Brawo Fran, masz tę robotę! — wykrzyknął po wygranych derbach z Valencią właściciel Villarreal, Fernando Roig. Co prawda już dawno szkoleniowiec zapracował sobie na zaufanie najważniejszej osoby w Żółtej Łodzi Podwodnej, ale niewątpliwie potrzebna była kropka nad „i”. Takową dzisiaj postawił, choć nauczeni przykładem z tego sezonu, niczego nie możemy być pewni.
Początek lat 80. Valencia z każdym kolejnym sezonem znajduje się w coraz gorszej sytuacji. Mario Alberto Kempes powoli zbliża się do zakończenia kariery, a w klubie spóźniono się z zastępstwem dla legendarnego napastnika. Do składu powoli wchodzą zawodnicy, którzy potem będą stanowić o sile Nietoperzy, ale na początku swojej sportowej kariery nie zdołają ich uchronić przed spadkiem. Quique Sánchez Flores, Jesús García Pitarch czy Salvador González Marco, znany lepiej jako Voro. Temu wszystkiemu przygląda się zrezygnowany młodzieniec-valencianista, o którym wtedy jeszcze nikt nie wiedział. Młody Fran Escribá powoli przekonywał się, że nie ma dla niego przyszłości w futbolu…
Minęło kilkadziesiąt lat i okazuje się, że ten który nie miał szczególnego talentu piłkarskiego, potrafi takowy wykrzesać ze swoich podopiecznych będąc trenerem. Fakty są takie, że dziś urodzony w Walencji trener Villarreal tryumfuje, bo okazał się lepszy od wszystkich swoich kolegów z czasów gry w piłkę. Suso po raz kolejny w złej atmosferze uciekał z Mestalla, a Quique i Voro co prawda nie mogą mieć sobie wiele do zarzucenia, wszak zadania im powierzone wykonali najlepiej jak mogli… Nie da się jednak ukryć, że kariera najmłodszego z całej czwórki układa się bardzo dobrze, a najlepszym tego wyznacznikiem niech będzie ligowa tabela. Choć i tym razem były momenty zwątpienia.
Cały sukces robi tym większe wrażenie, że Frana trzeba uznać za wyjątkowego pechowca. Przez długi czas pozostawał w cieniu, pracując z młodzieżą bądź jako drugi trener. Gdy już dostał szansę w Elche, cały jego trud poszedł na marne, kiedy klub został zdegradowany ze względu na kłopoty finansowe… Przygody w Getafe również nie będzie wspominał najlepiej, ale szczęście uśmiechnęło się do niego w momencie, kiedy w ostatniej chwili z Villarreal wyleciał Marcelino. Rzucony na głęboką wodę Fran, wyeksportował Żółtą Łódź Podwodną z Ligi Mistrzów do Ligi Europy. Winić go za to na pewno nie można, wszak miał około tygodnia na poznanie drużyny, nie zmienia to faktu, że pewnie mało kto o tym będzie potem pamiętał.
Później było już tylko lepiej. W zasadzie pisząc „później” mam na myśli rok 2016. W drugiej części rozgrywek Villarreal miewał różne problemy. Zresztą to typowe dla Żółtej Łodzi Podwodnej, która znakomicie potrafi wejść w sezon, aby potem, dość przewrotnie, prezentować formę rodem z gry w statki. Raz się uda, raz nie i tak w zasadzie było do końca obecnej kampanii. Na szczęście dla Escriby, jak i Villarreal, ostatecznie udało się zająć piątą lokatę i zapewnić sobie miejsce w Lidze Europy. To dobra wiadomość dla całej ligi, ten człowiek jak nikt inny zasługuje wreszcie na prawdziwą szansę, a zwolnienie go w takim momencie mogłoby świadczyć o tym, że wymarzony właściciel klubu z ceramicznego stadionu na starość oszalał.
Wszystko kończy się jednak happy endem, o ile nie zdarzy się nic nieoczekiwanego. Fernando Roig nadal pozostanie fantastycznym gościem, do którego nie sposób porównać jakiegokolwiek innego właściciela klubu piłkarskiego, Fran będzie się mógł sprawdzić w normalnych warunkach i solidnym jak skała klubie, a Voro… mimo przegranej został gorąco pożegnany przez kibiców i nie tylko.
#GràciesVoro ? pic.twitter.com/Kb6MpnZxWw
— Valencia CF (@valenciacf) May 21, 2017
Od następnego sezonu Voro będzie prawą ręką dyrektora generalnego Valencii, Mateu Alemany’ego, a Quique po raz kolejny podejmie walkę o europejskie puchary. Wszyscy mogą zakończyć ten sezon z uśmiechem na twarzy, ale skala dla każdego z osobna pozostaje zupełnie odmienna. Dwa kluby, które historycznie górują nad Villarreal, zapewne jeszcze przez jakiś czas będą musiały uznawać wyższość kierowanej w najlepszy możliwy sposób Żółtej Łodzi Podwodnej. Jak widać trener bez kariery zawodniczej może być o wiele lepszy niż ten z wielkimi sukcesami na koncie, a bogaty zagraniczny inwestor z imperialistycznymi zapędami podbicia Europy nie gwarantuje lepszych wyników niż lokalny przedsiębiorca kochający swój klub. Pieniądze jak widać dają nadzieję, a praca od podstaw puchary. Kto by się spodziewał…