Wierzę w moich piłkarzy oraz sztab i jestem przekonany, że to będzie świetny sezon – tak na ostatniej konferencji prasowej o swoim zespole powiedział nie Pablo Machín, a Julen Lopetegui. Odważnie?
Jak na człowieka, który ostatnio wymieniany jest głównie w kontekście kolejnej zmiany na ławce w La Liga, Julen Lopetegui zgrywa pewnego siebie. Odpowiedzi o braku zaufania ze strony zarządu zbywa, cały czas podkreślając, że dysponuje mocną drużyną, a wyniki przyjdą z czasem i ostateczny rezultat będzie więcej niż zadowalający. Po tym co widzieliśmy w ostatnich meczach, a zwłaszcza w przegranym spotkaniu z Deportivo Alavés, możemy wątpić. A czas w wielkich hiszpańskich klubach, zdaje się działać nieco inaczej.
Baskijskiemu szkoleniowcowi zarzuca się wiele. Przede wszystkim piętnuje się go za to, że przestawił zespół zdecydowane granie piłką, opieranie filozofii futbolu o posiadanie. To nie do końca przynosi zamierzone przez trenera efekty. A w zasadzie wcale ich nie daje. Coś, co działało idealnie w reprezentacji, niekoniecznie sprawdza się w madryckiej rzeczywistości.
Czuje się dobrze, bez żadnych wątpliwości. Jestem trenerem Realu, to jest Madryt, gdzie jest dużo oczekiwań i trzeba nauczyć się z tym żyć. Nadal możemy osiągnąć wszystko w tym sezonie. Receptą jest praca i wiara w naszą siłę. Nie koncentrujemy się na pięciu czy sześciu następnych meczach, ale tym kolejnym, który czeka nas w sobotę.
W mediach pojawiły się już pogłoski o tym, że El Clasico może być ostatnim spotkaniem na ławce trenerskiej dla Julena. Przed nim jednak mecz dla Lopeteguiego sentymentalny, który może się okazać gwoździem do trumny.
Lopetegui kontra Rubiales
Julen jako trener debiutował 31 września 2003 roku. Karierę zawodniczą zakończył w Rayo i tam też stawiał pierwsze kroki jako szkoleniowiec. Pierwsze spotkanie odbyło się w Vallekas, a rywalem miejscowego zespołu było Levante. Warto wspomnieć, że mowa o rozgrywkach Segunda División.
„Nic nam nie wychodziło” – po meczu powiedział Lopetegui. Jego ekipa przegrała 0:2, a trener nie zdołał wyprowadzić zespołu na odpowiednie tory. Drużynę prowadził tylko do 10. kolejki. Później Rayo miało jeszcze… trzech trenerów. Zespół z Vallekas na koniec sezonu pożegnał się z Segunda, a Levante wzięło ligę szturmem i awansowało do La Liga.
W barwach Granotas grał wtedy niejaki Luis Rubiales. „Łysy z Levante” obecnie jest szefem krajowego związku. To ten sam gość, który wywalił Lopeteguiego z reprezentacji, kiedy ten podpisał kontrakt z Realem Madryt. Jak widać, to nie był pierwszy raz, kiedy panowie zaszli sobie za skórę. Czy i tym razem Levante stanie na drodze Julena?
Nienaoliwiona maszyna
Levante z końca sezonu 2017/18, a to z obecnych rozgrywek, to jakby dwie odmienne drużyny. Wcześniej idealnie pracujące trybiki ekipy Paco Lópeza nagle zaczęły zgrzytać. Zaskoczyło dopiero w dwóch ostatnich spotkaniach, z Deportivo Alavés oraz Getafe. A to rywale, którzy potrafią sprawić kłopoty największym – tak jak to miało miejsce w ostatnim spotkaniu na Mendizorrotza.
Zespół z Walencji radzi sobie przyzwoicie, ale ma wiele do poprawy. Przede wszystkim Real Madryt będzie miał pole do popisu jeżeli chodzi o stałe fragmenty gry. Nikogo nie powinno zdziwić, jeśli któryś z środkowych obrońców „Królewskich” skończy mecz z bramką na koncie i to wcale nie przez dobrze dopracowane stałe fragmenty gry przez Lopeteguiego. Zwyczajnie bronienie się przed nimi dla „Żab” jest obecnie rzeczą bardzo trudną do wykonania.
To zresztą łączy się z problemami w defensywie. Momentami w szeregach obronnych Levante wkrada się dekoncentracja, z czego skrzętnie korzystają rywale. Przeciwnicy ekipy Paco Lópeza z łatwością stwarzają sobie kolejne szanse, a najlepiej niech świadczy o tym statystyka wśród bramkarzy, gdzie najwięcej obron w tym sezonie ma Oier Olazabal.
Znacznie lepiej jest natomiast z przodu, gdzie Roger Marti i Jose Luis Morales nie mają raczej problemu z kreowaniem i wykańczaniem okazji. Nie powinniśmy się więc spodziewać spotkania na miarę starcia z Barceloną, z końcówki poprzedniego sezonu… jednak jeśli Real znów będzie miał problemy z trafieniem do siatki rywali, scenariusz z ostatniego starcia z Alavés jak najbardziej może się powtórzyć. Zwłaszcza, że Ennis Bardhi w tym sezonie już pokazał, że jego młotek w nodze ma się dobrze i nadal działa.
Real? Nie dziękuję
W kontekście Realu i dalszego rozwoju sezonu nadal nie milkną informacje odnośnie Edena Hazarda. Głos zabrał wreszcie sam zawodnik, który powiedział jasno i wyraźnie, że czuje się w Londynie dobrze i nie będzie stroił fochów, jeżeli nie zostanie sprzedany. Belg dodał, że mógłby zakończyć karierę na Stamford Bridge. W najbliższych tygodniach mają rozpocząć się negocjacje pomiędzy zawodnikiem, a Chelsea w kontekście przedłużenia kontraktu. Mają one potrwać maksymalnie do świąt, aby raz a dobrze zażegnać plotki w jego temacie. Skrzydłowy stałby się tym samym najlepiej zarabiającym graczem Premier League. Mówi się o kwocie w granicach 18 milionów euro rocznie.
Jeśli chodzi o transfery głos zabrał również Julen Lopetegui. W odpowiedzi na pytania o to, czy ekipa z Madrytu będzie musiała się wzmocnić zimą, stwierdził, że trzeba korzystać z tego, co Real już ma, a nie szukać potencjału na zewnątrz. Z jednej strony można się więc domyślać, że transferowego szału tej zimy nie będzie, z drugiej jednak mimo ledwie jednopunktowej straty do Barcelony, posada Baska wisi na włosku. Przegrana z Levante bądź w El Clasico może i raczej będzie oznaczać jego koniec w Madrycie. A wtedy plany się zmienią, o ile w ogóle zdanie trenera jest brane pod uwagę przy wzmocnieniach.
Co by się jednak nie działo, Julen Lopetegui stara się nie siać paniki. Zgrywa osobę pewną swego, niezłomną, wierzącą w swój pomysł. Czy komuś się podoba, czy nie, szkoleniowiec obrał jedyną właściwą drogę. Bo nawet jeśli teraz naprędce starałby się coś odmienić, czy w tydzień, przed najważniejszym dotychczasowym meczem, byłby w stanie zmienić styl gry zespołu i uczynić go bardziej skutecznym niż przez kilka miesięcy dotychczasowej pracy? W to wierzą chyba tylko szaleńcy. A czy się uda, dowiemy się już w sobotę. O ile kolejne potknięcie Barcelony będzie łatwe do wytłumaczenia, choćby przez pryzmat rywala, o tyle utrata punktów z Levante będzie dla Lopeteguiego początkiem końca. Po utracie posady w Rayo na lepsze czasy Julen czekał siedem lat, wtedy to zaczął współpracę z federacją, jako trener młodzieżówek. Nie jest wykluczone, że po aferze z kadrą i mizernej przygodzie w Realu, ponownie uda się na banicję. Jeśli będzie to miało miejsce już po spotkaniu z Levante… Nie zazdrościmy, bo żaby śniące się po nocach to raczej nic sympatycznego.