Magazyn Kaiser Football Magazine opublikował niedawno obszerny wywiad z trenerem Osasuny, Janem Urbanem, przeprowadzony przez Juana Arroitę. Teraz ¡Olé! Magazyn oddaje w wasze ręce tłumaczenie całej rozmowy z polskim trenerem.
W Pampelunie słowa „Jan Urban” są synonimem złotych czasów Osasuny. Napastnik z Polski był bohaterem niejednej piłkarskiej nocy, którą kibice Rojillas wspominają do dziś. Wraz z nim przypominamy tamte czasy, ożywiamy historię polskiego futbolu, od lat 70. aż do dziś i śledzimy doświadczenie jakie nabył, pracując na ławce trenerskiej Osasuny.
Kaiser Football Magazine: Dorastałeś w latach 70., w czasach, gdy polska piłka nożna osiągnęła największy splendor w historii. Jak wyglądało życie Jana Urbana w tamtych czasach?
Jan Urban: W latach 70. przeżywałem sukcesy naszej reprezentacji. To był cudowny etap w historii polskiego futbolu, który rozpoczął się w ’72 od złotego medalu, zdobytego na Igrzyskach Olimpijskich. Potem były świetne występy na mistrzostwach świata w RFN w ’74, w Argentynie w ’78 i znów trzecie miejsce w Hiszpanii, w ’82. Ja miałem szczęście móc grać w kadrze podczas mundialu w Meksyku, w ’86.
Co sprawiło, że te złote czasy dla polskiej piłki nadeszły właśnie wtedy?
Prawda jest taka, że były to naprawdę dobre lata dla polskiego futbolu. Nasza liga także odegrała w tej kwestii bardzo ważna, ponieważ większość reprezentantów z tamtych czasów grała w lidze polskiej. Ze względów politycznych piłkarze, którzy nie ukończyli 30. roku życia nie mogli przenieść się do innych krajów. Później tę restrykcję obniżono do 28. lat, a potem ostatecznie zniesiono. Wtedy mogłem przenieść się do Osasuny.
Kto był twoim idolem?
Wychowałem się w epoce wielkiego Ajaxu Johana Cruyffa i to on właśnie był moim wielkim idolem.
Starałeś się do niego upodobnić?
Nie, ale był moim idolem. W tamtych czasach był najlepszy na świecie… a wiele lat później, po tym jak rozegrałem świetny sezon w Osasunie, ten, który zakończyliśmy na czwartym miejscu, miałem szansę zagrać u niego.
Cruyff chciał podpisać z tobą kontrakt?
Tak, kiedy trenował Barcelonę. Ostatecznie do tego nie doszło, ale sam fakt, że klub taki jak Barcelona i trener, którego podziwiałem, zainteresowały się mną był czymś wspaniałym.
Wróćmy do tematu złotej epoki polskiego futbolu. Możesz przypomnieć sobie ten mityczny mecz na Wembley z 1973, kiedy Polska wyeliminowała Anglię z mundialu w 1974?
Tamten mecz jest jednym z wydarzeń, które przeszło do historii polskiej piłki. Byliśmy w grupie z Walią, wówczas mającą w składzie Johna Toshacka, i z Anglią, reprezentacją, w której grali wielcy zawodnicy, mistrzowie świata z 1966. Wyeliminowanie Anglii z mundialu było niespodzianką, zaskoczyło cały świat. Wydawało się, że w meczu rewanżowym, tym, który o wszystkim decydował, nie będziemy mieć nic do gadania, ponieważ oni rzucą się do ataku. Skończyło się na tym, że zremisowaliśmy 1:1. Otworzyliśmy wynik, oni wyrównali z karnego ale udało się nam utrzymać remis… Mówiąc o tamtym meczu nie sposób nie wspomnieć o występie Tomaszewskiego. Tu, w Hiszpanii, znany jest z tego, że spędził rok w Hérculesie Alicante. Do dziś powtarza się, iż Tomaszewski „zatrzymał” Anglię i prawda jest taka, że naprawdę rozegrał świetne spotkanie. Po tamtym prawdziwym partidazo i osiągnięciach Polski z wcześniejszych igrzysk olimpijskich nie można było już uznać trzeciego miejsca na mundialu ’74 w RFN za przypadek.
W ’74 Polska była też blisko wyeliminowania Niemców.
Tak, Polska mogła awansować do finału. Pomijając fakt, iż warunki gry były fatalne – murawa cała nasiąkła wodą i wydawało się, że mecz zostanie przerwany – przegraliśmy z powodu świetnej dyspozycji Seppa Maiera. Pomimo tego wygraliśmy potem z Brazylią i od tej chwili dla Polski rozpoczęły się najlepsze lata. Staliśmy się liczącą się reprezentacją, nie tylko na poziomie europejskim, ale też światowym.
Paul Breitner zapewniał, że to Polska była najlepszą drużyną mistrzostw świata w 1974.
Ponieważ Polska prezentowała wtedy bardzo atrakcyjną piłkę, wyjątkowo ofensywną. Miała w składzie takich piłkarzy jak Gadocha, Deyna, Lato… Zawodników, którzy grali bardzo wertykalnie, na dużej szybkości… Lato został królem strzelców mistrzostw świata. W fazie grupowej wygraliśmy z Włochami, Argentyną i Haiti, a później wydaje mi się, że z Jugosławią i Szwecją. Zgadzam się z tą opinią w stu procentach. Byłem wtedy dzieciakiem, miałem jedenaście czy dwanaście lat.
Wyobrażam sobie, że w tamtych czasach sporo się mówiło o pieniądzach, które miał przyjąć Robert Gadocha.
Tak, mówiło się o tym, ale nigdy nie zostało to oficjalnie potwierdzone. Osobiście sądzę, iż w tamtych czasach takie sytuacje mogły się zdarzać. Nie wiem czy tak było, czy nie, ale faktycznie – plotkowano o tym, że przyjęcie premii motywacyjnej miało miejsce. Ostatecznie nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić…
Zadebiutowałeś na mistrzostwach świata w Meksyku, w 1986 roku. W reprezentacji Polski, która na poprzednich mundialach odegrała niezwykle znaczącą rolę. Jakie były twoje oczekiwania?
Z powodów politycznych większość z nas nie mogła wyjechać by grać w zagranicznych klubach, jednak Bońkowi udało się to wcześniej i przeniósł się do Juventusu. Miałem szczęście grać z tymi ludźmi – nie tylko z Bońkiem, który był jednym z najlepszych piłkarzy Europy i występował w Juve – ale też ze Smolarkiem, ojcem byłego piłkarza Racingu Santander, czy Władysławem Żmudą. Dla Żmudy to był czwarty mundial w karierze, na mecz z Brazylią wychodził na murawę wiedząc, że wyrówna rekord Uwe Seelera, jako zawodnik o największej liczbie meczów rozegranych na mistrzostwach świata. Dokładnie 21 spotkań. To była przyjemność móc grać u boku piłkarzy, który tworzyli historię polskiej piłki.
Jakie wspomnienia przychodzą ci na myśl, gdy mówimy o mundialu w Meksyku?
Mam z niego wiele wspomnień, ale nie są one przyjemne. W szczególności te, dotyczące atmosfery. Trafiliśmy do grupy z Monterrey, razem z Marokiem, Portugalią i Anglią. Nie dało się odczuć atmosfery mundialu. Graliśmy z dala od miasta i nie czuło się, że występujemy na mistrzostwach świata. Na nasze mecze przychodziło może z 10 tysięcy kibiców. Dopiero w ostatniemu pojedynkowi z Brazylią w Guadalajarze, towarzyszyła wspaniała atmosfera. Zarówno w mieście, jak i na trybunach. Graliśmy przeciwko niezwykle silnej drużynie mającej zawodników znanych na całym świecie… To przygody, które wspominasz, gdy skończysz karierę. Dla każdego piłkarza gra na mundialu jest czymś wyjątkowym.
Czy wynik 0:4 w meczu z Brazylią był niesprawiedliwy? Nie wyolbrzymia przewagi, którą mieli nad wami Canarinhos?
Moim zdaniem Brazylia była od nas lepsza. Jest możliwe, że duży wpływ wywarł jednak niesprawiedliwy rzut karny, podyktowany przeciwko nam, dzięki któremu Brazylijczycy otworzyli wynik. Do tamtej chwili spotkanie było bardzo wyrównane, zaliczyliśmy strzał w poprzeczkę… Myślę, iż karny bardzo wpłynął na przebieg tego meczu. To była taka jedenastka, przy której dwóch zawodników walczyło o piłkę, starli się ze sobą ramię w ramię, obaj upadli i skończyło się na tym, że gwizdnięto karnego przeciwko nam. Według mnie żaden faul tam nie miał miejsca, bez tego mecz mógłby się potoczyć inaczej. Mimo to sądzę jednak, że Brazylia była od nas silniejsza.
Do dziś wspomina się twój hattrick w wygranym przez Osasunę 4:0 meczu na Bernabéu. To był najlepszy moment twojej kariery?
Tego nie jestem w stanie określić, ale pewnym jest, że ten moment zbiegł się w czasie z najlepszym sezonem w historii Osasuny. Wywalczyliśmy czwarte miejsce a tamten mecz jest też dla mnie, dla klubu i dla kibiców z Nawarry najlepszym, co mogło nas spotkać. Od małego grałem na lewym skrzydle a kiedy podpisałem kontrakt z Osasuną powiedziano mi, że będę napastnikiem. Nawet kiedy w klubie grałem już na środku ataku to w meczach reprezentacji wciąż występowałem na lewym skrzydle. Wystarczająco dobrze radziłem sobie z grą obiema nogami, choć byłem nieco bardziej prawonożny, ale zawsze grałem na lewej flance. W polskiej lidze ze skrzydła strzeliłem prawie 80 goli. Kiedy trafiłem do Hiszpanii musiałem się zaadaptować, ale także udało mi się uzbierać prawie 50 trafień. I wśród wszystkich tych bramek, które zdobyłem, nigdy nie udało mi się skompletować hattricka… a potem zrobiłem to właśnie na Bernabéu. Zabawna rzecz. Może była to nagroda za wszystko, co osiągnąłem w swojej karierze? Bernabéu to bardzo trudny teren, tamten mecz był czymś niezapomnianym.
Porozmawiajmy o Pucharze UEFA w sezonie 1991/92, w którym brała udział Osasuna. W 1/8 finału odpadliście z Ajaksem, który później został mistrzem. Jednak wcześniej wyeliminowaliście między innymi Stuttgart. W rewanżu wygraliście 3:2, zdobyłeś dwie bramki. To kolejny z wielkich momentów w twojej karierze?
Tak, ulegliśmy Ajaxowi Blinda, Bergkampa… to było prawdziwe equipazo. U siebie przegraliśmy 0:1, ponieważ Ajax zwyczajnie był lepszy. W rewanżu, który odbył się w Düsseldorfie, ponieważ stadion Ajaxu wówczas pozostawał zamknięty, rozegraliśmy naprawdę dobre spotkanie. Przegraliśmy jednak 0:1 po golu Bergkampa, który padł ze spalonego. Tego wieczora Mezo, bramkarz Ajaxu, zaliczył też wiele dobrych interwencji. To była wspaniała przygoda w Pucharze UEFA i pozostawiliśmy po sobie dobre wrażenie.
1/16 finału ze Stuttgartem także okazała się wielkim zaskoczeniem. W tamtych czasach to była znacząca drużyna. Dla nich przegrana z nami była szokiem. W Pampelunie zremisowaliśmy, a u nich wygraliśmy 3:2.
Kolejna z nocy twojej chwały.
Faktycznie, ponieważ miałem szczęście zdobyć w tym meczu dwie bramki. Wyszliśmy na prowadzenie 3:0, później oni strzelili nam jeszcze dwukrotnie, ale i tak udało nam się wygrać. To była kolejna z wielkich nocy Osasuny.
W sezonie 93/94 Osasuna sprowadziła Jacka Ziobera i Ryszarda Stańka. Wcześniej podpisali kontrakt z Koseckim i z tobą. Dlaczego Osasuna jest taką idyllą dla polskiego futbolu?
Zaczęło się od tego, że Osasuna podpisała kontrakt z jakimś Janem Urbanem, Polakiem którego nikt nie znał, taka prawda. [śmieje się] Opowiadałem ci już, że Tomaszewski grał przez rok w Hérculesie, ale on był bramkarzem. Wcześniej żaden [polski – przyp. red.] zawodnik z pola nie grał w lidze hiszpańskiej, jednej z najmocniejszych na świecie. Dopiero potem niektórzy dyrektorzy sportowi zaczęli sięgać na polski rynek po zawodników. Mnie sprowadził do klubu Iñaki Urquijo, który był wtedy także reprezentantem zawodników piłki ręcznej. To on ściągnął, między innymi, Bogdana Wentę, jednego z najlepszych na świecie piłkarzy ręcznych. Wenta najpierw grał w Bidasoi a potem trafił do Barcelony. Ja byłem pierwszym futbolistą, którego transferem zajmował się Urquijo.
Co więcej, trafiając do Osasuny, miałeś okazję zastąpić Michaela Robinsona…
To właśnie spowodowało, że w Pampelunie żywiono wobec mnie takie oczekiwania. Wszyscy zadawali sobie pytanie czy będę w stanie zastąpić Michaela Robinsona, który zakończył karierę. Nie obawiałem się. Nie miałem z tym żadnego problemu, ponieważ nie byłem już dzieciakiem. Kiedy trafiłem do Hiszpanii miałem 27 lat, przechodziłem z silnej ligi polskiej i z silnego klubu, Górnika Zabrze, który w tamtych czasach był najlepszy w naszym kraju. Grałem na mundialu… trafiłem do Osasuny jako doświadczony zawodnik. Po trzech treningach wiedziałem już, że nie będę mieć żadnego problemu z grą w Pampelunie. Co więcej mogłem wtedy porównać potencjał Górnika z Osą i odkryłem, że w tamtym momencie to Górnik był mocniejszą ekipą. Nie czułem przerażenia w związku z wyzwaniem, jakim była gra dla Osasuny i występy w lidze hiszpańskiej. Okazało się, że się nie myliłem.
Jednym z mitów Górnika jest wielki Włodzimierz Lubański.
O tak, to zawodnik, który zapisał się w historii polskiej ligi. Jeden z najlepszych, dla wielu nawet najlepszy polski piłkarz. Rozegrał niemal 80 spotkań w barwach reprezentacji i zdobył w kadrze około 50 bramek. W Europie nie znano go tak bardzo, ponieważ podczas mistrzostw świata, o których wcześniej rozmawialiśmy, zmagał się z kontuzjami. Wyjątkiem był mundial w ’78, gdzie grał już jako weteran. Ale to jeden z najlepszych zawodników w historii polskiej piłki.
A kto, według Ciebie, jest tym najlepszym?
Ja powiedziałbym, że właśnie Lubański. Pewne jest, że w czołówce powinien się znaleźć Deyna, Młynarczyk, który grał na bramce, oczywiście także Boniek, Żmuda rozegrał tak wiele ważnych spotkań… Jest wielu takich piłkarzy, ale Lubański był kluczowym napastnikiem, który zdobył wiele niezwykle ważnych goli w lidze i w reprezentacji… Są też inni zawodnicy z odleglejszych czasów, jakich nie znam już tak dobrze, ale ich też należy na tej liście umieścić. Lucjan Brychczy, którego miałem szczęście mieć w mojej ekipie trenerskiej, pracując w Legii. To żywa legenda tego klubu. Niedawno obchodziliśmy pięćdziesięciolecie jego przybycia do Legii. Piłkarz i trener, niezwykle wierny temu klubowi. W dzisiejszych czasach to coś niezwykłego.
Brychczy także nie miał możliwości by przejść do innej ligi?
Swego czasu interesował się nim Real Madryt, ale z powodów politycznych nie doszło do transferu. Brychczy był niewiarygodnie dobrym piłkarzem. Dysponował znakomitą techniką a jego statystyki mówią wszystko. Gdy wspomina się o Lucjanie Brychczym do dziś jego nazwisko przywodzi na myśl tamtą frustrującą sprawę z Realem. To było coś więcej niż tylko zwykłe zainteresowanie, ze strony Madrytu.
Jak wytłumaczyłbyś upadek polskiej piłki w latach 90.? Czy jest nadzieja, że odrodzi się ona dzięki takim zawodnikom jak Lewandowski, Piszczek czy Kuba?
Kiedy w 1989 roku opuściłem Polskę bardzo poważny kryzys naszego futbolu właśnie się rozpoczynał. Ogromna ilość zawodników opuściła wtedy Polskę i lokalne kluby, które wcześniej były własnością podmiotów państwowych, po ’89 zaś przeszły prywatyzację. Poziom ligi bardzo spadł, piłkarze wyjeżdżali za granicę i kryzys się pogłębiał. Wpłynął on także na funkcjonowanie akademii piłkarskich. Odbiło się to też na wynikach reprezentacji Polski, musieliśmy czekać bardzo długo żeby w ogóle awansować na mundial. Wydaje się, że na bazie tego, czym było dla nas Euro 2012, polski futbol zaczyna się odbudowywać. Infrastruktura została znacznie poprawiona, teraz mamy już stadiony, niektóre z nich zbudowano właśnie na Euro, funkcjonalne i atrakcyjne. W ostatnim czasie coraz więcej polskich piłkarzy trafia do znaczących europejskich klubów. Dziś mamy zawodników w Niemczech, w Anglii, a nawet Krychowiaka w Hiszpanii. Polska piłka zaczyna ożywać a kluby jak Legia, czy Lech pojawiają się w europejskich rozgrywkach. Wygląda na to, że jesteśmy na właściwej drodze.
W przeprowadzonym przez nasz magazyn wywiadzie Raúl García zdradził, że jego piłkarskim wzorcem był Jan Urban. Jak czujesz się słysząc od niego te słowa?
Tak, słyszałem, że to powiedział i chciałbym mu podziękować. Trafiłem do Hiszpanii w chwili, gdy tutejsze kluby mogły wystawiać w składzie jedynie trzech obcokrajowców. Miałem szczęście, że mogłem grać w Osasunie i z tego powodu zostałem swego rodzaju ambasadorem polskiej piłki. Starałem się wykonywać swoją pracę jak najlepiej i dzięki temu Raúl, chłopak z cantery, który wiele razy oglądał mnie na El Sadar, zobaczył ten czy inny wyczyn, w moim wykonaniu. To, że mogę usłyszeć takie pochwały z ust zawodnika, który wiele osiągnął i prezentuje się świetnie w Atlético Madryt, to dla mnie ogromna radość.
Kolejny etap w twojej karierze, warty uwagi, to sezon 94/95, kiedy w zimowym okienku przeszedłeś do Realu Valladolid.
Jako stoper! [śmiech]
No właśnie, do tego dążyłem. Trafiasz do Valladolid jako napastnik i nagle zaczynasz grać na środku obrony.
Wiesz jak to działa, napastnicy są sukcesywnie przesuwani do tyłu. Najpierw do pomocy, potem coraz dalej… [śmiech] Nie, nie, to stało się przypadkiem. Drużyna borykała się z bardzo dużą liczbą kontuzji w linii obrony. Trener zdecydował się wtedy na eksperyment i rozegrałem cztery spotkania na pozycji stopera. Ostatnie było z Barceloną.
I jak wyglądał twój pierwszy mecz w roli środkowego obrońcy?
To było przeciwko Deportivo de la Coruña, w tamtym czasie bardzo silnej drużynie. Graliśmy na El Sadar i udało nam się wyrwać bezbramkowy remis. Dobrze sobie poradziłem na tej pozycji, więc trener nadal mnie tam wystawiał… dopóki Barcelona nie sprawiła nam lania. Od tego momentu już tam nie grałem.
Podobały ci się zadania stopera?
Tak, to coś zupełnie innego. Ale z drugiej strony dobrze wiesz, jak poruszają się napastnicy. Znasz wiele sztuczek, z których korzystają, bo sam ich używasz. Możesz odgadnąć w którą stronę pobiegną, jak przeciąć podanie, jak zatrzymać akcję i jak sprawić, by napastnicy nie czuli się komfortowo na boisku… Wcześniejsza gra w ataku pomaga w zrozumieniu takich rzeczy. Lecz koordynacja gry w linii, przesuwanie się w obronie strefowej – to wszystko bardzo skomplikowane i strasznie przy tym cierpiałem.
Chciałem cię zapytać z jakim obrońcą najtrudniej ci się walczyło, ale wygląda na to, że mógłbym zapytać także o to, jakiego napastnika najgorzej było kryć.
[śmiech] Na temat krycia wiele ci nie powiem, to były tylko cztery spotkania. W tamtych czasach grało sporo świetnych napastników, typowych snajperów jak Julio Salinas. Barwna postać, strzelił kupę goli. Widziałem w akcji Hugo Sáncheza i powtarzałem: „Jeśli ktoś zobaczy jak Hugo Sánchez drybluje obrońcę, niech da mi znać”. On praktycznie wcale nie dryblował. Typowy człowiek-wykończenie: wiedział jak się ustawić w polu karnym, jak przewidzieć zagranie. Fenomenalnie grał głową, nogami zresztą też… Był niewiarygodny. Trzeba też wspomnieć o Buitre, zabójczym w polu karnym. Kiedy tylko piłka trafiła na przysłowiową ziemię niczyją natychmiast pojawiał się Buitre i strzelał. Kluivert, kolejny wyjątkowy piłkarz, Klinsmann… Było wielu świetnych i wyróżniających się zawodników. Zresztą wciąż tak jest. Pomijając Messiego i Cristiano, mamy też takich piłkarzy jak na przykład Zlatan Ibrahimović.A jaki obrońca sprawił ci w Hiszpanii najwięcej problemów?
Martagón, z Sevilli. Alkorta też był twardym orzechem do zgryzienia. Chociaż nie lubiłem ich prowokacji, nigdy nie wchodziłem z nimi w żaden konflikt. Generalnie nie miałem żadnych problemów i utarczek z defensorami. Nic gorszego niż jakieś nadepnięcie albo celnie posłany łokieć. Ale w tamtych czasach nie było tylu kamer, które by to wyłapały. [śmiech]
Czy jakiś piłkarz, z grających obecnie, przypomina Ci Ciebie samego?
Obecnie? Nie sądzę. Ale wiele osób mówiło mi, że mój styl gry przypominał Laudrupa. Lubiłem cofnąć się, by móc zacząć akcję z głębi pola, potem rozpocząć drybling i wykończyć. Ale nie jestem w stanie porównać tego do grających obecnie zawodników.
Jako trener widzisz futbol inaczej?
Myślę, że nie ma tu wiele nowego. Przeszłość w roli piłkarza bardzo pomaga, gdy trzeba zapoznać się z tym jak funkcjonuje szatnia, jak zachowują się ludzie, czego możesz od nich oczekiwać, jak mogą się czuć… Kiedy sam byłeś tego częścią wiesz już jak takie sprawy wyglądają od wewnątrz. To ogromna pomoc. Jednak potem musisz zacząć zarządzać tymi wszystkimi ludźmi, których masz w składzie. Są wśród nich weterani, są chłopcy prosto z cantery, niektórzy bardzo głodni zwycięstw. To mieszanka – jest w niej po trochu wszystkiego, a ty musisz osiągnąć z nią swój cel, którym powinien być wzajemny szacunek. Trzeba sprawić, by wszyscy podążali w jednym kierunku.
Czy istnieje szkoleniowiec, którego pracę obserwujesz szczególnie pilnie?
Podoba mi się umiejętność zarządzania, jaką posiada Vicente del Bosque. Wie jak traktować gwiazdy; udowodnił to prowadząc zarówno Real Madryt, jak i reprezentację. Wyobrażam sobie, że musi w każdej chwili dokładnie wiedzieć co czują poszczególni jego zawodnicy, w jaki sposób każdemu z nich może pomóc, jakich słów powinien użyć… Takie cechy są niezwykle ważne w prowadzeniu grupy. Pod tym względem podobny jest Carlo Ancelotti. By pracować w ten sposób trzeba mieć prestiż, a to coś, co trzeba osiągnąć i wypracować. Tak działa też Mourinho.
Sądzisz, że Mourinho osiągnął większy sukces dzięki temu, że nauczył się zarządzać szatnią nie mając wcześniejszego doświadczenia, wynikającego z piłkarskiej przeszłości na najwyższym poziomie?
Osiągnął wielki sukces, to oczywiste. Piłkarze widzą czy jesteś przygotowany do swojej pracy, czy to co mówisz jest pewne, czy ma swoje odzwierciedlenie w wydarzeniach na boisku. Jeśli uda ci się ich przekonać i zaszczepić im swoje koncepcje to znaczy, że już wygrałeś. Mourinho zrobił to świetnie w União de Leiria i dzięki temu zyskał szansę prowadzenia Benfiki i Porto. To, czego dokonał w Porto także zapewniło mu prestiż.
Jak może wyglądać najlepsza wersja Osasuny?
Chcemy być drużyną grającą intensywnie. Taką, która siada na przeciwnika i nie daje mu czasu na myślenie.
Na początku sezonu przystosowanie się sporo was kosztowało i straciliście dużo goli. Czego potrzebuje drużyna, by zaadaptować się do twojej wizji gry?
Ciągnie się to za nami do dziś. Zawsze powtarzam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko, co wydarzyło się w presezonie ma odzwierciedlenie potem podczas moczów ligowych, zwłaszcza przy tak małej ilości transferów… Do niektórych spotkań musimy przystępować mając skład złożony z czternastu zawodników. Nie możemy nawet wykonać wszystkich zmian bez ryzyka złamania regulaminu. Nie grają nazwiska, tylko ludzie, z których trzeba się postarać wyciągnąć jak najwięcej. Sądzę, że nie jest z nami tak źle. W rundzie jesiennej zaliczyliśmy sporo porażek, a teraz niektórzy zawodnicy wyjechali na Puchar Azji i Puchar Narodów Afryki. [Wywiad przeprowadzono podczas pierwszego tygodnia Pucharu Azji] Musimy trzymać się naszej ścieżki. Mamy w drużynie zawodników, którzy dają nam bardzo wiele, jak David García, Mikel Merino, Olavide czy inni, oni także odegrali swoją rolę.
Jednak to skomplikowane przy tak niewielkim składzie.
Bardzo szkodzi nam to, że mamy w drużynie wielu reprezentantów swoich krajów. Stworzyliśmy taki skład, jaki się dało stworzyć. Nie mogliśmy przeprowadzać transferów, zakazano nam tego w związku z długami, i nie wiedzieliśmy kiedy będziemy mieć taką możliwość. Gdy się wreszcie pojawiła było już trochę za późno. Ale widzę zaangażowanie w drużynie, widzę ludzi, którzy dobrze wykonują swoją pracę i zobaczymy, jak sobie poradzimy, kiedy nie będziemy borykać się z meczami reprezentacyjnymi.