
Trzy asysty i gol. Na widok gry Daniego Alvesa w dwumeczu Juventus – AS Monaco, niejeden fan FC Barcelony musiał poczuć delikatne ukłucie w sercu. Brazylijczyk, który przyczynił się też wcześniej do wyeliminowania drużyny z Katalonii, przeżywa drugą młodość w ekipie Starej Damy.
Chociaż większość fanów Barcelony cieszy się z sukcesów Daniego w nowym klubie, to jednak zarząd, z prezydentem Bartomeu na czele, musi mieć niezłego kaca. Oddać tak dobrego prawego obrońcę za darmo, by przez praktycznie cały sezon grać w swoim zespole na tej pozycji przesuniętym pomocnikiem? Dzięki tej decyzji włodarze Barcelony nie trafią do Encyklopedii Rekinów Biznesu. Wręcz przeciwnie, tylko utwierdzili w przekonaniu swoich kibiców, że nikt tak tanio nie sprzedaje zawodników, jak właśnie ekipa z Katalonii.
W przypadku Alvesa, także sposób pożegnania się z zawodnikiem był daleki od oczekiwań. Oddanie takiego zawodnika za darmo mogłoby być zrozumiałe, gdyby prezes Barcelony ubrał to w piękne słowa mówiące o „końcu pewnego etapu”, o „przysłudze oddanej doświadczonemu zawodnikowi” itd. Zamiast jednak stworzyć narrację pokojowego pożegnania, za które można by nawet zdobyć uznanie publiczności, mieliśmy konflikt na linii zarząd-zawodnik. Jeżeli piłkarz po rozstaniu mówi w mediach: „członkowie zarządu mnie nie szanowali, byli fałszywi. Otrzymałem propozycję przedłużenia kontraktu tylko dlatego, że klub otrzymał zakaz transferowy”, to oznacza to, iż faktycznie ktoś źle wykonał swoją pracę.
Przykład Daniego Alvesa jest jednak nie tyle wypadkiem przy pracy drużyny z Camp Nou, ale kolejnym dowodem na pewną indolencję w przypadku sprzedaży piłkarzy, do których prawo ma FC Barcelona.
Tani Asturyjczyk
Podobny przypadek miał miejsce, gdy za 2,1 miliona euro, Barcelona sprzedawała do Atletico Madryt Davida Villę. W momencie transferu, był on wyceniany na prawie sześć razy większą kwotę. Oprócz wspomnianych wyżej pieniędzy, Barca miała też otrzymać maksymalnie trzy miliony euro z powodu innych zmiennych, ale żaden z warunków nie został spełniony. Dodatkowo Duma Katalonii zapewniła sobie prawo do 50% kwoty z przyszłego transferu. Taka klauzula w przypadku 32-letniego zawodnika wydawała się irracjonalna i faktycznie taka była, bowiem Villa już do następnego klubu odchodził za darmo. Oczywiście mogą pojawić się głosy, iż taka kwota była wyrazem pewnego przyjaznego gestu wobec piłkarza. Poza tym, za tak doświadczonego zawodnika ciężko byłoby otrzymać większą kwotę. FC Barcelona ma problemy ze sprzedażą jednak nie tylko doświadczonych graczy, ale też i tych młodszych, utalentowanych, dla których po prostu nie ma miejsca.
Przeceniony „drugi Messi”
Bojan Krkic to przykład jednego z najdziwniejszych zapisów transferowych w historii hiszpańskiej drużyny. Ten piłkarz, który swego czasu uchodził za jeden z największych talentów futbolu, odszedł w lipcu 2011 roku do AS Romy za kwotę 12 milionów euro. Chociaż ta suma nie wydawała się zbyt dużą, bo piłkarz był wtedy wyceniany na kilka milionów więcej, to fani Barcelony chcieliby, by na tym zakończyła się cała ta historia. Niestety klub z Katalonii zbyt mocno wierzył, że napastnik jednak zacznie objawiać swój nieprzeciętny talent, więc zapisała w umowie transferowej klauzulę, iż po dwóch latach, AS Roma będzie musiała dopłacić jeszcze 28 milionów. Brak takiej decyzji nie oznaczał jednak, że piłkarz wróci za darmo do Barcelony. Otóż, w takim przypadku, z Camp Nou do Włoch miał zostać zrealizowany przelew w wysokości 13 milionów euro. I tak o to zespół z Romy zyskał i napastnika, na jeden sezon, i kwotę 250 tysięcy jaką zainkasował za wypożyczenie go do AC Milanu i jeszcze dodatkowy milion jako saldo między pierwotną kwotą transferu, a tą wypłaconą przy powrocie Bojana do Barcelony. Zaś włodarze Dumy Katalonii zostali z napastnikiem, który ze statusu „utalentowanego” przeszedł do stanu „zmarnowanego potencjału” oraz z milionem straty. Nie trudno też się dziwić, że później tego zawodnika nikt nie chciał już zakupić. Najpierw był on więc wypożyczony do Ajaxu, by wreszcie odejść do Stoke za kwotę 1,8 miliona euro, co było smutną puentą jego kariery w hiszpańskim zespole.
Niezauważony talent
Czternaście goli w dwudziestu ośmiu występach. To statystyki Sandro Ramireza, który stał się jedną z gwiazd obecnego sezonu La Liga. Zakup tak dobrego napastnika musi kosztować, prawda? No chyba, że grał on wcześniej w FC Barcelonie. Wówczas można go pozyskać za darmo. Jeżeli włodarze ekipy z Camp Nou śledzą dokonania tego 21-latka, to mogą spalić się ze wstydu. Mieć tak utalentowanego zawodnika w swojej drużynie i pozwolić mu odejść za darmo, w tej samej chwili wydając 30 milionów euro na Paco Alcacera, to kolejny przykład irracjonalnej decyzji. To pokazuje, że problemem Barcelony jest ocena potencjału zawodników, których posiadają we własnej kadrze. Tak jak przecenili umiejętności Bojana i nie potrafili wycisnąć z zainteresowanych klubów pieniędzy, póki był on postrzegany jako utalentowany zawodnik, tak tutaj odpuścili piłkarza, na którym mogli zarobić miliony. Barcelonie zabrakło jednak i wiary w zawodnika i zmysłu do robienia biznesu, co też potwierdziło się w przypadku kolejnego zawodnika, jakim był Thiago.
Brakujący element
Chociaż Thiago Alcantara odchodził do Bayernu Monachium za kwotę 25 milionów, to nadal jego transfer można uznać za porażkę zarządu. Po pierwsze jest on dziś obiektem westchnień klubu z Katalonii, ponieważ wydaje się być idealnym zawodnikiem do gry w środku pola na Camp Nou. Jednak kiedy Barcelona miała go u siebie, nie potrafiła zadbać o jego samopoczucie i ten dał się namówić Guardioli na przejście do stolicy Bawarii. W klubie, który tak bardzo lubi podkreślać, iż stawia na wychowanków, odejście jednego z nich z powodu niezadowolenia, wzbudziło spory niepokój fanów. Drugą kwestią, była kwota transferu. Thiago zagrał wówczas 27 razy w rozgrywkach La Liga, siedem razy w Copa del Rey i dwa razy w Lidze Mistrzów. Nie był podstawowym zawodnikiem Dumy Katalonii, ale był jej ważną częścią. Naturalnym więc wydawałoby się, że ta kwota powinna być wyższa, zwłaszcza, gdy płaci Bayern Monachium, zespół o którym wiadomo, że posiada gotówkę na koncie. Jednak tutaj zaważyło niedopatrzenie ze strony FC Barcelony. Otóż Thiago posiadał wpisaną w kontrakt klauzulę odejścia w wysokości 90 milionów euro. Jednak aktywowała się ona tylko wówczas, jeżeli rozegrał on minimum 60% spotkań, w innym przypadku zmniejszała się ona do wartości około 20 milionów. Bayern wykorzystał ten fakt, i za kwotę stosunkowo niską pozyskał piłkarza, za którego, w przypadku ostatniego zainteresowania ze strony FC Barcelony, żądał 90 milionów euro. Przypadek Thiago pokazuje dobitnie pewne problemy komunikacyjne wewnątrz klubu, który nie potrafił upilnować by piłkarz, albo odpowiednio wcześniej przedłużył kontrakt na lepszych warunkach, albo zagrał wymaganą liczbę spotkań. Sam piłkarz miał też o to żal do włodarzy mówiąc, iż „klub nie zrobił nic bym został”.
Wpadki za ery Pepa
Pep Guardiola, który przyczynił się do odejścia Thiago z Barcelony, sam ma na koncie kilka wtop transferowych, kiedy jeszcze sam rządził na Camp Nou. I tak jak nie będziemy się tutaj pastwić nad przykładem Dmytro Czyhrynskiego, który trafił do Katalonii za 25 milionów, by rok później wrócić na Ukrainę za kwotę o dziesięć milionów niższą, tak warto przypomnieć historie związaną z dwoma wielkimi napastnikami. Kiedy Guardiola wchodził do szatni jako trener, zrobił spore trzęsienie ziemi. Z klubem musieli pożegnać się m.in. Deco czy Ronaldinho. Odejść miał też Samuel Eto’o, ale Kameruńczyk pozostał jeszcze na jeden sezon w Katalonii. Po roku jednak piłkarz, który kosztował Barcelonę 25 milionów euro, odszedł do Interu Mediolan jako rozliczenie za Zlatana Ibrahimvica. Mediolański klub zrobił na tym świetny interes, ponieważ za napastnika wycenianego na 45 milionów, otrzymali właśnie taką kwotę oraz kameruńskiego zawodnika, wartego wówczas 35 milionów. Barcelona też byłaby zadowolona z tego transferu, a na pewno nie przeszkadzałaby jej kwota zapłacona za Szweda, gdyby nie fakt, że dość szybko pokłócił się on z Guardiolą. Tutaj zaś po raz kolejny ukazał się prawdziwy „kunszt” jeżeli chodzi o umiejętności negocjacyjne ekipy z Camp Nou. Jako, że konflikt między Ibrahimovicem, a trenerem stał się szeroko komentowanym wydarzeniem, AC Milan nie zamierzał płacić wiele Katalończykom za wybawienie ich od kłopotliwego zawodnika. Piłkarz wylądował więc najpierw na rocznym wypożyczeniu, by po roku zostać wykupionym za 24,5 miliona euro. Barcelona została zaś bez napastnika, za to z ogołoconym kontem bankowym.
Zaglądając w przeszłość, można by mnożyć przykłady niegospodarności zarządu FC Barcelony (m.in. Martín Cáceres, Aleksandr Hleb, Alex Song). Pochylając się jedynie nad tymi przeze mnie opisanymi widać, że zespół z Katalonii ma problemy ze sprzedażą zawodników, do których posiada prawa. Oczywiście znalazłyby się też przypadki pozytywne, gdzie osoby zarządzające drużyną z Camp Nou wykazali się nosem do interesów, ale tak wiele wpadek pokazuje, że istotnie występuje pewien problem. Ten ponownie o sobie przypomniał, wraz z każdym świetnym występem Daniego Alvesa w Lidze Mistrzów.