Señor Lim, dziękuję za powierzone mi zaufanie – powiedział Alexanko i wziął się za organizacje kolejnej rewolucji. Lato będzie niezwykle pracowite dla odbudowanego sekretariatu technicznego. Przynajmniej to zapowiadają lokalne media.
Sezon 2015/16, Valencię po zakupie klubu przez Petera Lima ogarnia transferowe szaleństwo. Aż 13 nowych zawodników i zawrotna kwota wydana przez klub, bo ponad 140 mln €. Kolejne rozgrywki i 9 piłkarzy dołącza do ekipy z Mestalla. Końca tego szaleństwa nie widać…
Choć forma sinusoidalna, to sytuacja Valencii powoli zaczyna się rozjaśniać. Walenccy dziennikarze na czele z Hectorem Gómezem są tak pewni angażu Quique Setiéna, że gdyby tylko mogli, zapewne postawiliby na takie wydarzenie cały swój dobytek. Na ostateczną decyzję Kantabryjczyka czeka Vicente Gómez, a podążyć za nim mogą Mauricio Lemos czy Roque Mesa. Mówiło się również o Boatengu, ale taką ewentualność wykluczyły doniesienia ze strony wyspiarskiego klubu o rychłym podpisaniu nowego kontraktu z Ghańczykiem. Tak czy siak, Blanquinegros przynajmniej na jakiś czas mogą zyskać przydomek „Las Valencias”. Zwłaszcza, że dla niepoznaki palm tu pod dostatkiem.
Mimo wszystko w ewentualnych ruchach nowych decydentów można dostrzec pewną logikę, wizję i ułożoną politykę transferową. Przynajmniej w zamyśle. Nie zmienia to faktu, ze Valencia nie uniknie najprawdopodobniej paradoksów. Na sprzedaż szykowanych jest przynajmniej kilku zawodników, a wśród nich wymieniany jest Dani Parejo. Plany Alexanko może pokrzyżować jednak… wybrany przez niego szkoleniowiec. Quique jest wielkim zwolennikiem Daniego i chciałby mieć go do dyspozycji, jeśli ostatecznie obejmie Valencię. Paradoks Parejo polega na tym, że choć kibice i spora część osób zarządzających klubem zazwyczaj chce go zwyczajnie wykopać jak najdalej i więcej nie widzieć na oczy, to kolejni trenerzy są jednogłośni — Dani jest potrzebny na Mestalla.
Bardziej prawdopodobne, a wręcz przesądzone wydaje się odejście innego doświadczonego Nietoperza. Diego Alves we wczorajszym spotkaniu wybronił karnego wykonywanego przez Cristiano Ronaldo. To już szósty raz w tym sezonie, kiedy Brazylijczyk wyłapuje strzał z 11 metra. Niestety forma na linii ma się nijak do tego, jak prezentuje się ulubieniec kibiców w interwencjach w trakcie gry. Coraz częstsze błędy przelały czarę goryczy, a sam zawodnik chętnie spróbuje sił gdzie indziej. Mimo tego to nadal on, a nie choćby Jaume zajmuje miejsce między słupkami… Choć to właśnie ten drugi ma na Mestalla pozostać.
Odnosząc się jeszcze do wczorajszego meczu, wiele się o nim mówiło. Dziennikarz Deporte Valenciano, Toni Martinez, podjął ciekawy temat: „Najważniejsze jest jednak to, że jeśli w tej drużynie jest teraz motywacja, jakiej nie było na Rosaleda bądź w meczu z Realem Sociedad, to niektórzy nie powinni już wracać na Mestalla, ani nawet się na niej pokazywać”. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że niektórzy zawodnicy Valencii obecnie pracują już tylko na swój transfer.
NO, NO ES UN FAKE.
Estamos perdiendo los papeles. pic.twitter.com/KxXffkl6Z1
— Fran Guillén (@guillenfran) April 29, 2017
Głośniej było jednak o czymś zupełnie absurdalnym. Paranoja, obłąkanie, mania. W innych słowach nie da się określić „materiału” Mundo Deportivo. W prowadzonej na oficjalnej stronie La Liga relacji, po golu Marcelo użyto więcej „o” w słowie „gol”, niż miało to miejsce w przypadku wolnego Daniego Parejo. Oczywiście żaden z dzienników walenckich nawet nie pochylił się nad tematem.
W lokalnych mediach więcej mówi się o awansie Levante i powracających w kolejnym sezonie derbach Walencji, wynikach rezerw i walce ekipy Curro Torresa o Segundę, rekordzie jeśli chodzi o frekwencje w lidze kobiecej (ponad 16 tys. na Mestalla w spotkaniu przeciwko… Levante) oraz oczywiście o samych możliwych ruchach transferowych. Nawet temat spotkania na Bernabeu został zupełnie zepchnięty na boczny tor, zarówno przed jak i po meczu. Bardziej istotne jest czy z Malagi uda się wyrwać duet Camacho – Fornals za 30 mln €, jak potoczą się losy Kiko Femenii czy Jorge Mere… i tak można byłoby wymieniać w nieskończoność.
Stan permanentnej rewolucji, to coś co od dłuższego momentu nie pozwala rozwinąć piłkarzom skrzydeł na Mestalla. Zanim cokolwiek ma prawo w ogóle zafunkcjonować, jest już dawno wymienione, a jedynym stałym elementem pozostaje Voro. Tylko czy możemy nazywać taką sytuację rewolucją, jeśli trwa bezustannie? W krainie Lewantu prawdziwym przewrotem będzie…. jego brak.