w znalezieniu przyszłego pracodawcy.
Z Espanyolu do Barçy
Nowy klub udało się znaleźć, a była to… FC Barcelona. Wszystko wygląda na pierwszy rzut oka jak historia rodem z bajki. Sęk w tym, że chodziło o rezerwy Barçy, które grały w trzeciej lidze. Prowadził je wówczas Luis Enrique – dziś trener pierwszego zespołu. Wielu uważało to za krok w tył, ale jak pokazała przyszłość wcale tak nie było. Soriano notował kapitalne wyniki strzeleckie i odbudował się piłkarsko. O słuszności swojej decyzji sam mówił kilka lat później.
W ciągu dwóch i pół roku strzelił dla rezerw aż 54 gole, walnie przyczynił się do awansu zespołu na zaplecze LaLigi, a sam od czasu do czasu miał okazję trenować z pierwszym zespołem. Szans na grę w pierwszej ekipie praktycznie nie miał, ponieważ Duma Katalonii imponowała nazwiskami w ofensywie. Zdaniem wielu był to też najlepszy zespół FC Barcelony w jej historii.
Do samego Guardioli, którego poznał dzięki kontaktom z pierwszym zespołem poznał, sentyment pozostał. Jonathan Soriano przyznał to kilka lat później, a chyba najlepszym dowodem, że cenił obecnego opiekuna Manchesteru City szczególnym uczuciem, jest to że gdy grał w Salzburgu, a Guardiola pracował w Bayernie, jeździł regularnie do byłego trenera. Salzburg i Monachium dzieli ok. półtorej godziny drogi.
Miał trafić do Bundesligi, trafił do… Bundesligi
Kapitalne liczby w rezerwach katalońskiego giganta spowodowały również, że o Soriano zaczynało robić się coraz głośniej w Europie. Łączono go bardzo głośno z niemiecką Bundesligą i Benfiką. Media informowały, że w kolejce po podpis ustawiły się m.in. FC Koeln, czy Borussia Moenchengladbach. Koniec końców trafił do Bundesligi, ale tej austriackiej. Było to zimą 2012 roku, kiedy Jonathan Soriano wiedział, że w pierwszej drużynie większej przyszłości nie ma, mimo że jego szanse na występy wzrosły, ponieważ bardzo poważnej kontuzji doznał David Villa.
Red Bull Salzburg na Hiszpana wydał ok. 500 tysięcy euro z bonusami. Po kilku latach okazało się, że była to inwestycja znakomita. Bardzo szybko zaadoptował się do nowego środowiska, w czasie gry w Salzburgu mieszkał ze swoją rodziną. Już w pierwszym półroczu gry był piłkarzem, który regularnie pojawiał się w pierwszym składzie – wiosną 2012 roku strzelił we wszystkich rozgrywkach pięć bramek. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść.
Hiszpański kałasznikow
26,31,31,21 – ta wyliczanka wygląda niemal jak kolejne numery totka. Łatwo domyślić się, co mogą one znaczyć. To są liczby bramek ligowych, zdobytych przez urodzonego w Barcelonie piłkarza w czterech kolejnych sezonach, począwszy od kampanii 2012/13. Gdybyśmy doliczyli również gole w innych rozgrywkach wyglądałoby to jeszcze bardziej imponująco. Jonathan Soriano strzelał niczym kałasznikow i pod względem średniej liczby bramek na mecz mógł się równać tym największym, na czele z Ronaldo, czy Messim.
Znakomite występy wychowanka Espanyolu były wypadkową kilku czynników. Na pewno jednym z najważniejszych, a być może najważniejszym, była jego klasa piłkarska, którą bez wątpienia posiadał. To był jeden z najlepszych piłkarzy, jaki kiedykolwiek grał w Salzburgu, a także lidze austriackiej. Zazwyczaj napastnik tej klasy nie występuje w tak małej lidze – powiedział w rozmowie ze mną Gerhard Öhlinger, dziennikarz „Salzburger Nachrichten”, który na własne oczy mógł podziwiać Soriano.
Jonathan Soriano to był jeden z najlepszych piłkarzy, jaki kiedykolwiek grał w Salzburgu, a także lidze austriackiej. Zazwyczaj napastnik tej klasy nie występuje w tak małej lidze – Gerhard Öhlinger, dziennikarz „Salzburger Nachrichten”
Dobry napastnik, aby dużo strzelać, potrzebuje również partnerów, którzy wykreowaliby mu sytuacje i pomagali pokonywać bramkarzy rywali. W czasach, kiedy Jonathan Soriano grał w Salzburgu, kibice drużyny spod szyldu Red Bulla mogli oglądać piłkarzy, którzy, jak się później okazało, poszli do silniejszych lig i tam radzą sobie z powodzeniem. Zapewne wielu tych, którzy mają RB w sercu, z rozrzewnieniem wspomina sezon 2013/14 i chyba najlepszy RB Salzburg w historii. RB Salzburg, którego trenerem był Roger Schmidt (objął później posadę szkoleniowca Bayeru Leverkusen), a w składzie występowali m.in. Kevin Kampl, Alan, Sadio Mane, czy Stefan Ilsanker.
Według słów Öhlingea: Była to drużyna, która z powodzeniem mogła grać w Niemczech, bądź Hiszpanii. RB Salzburg imponował przede wszystkim grą ofensywną, bardzo dużo grał krótkimi podaniami po ziemi, jednocześnie umiejąc w znakomity sposób przyspieszyć akcje. Był to styl gry, w którym Soriano czuł się jak ryba w wodzie. Hiszpan, prócz tego, że miał znakomity instynkt strzelecki, wykorzystywał świetną technikę do rozegrania piłki, bardzo często wycofując się z pola karnego i rozprowadzając akcje swojej drużyny.
Oscar Garcia jako trener, czyli (prawdopodobna) robota Soriano
Mały Mozart – tak się o nim często mówiło – w ciągu pięciu lat wypracował sobie bardzo mocną pozycję w klubie. Świadczą o tym nie tylko liczby, wypracowane na boisku, ale także fakt, że głównie dzięki niemu… Oscar Garcia znalazł zatrudnienie w Salzburgu. Mowa oczywiście o szkoleniowcu z Hiszpanii, nawiasem mówiąc pracującym po dziś dzień w RB Salzburg, który do klubu dołączył w 2015 roku. Bardzo chciał z nim pracować właśnie nasz bohater.
Być jak Oscar, Witsel, Tevez
Zimą 2017 roku piłkarski świat ogarnęło szaleństwo chińskich zakupów. Do Chin trafili m.in. Oscar, Axel Witsel, czy Carlos Tevez. Drogę do Państwa Środka obrał również Jonathan Soriano, który za ok. 15 milionów euro przeszedł do Beijing Guoan. Transfer do Chin dla obu stron był zwycięstwem. RB Salzburg zarobił więcej pieniędzy niż mógłby otrzymać za 31 latka, Soriano będzie z kolei w Chinach nieźle zarabiał. Był niezadowolony, że RB kupuje głównie młode talenty, dlatego on nie może odegrać wielkiej roli na arenie europejskiej – ten komentarz Gerharda Öhlingera chyba klarownie wyjaśnia motywy zmiany barw klubowych przez wychowanka Espanyolu. W uzupełnieniu tej wypowiedzi dodajmy, że byki z miasta Mozarta nigdy nie dostąpiły zaszczytu gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów, co do dziś jest wielkim i niespełnionym marzeniem działaczy Red Bulla.
Transfer do Chin dla obu stron był zwycięstwem. RB Salzburg zarobił więcej pieniędzy niż mógłby otrzymać za 31 latka, Soriano będzie z kolei w Chinach nieźle zarabiał. Był niezadowolony, że RB kupuje głównie młode talenty, dlatego on nie może odegrać wielkiej roli na arenie europejskiej – Gerhard Öhlinger, dziennikarz „Salzburger Nachrichten”
Co dalej z Soriano i czy jest szansa, że wróci do Europy? Na to pytanie dziś trudno odpowiedzieć. Mój rozmówca z „Salzburger Nachrichten” uważa, że za kilka lat Katalończyk tak właśnie uczyni. Jedno już dziś możemy przyznać. Soriano na zawsze będzie zapamiętany jako jeden z najważniejszych ludzi w historii salzburskiego klubu, a określenie Mały Mozart nie było na wyrost.