Jesteśmy mniej więcej w połowie sezonu, to dobry czas by rozejrzeć się za potencjalnymi wzmocnieniami. Każdy dyrektor sportowy pamięta, by rzucić okiem na zawodników z wygasającymi w czerwcu kontraktami, których warto zatrudnić korzystając z prawa Bosmana. Przecież zawsze może trafić się wyjątkowa okazja. Oto proponowana jedenastka:
Beto (Sevilla)
Sytuacja portugalskiego golkipera w klubie jest patowa. W teorii obie strony są zainteresowane przedłużeniem kontraktu zawodnika, ale w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Beto pod koniec kariery chciałby jeszcze dostać w miarę okazały kontrakt, na co nie chcą zgodzić się włodarze Sevilli. Renowacja umowy bramkarza nie jest priorytetem klubu. Póki co kolejki się po niego nie ustawiają. Beto prezentuje bardzo przeciętną formę, czym ewidentnie sobie nie pomaga. Jeśli tylko pieniądze potrafią go zmotywować do lepszej gry, kierunek może być tylko jeden.
Dani Alves (Barcelona)
O Brazylijczyku napisano już chyba wszystko, a każdy kibic piłki nożnej go zna. Mimo tego, że od dłuższego czasu nie jest w najwyższej dyspozycji dla wielu klubów mógłby stanowić znaczne wzmocnienie. Niedawno mówiło się, iż zainteresowanie wychowankiem Bahii przejawiają takie drużyny jak Valencia, Manchester United czy Bayern. Z Alvesem jest jednak jeden dość spory problem, a mianowicie jego zarobki. Brazylijczyk do najtańszych w utrzymaniu piłkarzy nie należy – za coś musi kupować te wszystkie wyszukane fatałaszki… Sam Dani ponoć chciałby zostać w Barcelonie, i życzyłby sobie nowego, trzyletniego kontraktu. Czy warto w niego inwestować? Z tym pytaniem was zostawiam.
Raúl Albentosa (Eibar)
Dla przeciętnego Kowalskiego anonim, dla zapalonych fanów La Liga jeden z najciekawszych zawodników obecnego sezonu. Zapewne byłoby o nim głośniej gdyby równie dobrą formę prezentował np. w barwach Realu Sociedad, lecz na większy splendor musi na razie poczekać. Albentosa to drugi najczęściej interweniujący stoper ligi – portal squawka.com wyliczył, iż w tym sezonie ratował swój zespół 157 razy. Większą skutecznością w defensywie może pochwalić się tylko Nicolás Otamendi (161). Wychowanek Elche to typowy obrońca w starym stylu. Jest silny, non stop skoncentrowany oraz świetnie gra głową. Ma na swoim koncie najwięcej wygranych pojedynków główkowych (59) co stanowi aż 70% wszystkich jego powietrznych interwencji. Wyprzedzają go tylko takie znakomitości jak Godín czy Ramos. Śmietanka. Albentosa zdecydowanie zasługuje na klub z większymi ambicjami.
Sergio Sánchez (Málaga)
Doświadczony stoper po przejściach (roczna przerwa od futbolu z powodu wykrytej wady serca) miewał już lepsze sezony niż obecny, lecz nawet mimo zniżki jakości występów wciąż nie schodzi z przyzwoitego poziomu. Wielkim atutem Sergio jest brak wahań formy, co u niektórych stoperów bywa niemałą bolączką. Sánchez bardzo dobrze czyta grę, a długie podania jego autorstwa potrafią zaskoczyć każdego przeciwnika. To dobry kandydat do drużyn, które chcą grać cofnięte, a najczęściej atakują z kontry. 28-latek nie powinien zatem narzekać na brak ofert. Oby tylko nie postanowił by już teraz odcinać kupony na bliskich wschodzie…
Eneko Boveda (Eibar)
Z konieczności wystawiam go na lewej flance, choć nominalnie jest prawym obrońcą. Razem ze wcześniej wspomnianymi Albentosą i kilkoma innymi zawodnikami Boveda tworzy niespodziewanie szczelną defensywę Eibaru. Zawodnik beniaminka La Liga to piłkarz ruchliwy, ale odpowiedzialny. Gaizka Garitano dba o to, by wiedział gdzie i po co ma biegać, a Eneko się go ewidentnie słucha, na czym korzystają wszystkie trzy strony – on sam, trener i klub. Opisując go warto również wrócić na jego walory ofensywne. Boveda nie boi się włączyć do ataku czy tez pod polem karnym przedryblować przeciwnika. Co ważne, na boisku pozostaje zdeterminowany i pewny siebie. To wszystko zsumowane daje czasem takie efekty:
Stéphane M’Bia (Sevilla)
Pół człowiek, pół taran. Przyszedł do Sevilli, odszedł z niej, a potem powrócił. Choć jest defensywnym pomocnikiem już nie raz uratował skórę andaluzyjskiej drużynie strzelając gola na wagę punktów czy awansu. Były piłkarz QPR bowiem świetnie czuje się nie tylko w grze defensywnej, ale także w polu karnym przeciwnika. Sam zawodnik mówi, że chciałby spróbować sił w mocniejszym klubie, a przynajmniej takim, który występuje w Lidze Mistrzów. Przesłanie jest zatem jasne – jeśli Sevilla chce go zatrzymać musi zająć miejsce w ścisłej czołówce ligi. W innym przypadku M’Bia prawdopodobnie poszuka nowego pracodawcy. Biorąc pod uwagę formę, jaką prezentuje, o oferty nie będzie musiał się martwić. Przeszkodę z kolei mogą stanowić stan jego kolana (grożący urazami lub poważna kontuzją) oraz oczekiwania finansowe. Jeśli wyniesie lekcję z ostatniego mercado swoje wymagania obniży wcześniej niż w ostatnich dniach sierpnia.
Sami Khedira (Real Madryt)
Żaden z niego wirtuoz, tylko człowiek od czarnej roboty na boisku. Z tej wywiązuje się jednak bez zarzutu, dlatego jest tak bardzo ceniony w piłkarskim świecie. Nie wiadomo czy ostatecznie przedłuży kontrakt z Królewskimi, czy jednak zdecyduje się odejść. Ta druga opcja jest jednak bardziej prawdopodobna. Już od lata mówi się, że jego usługami zainteresowanie nim przejawia m.in. Arsenal. Po zerwaniu więzadeł bardzo długo trwał proces jego leczenia i rehabilitacji, a gdy już wrócił do zdrowia nie mógł przebić się do pierwszego składu. Konkurencje ma przecież nie byle jaką. Nam pozostaje jedynie czekać na ostateczną decyzję zawodnika.
José Antonio Reyes (Sevilla)
Reyes nigdy nie spełnił oczekiwań jakie w nim pokładano, ani nie wykorzystał swojego potencjału. Nie znaczy to jednak, że nie potrafi być przydatnym dla drużyny. Jego największą wadą jest jednak bardzo niestabilna forma – Reyes potrafi jednego wieczoru w 20 minut przesądzić o losach meczu, by w następnym spotkaniu przespacerować 90 minut. Poza tym ma już 31 lat, co też nie działa na jego korzyść. Zebrane doświadczenie i świetna technika powinny jednak pozwolić mu na znalezienie wartościowego pracodawcy, u którego nie będzie tylko odkładał na emeryturę. Natomiast jeśli pieniądze nie będą dla niego najważniejsze, Sevilla z chęcią przedłuży z nim umowę ze swoim wychowankiem.
Roberto Trashorras (Rayo)
Kto śledzi Primera División ten kojarzy doskonale pomocnika drużyny z Vallekas. Mimo chrystusowego wieku nie powinien mieć problemu ze znalezieniem nowego pracodawcy. Jeśli można nazwać kogoś architektem sukcesów Rayo, to obok Paco Jémeza powinno się wymieniać właśnie jego nazwisko. Trashorras to produkt barcelońskiej szkółki – jego głównym atutem jest boiskowa inteligencja. Roberto widzi dosłownie wszystko, a dzięki świetnej technice użytkowej potrafi posłać zabójcze prostopadłe podanie. Już od kilku lat to wokół niego Paco buduje drużynę. Skaucie piłkarski, jeśli to czytasz (na pewno…), a Twoja drużyna potrzebuje kogoś, kto wprowadzi ład i spokój do środka pola, bez wahania bierz Trashorrasa.
Michael Krohn-Dehli (Celta)
Duńczyk w tym sezonie nie jest w najlepszej formie, ale jeśli trafiłby pod skrzydła odpowiedniego szkoleniowca na pewno by odżył. Michael idealnie nadaje się do gry kombinacyjnej co udowodnił przede wszystkim przed rokiem. Razem z Rafinhą tworzyli zabójczy duet. Duńczyk dysponuje bardzo dobrą techniką oraz przeglądem pola. Drybluje też nie najgorzej. To wszystko sprawia, że nie jest ulubionym przeciwnikiem obrońców do krycia. Krohn-Dehli powinien grać w drużynie preferującej ofensywny futbol, ponieważ najlepszy jest właśnie wtedy, gdy ma futbolówkę przy nodze. Kto oprócz piłki poda mu też pomocną dłoń na koniec sezonu?
Aritz Aduriz (Athletic)
Bohater Lwów zarówno poprzedniego jak i tego sezonu. Gdyby szczyt formy osiągnął kilka lat wcześniej, być może trafiłby na stałe do reprezentacji. Mając 33 lat przeżywa swoją drugą, a może nawet trzecią młodość. Faktycznie, jego wiek może odstraszać potencjalnych pracodawców, zresztą, sam napastnik najchętniej przedłużyłby umowę z Athletikiem. Home sweet home. Gdyby jednak obie strony nie doszły do porozumienia Aritz raczej nie musiałby się martwić bezrobociem. Na ten moment jest zdecydowanie najlepiej grającą głową dziewiątką w całej lidze. Co sezon strzela w ten sposób średnio 42% swoich goli. Dzięki Adurizowi w Bilbao mało kto w ogóle pamięta o Fernando Llorente.

Źrodło: Marca