Zasłużyliśmy na więcej — powiedział Rubén Uría po przegranym 0:1 meczu z Getafe. Czy szkoleniowiec zastępujący Marcelino myślał tak naprawdę, czy miał rację? Wątpliwe, choć nie to jest w całej historii najważniejsze.
30 marca 2014 roku. Valencia podejmuje na Mestalla Getafe. To 31. kolejka ligowych zmagań. Blanquinegros walczą o puchary, tymczasem Getafe znajduje się w opłakanej sytuacji. Zaledwie jeden punkt przewagi nad przedostatnim Valladolid i 18. miejsce w ligowej tabeli powoduje ogromne zaniepokojenie wśród kibiców, piłkarzy oraz włodarzy klubu. Ekipa niedawno wybranego nowym trenerem Cosmina Contry zaczyna bardzo źle. Piąta minuta i Edu Vargas trafia do bramki strzeżonej przez Codinę. Na trybunach rozpoczyna się fiesta. Kibice Nietoperzy śpiewnie odsyłają rywali do Segunda, gdzie nieuchronnie zmierzają… Tymczasem 20 minut później nadzieję daje Lafita, wyrównując stan meczu. Mija kolejne 120 sekund i Marica wyprowadza swoją ekipę na prowadzenie. Valencia okropnie się męczy. W końcówce rzuca się do ataku. Nadchodzi 88. minuta meczu, do piłki dopada Pedro León i pakuje ją do bramki. Skrzydłowy biegnie w kierunku sektora zagorzałych kibiców Nietoperzy i gestykuluje. Rozwścieczony kapitan, Jérémy Mathieu rzuca się do niego i znany do tej pory ze stalowych nerwów Francuz, wyprowadza cios za ciosem. Z boiska oczywiście wylatuje, a Mestalla jest świadkiem blamażu, który trudno zapomnieć. Bo 1:3 z Getafe broniącym się przed spadkiem, to nie lada wyczyn.
Trzy i pół roku później dochodzi do kolejnej przegranej w spotkaniu z Geta, okoliczności są jednak zupełnie inne. Valencia odniosła pierwszą porażkę w sezonie. Taki wynik z rywalem grającym w dziesiątkę można byłoby uznać za blamaż. Czyste konto Guaity i w zasadzie niemrawa postawa podopiecznych Marcelino tylko dodaje oliwy do ognia. Przynajmniej teoretycznie.
Pojawiają się głosy, że czar prysł, forma Valencii pikuje, a do tego zaczyna dawać o sobie znać krótka ławka. Trudno nie odnieść wrażenia, że nagle niektórym objawiła się Valencia z przełomu wieków, a nie ta, która od wielu lat boryka się z ogromnymi problemami. Blanquinegros wydają się wychodzić z dołka w wielkim stylu, ale na poważniejsze wnioski jeszcze przyjdzie czas. Przed Peterem Limem, Mateu Alemanym i Anilem Murthym kilka kluczowych decyzji, o nich jednak potem.
Wracając do krótkiej ławki i pikującej formy, tutaj nasuwa się jedynie nazwisko szkoleniowca. Filozofia Marcelino jest prosta. Trener woli dysponować węższym składem, aby każdy mógł dostać swoje minuty, a przy tym była możliwość wprowadzania młodych zawodników. Bo w to, że warto stawiać na Toniego Lato czy nawet Ferrana Torresa, nikt nie powinien wątpić. Ten drugi fantastycznie spisuje się w młodzieżowych reprezentacjach kraju, a do tego w debiucie z ekipą z Saragossy zanotował asystę. Po nich są już kolejni, niezwykle perspektywiczni zawodnicy, którym zwyczajnie aż szkoda blokować miejsce w składzie. Jeśli Valencia będzie grała w następnym sezonie w europejskich pucharach, tak czy siak kadra na pewno zostanie odpowiednio poszerzona.
Druga sprawa to syndrom Marcelino, o którym już kiedyś pisaliśmy. Ekipy pod wodzą tego trenera zwyczajowo notują fantastyczny start, po czym w drugiej połowie rozgrywek nie jest już tak różowo. Najlepiej widać to zresztą na podstawie osiągnięć Asturyjczyka w Villarreal. Konsekwencji trudno mu odmówić.
Sezon | Punkty do 19 kolejki | Punkty od 20 kolejki | Pozycja |
---|---|---|---|
2013/14 | 34 | 25 | 6 |
2014/15 | 35 | 25 | 6 |
2015/16 | 39 | 25 | 4 |
Kluczowe jest to co podkreślają ciągle ludzie związani z klubem. Obecna pozycja w tabeli jest świetna, dorobek punktowy również. Jednak celem klubu na ten sezon nadal pozostają europejskie puchary, ze wskazaniem na Ligę Mistrzów. Walka o mistrzostwo? Cuda się oczywiście zdarzają, ale na dłuższą metę będzie o to bardzo trudno, bo drużyna musi wreszcie wpaść w mniejszy lub większy dołek, którego do tej pory nie doświadczyła. Doświadczenie nakazuje sądzić, że po nim Blanquinegros będą notowali po prostu przyzwoite wyniki.
Co ważniejsze, z takim zaangażowaniem piłkarze nie stracą poparcia kibiców na Mestalla, którzy w równym stopniu potrafią zgotować wspaniałą atmosferę, jak i wielką burę dla „zawodników najemników”. W tym sezonie takich historii nie powinniśmy się jednak spodziewać. Kibice porażkę z Getafe przyjęli wyjątkowo dzielnie.
Zanim Atleti wskoczyło na wyższy poziom i sprawiło psikusa największym, drużyna potrzebowała trochę czasu. Nawet w obronie, przecież od wielu lat słynącej ze swojej solidności, na początku obserwowaliśmy kompletny chaos, by nie powiedzieć cirkus – czerpiąc z polsko-chorwackiej terminologii piłkarskiej. Valencia jest dopiero na początku tej drogi, choć zaczęła się ona niezwykle obiecująco.
Podpisywanie nowych kontraktów przez kluczowych zawodników, wprowadzanie młodzieży, wykupienie piłkarzy będących na wypożyczeniu w klubie. To są obecnie główne wyzwania przed zarządzającymi klubem. Najtrudniejsze to decyzja, czy klub stać na Guedesa i czy warto wydawać na niego górę pieniędzy. Mimo fantastycznych występów Portugalczyka, rozsądek podpowiada, że nie.
Tymczasem porażka z solidnym w tym sezonie Getafe jest niczym w porównaniu do klęsk z poprzednich lat. Taka przegrana, nawet z rywalem grającym w 10, prędzej czy później musiała się zdarzyć. Warto zresztą podkreślić, że w tym sezonie Valencia praktycznie nie traciła punktów po głupich błędach, golach w końcówce i tym podobnych historiach. Szczęście nie mogło trwać wiecznie, a że zabrakło go w momencie kiedy między słupkami stał Vicente Guaita… cóż, pewne rzeczy się nie zmieniają, Nietoperze gustują w absurdzie.