Projekt „¡Olé! Magazyn” obchodzi swoje kolejne urodziny. Patrząc na realia rynku oraz branży, jest to pewien istotny powód do optymizmu: przetrwaliśmy próbę czasu, tworzymy, kreujemy, dalej napędza nas pasja. Skąd właściwie się wzięliśmy? Urodziny to znakomita okazja, by wyjaśnić, jak doszło do wcielenia w życie takiej inicjatywy. Jesteśmy wam winni tę opowieść wraz ze szczerymi podziękowaniami…
Śmiało można powiedzieć, że nasz projekt to krewny portalu VCF.pl kreowanego przez (i poświęconego dla) kibiców hiszpańskiej Valencii. Nadal działamy wspólnie, wspieramy się, wymieniamy treściami. Jakby nie patrzeć, trzon redakcji stanowili ludzie wychowani właśnie w serwisie z charakterystycznym nietoperzem.
Mowa o portalu, wyrzucając na bok wszelkie sentymenty, naprawdę wyjątkowym. Rzecz jasna, tworzą go ludzie zafascynowani Valencią — pracujący, uczący się, zazwyczaj niezwiązani z dziennikarstwem. Każdy jednak zdolny, ambitny, oferujący nowe rozwiązania, co przełożyło się na atrakcyjny obraz serwisu, który gromadzi wąską grupę sympatyków hiszpańskiego klubu. Osobiśćie mocno utożsamiałem się z tą stroną, podobnie jak wielu innych ludzi.
Kiedy kibice Barcelony czy Realu chcą obejrzeć wspólnie mecz, po prostu rezerwują bar w dowolnym mieście. Proste, bo w każdym miasteczku znajdzie się przynajmniej kilkadziesiąt takich osób. Kiedy walenckie społeczeństwo spotyka się raz w roku, niekiedy uda się zebrać 30 osób, a mowa o spotkaniu ludzi z całej Polski. Zupełnie inna skala. Jednakże wspieranie tak mało popularnego zespołu w naszym kraju ma swoisty urok, więcej jest jedności, zżycia, zaangażowania poszczególnych jednostek. Stąd też wszystko, co tworzyliśmy, w naszym odczuciu miało być specjalne. I tak uatrakcyjnialiśmy portal: zapowiedzi wspieraliśmy opiniami ekspertów telewizyjnych, szaleńczo do nich wydzwaniając z prośbami o opinię; tworzyliśmy zagadki i rebusy graficzne; rozwijaliśmy specjalnego bloga Okiem Kibiców; nagrywaliśmy podcasty o nazwie Amunt!Show; nabieraliśmy Mateusza Borka w primaaprillis, oferowaliśmy nawet ekskluzywne wywiady z piłkarzami; nie wspominając już o konkursach, typerze i wielu innych zabawach z nagrodami. Wydawało nam się, że będąc czytelnikiem, nie można się u nas nudzić. I co kilka tygodni szukaliśmy nowego sposobu na wzbudzenie ciekawości. Żyliśmy jak jedna rodzina, angażując się niemal we wszystko wspólnie. Aż pewnego razu Mateusz Styś, założyciel VCF.pl, rzucił na forum redakcyjnym hasło „magazyn”…
Nie ma co opowiadać i streszczać, myślę, że najlepiej będzie zacytować średnio rozsądne, ale emocjonalne komentarze z redakcyjnego podziemia, prosto z kuluarów:
Oto prototyp, pierwszy z powstałych projektów graficznych, coś na skalę odkrycia malowideł w jaskini Lascaux:Mateusz Styś: Zakładam nowy temat, bo myślę, że trochę tu podyskutujemy. Jak długo, to się okaże ;)
Dzidek wspominał już, że staramy się o uzyskanie numeru ISSN. Jako, że dla samego portalu byłoby to raczej trudne, więc wpadliśmy na pomysł wydawania jakiegoś periodyku.
Aby uzyskać wspomniany ISSN musimy sklecić przynajmniej jeden numer. Oprócz tego potrzebny jest naczelny i wydawca. Rolę tego drugiego biorę na siebie, co wiąże się z rejestracją w sądzie okręgowym, także Panowie pełen profesjonalizm. Naczelnego możemy wybrać drogą demokratycznego głosowania. Wszystko zależy od tego czy będziemy chcieli to kontynuować. Tymczasowo, w projekcie graficznym, nawet o tym nie wiedząc, rolę naczelnego przejął Dominik.
Jak myślicie, warto? Damy radę?
Dominik Piechota: Mateusz, wiesz jak mnie pozytywnie nakręcić.
Kocham wyzwania! Kocham takie projekty! Pokochałem ten Magazyn!
Podpisuję się pod wszystkim rękoma i nogami. Teraz tylko czekać na zielone światło od innych. Panowie, kilka dni i dostajecie ode mnie kilka felietonów. Nakręciłem się, jak zwykle zresztą, niesamowicie na ten magazyn.
Pióra w dłoń, otwierać drukarnie, nabywać czytelników – reszta podzieli mój optymizm?
Jeszcze raz: Mateusz, u made my day. :)
1. Fantastyczne, ale szkoda, że wyłącznie o Valencii.
2. Wizualnie wygląda świetnie!
3. Wygląda na kawał solidnej roboty. Dostępne to będzie w formie papierowej?
a) Jak na prototyp wygląda to solidnie, także zakasać rękawy i do roboty!
4. Wygląda super, ale nie oszukujmy się. TARGET niski, a koszt papierówki to nie tylko praca+czas.
a) nie odbierz tego personalnie, bo powiedziałbym to każdemu – z ekonomicznego pkt widzenia papierówka nie wypali.
b) Masz mały target (nie oszukujmy się), więc koszta druku nie będą niskie. Do tego dochodzą inne koszta (prawa autorskie).
c) Ale wersję elektroniczną wypuścić trzeba, bo materiał wygląda super.
5. Wizualnie kapitalnie. Aczkolwiek gdyby to nie było tylko o Valencii, a np. całej La Liga… :>
6. Bomba:), ale przekierowując się na całą PD, nie koncentrując się tylko na RM i FCB byłby to rarytas dla fanów tej ligi:)
7. Fajny pomysł, chyba bylibyście/będziecie pierwsi z takim miesięcznikiem. fakt, że dość ryzykowny temat, ale powodzenia!
Umysły kilkunastu osób weszły na najwyższe obroty, by z każdym kolejnym dniem ustalać szczegóły magazynu. Formę, nazwę, sposób działania czy promocji. Zamiast walenckiego środowiska, przerzuciliśmy się na krajowy futbol. Wyobrażacie sobie, że zamiast charakterystycznego ¡Olé! czytalibyście „¡Hay Liga!” lub „¡Viva la Liga!”? Takie były wstępne propozycje.
Jak sami widzicie, zaczęło się zupełnie inaczej, zaczęło się nieśmiało i niepewnie. Nie ma sensu pisać szczegółowo o projekcie, bo kto jest z nami od dawna, ten wie, jak to przebiegało krok po kroku. Natomiast jeśli ktoś jest ciekaw, jak się rozwijaliśmy, z chęcią odpowiemy na wszystkie pytania w komentarzach.
Jestem pewien, że o tym projekcie dałoby się napisać interesującą książkę — o wszystkich rozmowach, kłótniach, sporach, dyskusjach, nieprzespanych nocach.
O tym, jak udało się zebrać pasjonatów-amatorów chętnych do pisania o hiszpańskim futbolu. Z pozoru nic trudnego, gorzej kiedy zdecydowana większość nie miała styczności z profesjonalnym dziennikarstwem.
O tym, jak wzajemnie się wspieraliśmy, by eliminować wszelkie niedociągnięcia. Czasem stworzenie tekstu było połączeniem pracy pięciu osób: jeden potrafił pisać z polotem, drugi eliminował jego okropne błędy ortograficzne, trzeci tworzył niezbędne grafiki, czwarty dostarczał treści merytorycznej, o której nikt inny nie miałby pojęcia, dopiero piąty zajmował się opracowaniem wszystkiego w przystępnej formie w Internecie. Jedni oglądali mnóstwo meczów i mieli znakomite wnioski, inni ubierali to w słowa. Początki były wymagające.
O tym, jak udało się zorganizować pracę 50-osobowej redakcji, utrzymywać ze wszystkimi stały kontakt, stworzyć strukturę wirtualnej redakcji.
O tym, jak pozyskiwaliśmy kontakty w Hiszpanii i szukaliśmy korespondentów.
O tym, jak 16-latek rozsyłał maile i wykonywał telefony do znanych dziennikarzy z prośbą o pomoc oraz radę. Większość tych działań skończyła się pasjonacką, charytatywną, bezfinansową pomocą. Niektórzy pisali co numer, niektórzy po prostu mówili, a my spisywaliśmy ich słowa. Jednakże przy takim natłoku zajęć, pasja pozwalała im wspomóc amatorów. Jedynie trzy nazwiska nie były w stanie nam pomóc, cała reszta zaangażowała się, na ile mogła. Za tego solidnego kopa motywacyjnego i poświęcony czas dziękujemy wszystkim. Jak napisał ostatnio Paweł Wilkowicz: „nawet miałem z tego frajdę”.
O tym, jak wydaliśmy cztery numery miesięcznika poświęconego hiszpańskiemu futbolowi. Stworzyliśmy działy marketingu, znaleźliśmy ludzi od korekty, od aspektów technicznych, grafiki. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by to wyglądało profesjonalnie. Potem magazyn liczący ponad sto stron mogli chwalić najwybitniejsi dziennikarze za profesjonalizm, rzetelność i dużą wiedzę.
O tym, jak udało nam się zobaczyć z bliska pracę m.in. Barcelony, Realu czy reprezentacji Hiszpanii. Akredytowaliśmy się na ważne mecze na Półwyspie Iberyjskim, przygotowywaliśmy wywiady z piłkarzami Primera División, próbowaliśmy poczęstować was kulisami futbolu z Hiszpanii.
O tym, jak wydaliśmy Przewodnik Kibica La Liga przy współpracy z hiszpańskimi klubami oraz tamtejszymi dziennikarzami. Przewodnik papierowy, na który wydaliśmy mnóstwo pieniędzy, ale zrobiliśmy wszystko, by nie zawiodła Was ani jakość materiałów, ani grafika. Przewodnik, który mogliście dostać w sklepach, mogliście powąchać, mogliście zachować na dłużej, dzięki całkiem niezłej jakości. Nie było oszczędzania ani minimalizmu. Przytrafiły się błędy organizacyjne, za co wielokrotnie przepraszaliśmy. Za wszelką wyrozumiałość dziękujemy. Jesteśmy bogatsi w wiedzę i doświadczenia, więc zrobimy wszystko, by możliwie jak najlepiej zminimalizować ryzyko kolejnych wpadek.
O tym, jak przeniknęliśmy do świadomości krajowych mediów. Jak udawało nam się bliżej lub dalej współpracować z NC+, Przeglądem Sportowym, TVP Sport, Weszło i wieloma innymi firmami czy projektami.
O tym, jak kreujemy środowisko pasjonatów, zakręconych podobnie jak my, na punkcie piłki z Półwyspu Iberyjskiego, Ameryki Południowej i nie tylko. Każdy komentarz jest nagrodą napędzającą do dalszej pracy. I gdybyśmy nie widzieli Waszej aktywności, kto wie, czy świętowalibyśmy drugie urodziny.
Wspomnień jest naprawdę mnóstwo, a ja opisałem te dwa lata najogólniej jak tylko się dało. Proces tworzenia projektu czy chociażby Przewodnika to, bez przesady, materiał na niezłe czytadło. W naszej wirtualnej redakcji ostatnio pojawiło się trochę sentymentu. Wierzę, że każdy z osób zaangażowanych w projekt ma nadal świadomość, dlaczego to robimy i nie brakuje im tego zapału, którym inspirowali na samym początku. W głowie mam tylko obrazek biurek zaśmieconych energetykami, napojami pełnymi słodzików czy yerbą mate, a to z powodu nocek poświęconych pracy. I choć rano trzeba było wstać do właściwej pracy, kilka osób czuwało, rozmawiało, pisało, wymieniało się uwagami i, najzwyczajniej w świecie, wspierało innych.
Szczerze? Było warto. Największe podziękowania należą się Wam, Czytelnikom. Bez Was nie byłoby tych wszystkich tekstów, projektów, wyjazdów, poznanych osób czy mnóstwa niezapomnianych chwil. Niech pasja łączy nas dalej, dziękujemy! Za każdy pozytywny komentarz, ale również za te nieprzychylne. Takie również się pojawiały, a to oznaczało jedno… że musimy wydać kolejny numer, który będzie jeszcze lepszy. Bądźcie z nami!
Kim jesteśmy dzisiaj?
Chociaż zalążki ¡Olé! pojawiły się w kręgach polskich kibiców Valencii, dziś rozstrzał sympatii klubowych w redakcji jest tak szeroki, jak to tylko możliwe. Sympatycy Barcelony, Realu, Atlético — to byłoby za proste; są też redaktorzy, którzy regularnie i z emocjami śledzą poczynania Sevilli, Athleticu,Villarrealu wspomnianej Valencii czy nawet Rayo, Elche, Osasuny. Przyznajemy, trudniej nieco o sympatyków Getafe czy Granady, ale także o tych klubach staramy się wiedzieć jak najwięcej.
Dziś jesteśmy grupą zapalonych sympatyków hiszpańskiej piłki tworzących każdego dnia portal, który ma być przyczółkiem dla ludzi podobnych do nas. Wiemy, że nie są to tłumy. Gdybyśmy chcieli do nich trafiać musielibyśmy pisać nieustannie o Messim i Ronaldo. Piszemy więc o nich kiedy trzeba, patrząc jednak na ligę z perspektywy kibica zainteresowanego tak samo wielką dwójką, jak i Córdobą czy Levante.
Co dalej?
Spodziewajcie się dalszego rozwoju portalu oraz „Przewodnika kibica La Liga”, który pojawiać się będzie przed każdym sezonem. Już teraz rozpoczynamy przygotowania do wydania jeszcze lepszej jego wersji. Wkrótce będziemy dopytywać regularnie o wasze związane z nim oczekiwania i pomysły. Pozostańcie czujni.

Redaktor prowadzący