Madrycka ziemia, przynajmniej jej biała część, to miejsce bardzo niegościnne dla synów, których wychowała. Niczym surowy rodzic, zdaje się nie doceniać ich osiągnięć i możliwości. Łaskawszym okiem spogląda na dzieci sąsiadów i chętniej je chwali. O wiele łatwiej jest trafić na Estadio Santiago Bernabéu obiecującym talentom z innych klubów, niż zaistnieć zawodnikom cantery.
Tę zasadę złamać miał Jesé, któremu co życzliwsi wróżyli niegdyś pójście w ślady Raula. Dziś Kanaryjczyk w historii Królewskich zapisał się jedynie, jako najdrożej sprzedany produkt La Fábriki.
O tym, że Jesé może odejść, mówiło się już pod koniec czerwca. Pierwsze informacje mediów donosiły o opcji wypożyczenia do Espanyolu, następnie na transferowej giełdzie przewijały się nazwy takie jak PSG, West Ham czy Borussia Dortmund. Kiedy w połowie lipca okazało się, że w oficjalnym sklepie Królewskich nie ma koszulek Nacho i Jesé, podejrzenia nabrały realnych kształtów. Kilka dni temu doniesienia mediów zostały potwierdzone przez oba kluby. Według „L’Equipe” i innych źródeł, zawodnik ma kosztować 25 milionów euro, co sprawia, że jest wychowankiem Realu, na którym macierzysty klub zarobił najwięcej. Kolejni na liście to Morata, Granero oraz Callejón.
Na Santiago Bernabéu licznik zawodnika zatrzymał się na 18 golach i 16 asystach w 94 oficjalnych spotkaniach. To rozczarowujące liczby, skoro mówimy o graczu, który w 2013 roku pobił rekord samego Emilio Butragueño pod względem goli strzelonych w jednym sezonie w barwach Castilli. Z pewnością bardziej rozczarowująca dla Jesé jest jednak statystyka rozegranych minut. W 94 meczach Kanaryjczyk uzbierał ich zaledwie 3077, co daje średnią niecałych 33 minut na mecz. Dla porównania, w swoim rekordowym sezonie w rezerwach Jesé przebywał na boisku prawie 150 minut dłużej i potrzebował na to jedynie 39 meczów. Piłkarz, który miał w Madrycie być jednym ze sztandarowych produktów cantery, miewał jedynie momenty świetności.
Dziś, chociaż istotniejszą kwestią, jaką należy poddać pod rozważania, są perspektywy zawodnika na zaistnienie w nowym klubie, trudno powstrzymać się przed gdybaniem, ile młody gracz mógłby osiągnąć, gdyby nie koszmarna kontuzja odniesiona 18 marca 2014 roku. Nazwisko Sead Kolašinac musi Kanaryjczykowi śnić się po nocach. Brutalny faul, zerwane więzadła i ponad pół roku przerwy – było to z pewnością jedno z kluczowych wydarzeń w całej karierze napastnika. Feralny atak nastąpił przecież w najlepszym okresie Jesé w pierwszej drużynie Los Blancos. Kanaryjczyk budował swoją pozycję w zespole. Zaczęło się w grudniu 2013 roku od zwycięskiej bramki przeciwko Valencii na Mestalla w końcówce spotkania, zaledwie kilka minut po wejściu na murawę. Należały do niego także i pierwsze tygodnie roku 2014, kiedy trafiał w czterech kolejnych meczach, pokonując m.in. bramkarzy Atlético i Athleticu. Coraz głośniej mówiło się o możliwości wyjazdu Kanaryjczyka z kadrą do Brazylii.
Jesé próbuje swoich sił nie tylko w piłce…
Jak duży wpływ miała ta kontuzja na zatrzymanie rozwoju tego gracza? Można jedynie snuć domysły. Nie ulega za to wątpliwości, że po powrocie, mimo piorunującego wejścia na murawę i zdobycia gola w meczu Pucharu Króla z UE Cornellá, nie był to ten sam zawodnik. Miał większe problemy z wygrywaniem pojedynków jeden na jeden, był wolniejszy i nie do końca wiedział, co zrobić z piłką. Dogrywał tylko same końcówki spotkań. W następnym okienku transferowym z powrotem na Bernabéu sprowadzono z Espanyolu kolejnego wychowanka – Lucasa Vázqueza, który zarówno w hierarchii Rafy Beniteza, jak i Zizou, był wyżej od Rodrigueza.
Chociaż jeszcze pretemporada 2015/16 zwiastowała nadejście dla niego nowych, lepszych czasów, to ligowe zmagania zweryfikowały jego ograniczoną przydatność w składzie Królewskich. Sprzedaż Jesé za 25 milionów euro to nie tylko dobry wybór, a wręcz okazja dla Florentino Péreza. Zawodnik, który miał pójść w ślady największych, odchodzi z klubu ze statystykami na poziomie José Callejóna. Rodrigueza nie miał zbyt wielkich perspektyw na występy w zbliżającym się sezonie, więc jego wartość rynkowa już by nie wzrosła. Choć brzmi to brutalnie (zwłaszcza, że sam swego czasu byłem oczarowany Jesé i mocno liczyłem, że odniesie w Madrycie sukces), Florentino Pérez i Zinedine Zidane podjęli jedyną słuszną decyzję i w dodatku wycisnęli z tej transakcji, ile się tylko dało.
Po dziesięciu latach w Realu musiałem zmienić otoczenie i odejść do klubu, który pozwoli mi rozwijać się jako piłkarz. Tu dostanę więcej szans, więcej minut, by pokazać swoje umiejętności
Powiedział Jesé na pierwszej konferencji prasowej po zmianie klubu. Kanaryjczyk zawsze należał do pewnych siebie, a nawet nieco aroganckich graczy – słynął z tego już w rezerwach Królewskich. Przychodzi do Paryża wabiony perspektywą pełnienia ważnej roli w jednym z najlepszych klubów Europy. W prawdzie w PSG nie będzie musiał walczyć o pierwszy skład z zawodnikami nie do ruszenia, może poza Angelem Di Marią, ale nie oznacza to, że będzie mu dużo łatwiej. W rywalizacji z piłkarzami pokroju Cavaniego, Lucasa, Ben Arfy czy Pastore, Rodriguez stoi na gorszej pozycji. Jeszcze przed zakupem wychowanka Realu, Unai Emery otwarcie chwalił go w wywiadach. Jednak historia pokazuje, że szkoleniowiec ten nie lubi mieć do czynienia z krnąbrnymi zawodnikami, co najlepiej oddaje przykład Deulofeu w Sevilli. Jesé może natomiast liczyć na rotacje, bo te baskijski szkoleniowiec stosuje niezwykle często. Pozostaje jedynie życzyć mu szczęścia, wykorzystania okazji na bardziej regularne występy i mieć nadzieję, że nie dopadnie go syndrom paryski.*
* Syndrom paryski – dolegliwość występująca u turystów, najczęściej japońskich, którzy odwiedzając Paryż odkrywają, że miasto nie spełnia ich oczekiwań, a ich wymarzony czy znany z mediów obraz stolicy Francji diametralnie różni się od rzeczywistości.