Futbol wraca do domu – początkowo sarkastycznie wołali Anglicy, by później przerodziło się to w prawdziwą szansę na ogromny sukces. Plany udaremnił chorwacki środek pola, który zasuwał niczym króliki z reklamy Duracella. To okazało się wystarczające na angielską herbatkę.
Ten mundial zapamiętam głównie z emocji, nie poziomu sportowego. Trzeba przyznać, że najlepsi scenarzyści nie wyreżyserowaliby tego mundialu tak, jak zrobili to sami piłkarze. Z drugiej jednak strony pod tą warstwą emocji mamy jednak widowisko klasy „B”, które do najwyższego piłkarskiego poziomu ma się nijak.
Pośród tego wszystkiego wybija się przed szereg chorwacki środek pola, który musi robić niesamowite wrażenie i niestety w najbliższym czasie będzie musiał abdykować, ze względu na wiek. Chociaż po zaangażowaniu, wysiłku wkładanym w każdy mecz – tych wiosen w kalendarzu wcale nie widać.
Fenomen środka pola Chorwatów polega na tym, że tak kreatywni, nieprzewidywalni goście jak Modrić, Rakitić czy nawet Brozović i Kovacić, zarazem są niezwykle zaangażowani w poczynania defensywne, są świetnie przygotowani nie tylko fizycznie, ale i taktycznie. Zawsze wiedzą w którym miejscu być. A do tego każdy z nich ma to coś, moment błysku, który może przesądzić o losach meczu.
Czy owa Chorwacja będzie miała szanse w finale z Francją? Będę za nich mocno trzymał kciuki, bo dla wielu z nich to właśnie ostatni gwizdek, a na dodatek po mundialu 1998 we Francji to nie Brazylia, ani nie Francja, a właśnie plakat z reprezentacją zawisł na ścianie. Ot, sentyment. Z realistycznej strony – na mundialu, który zburzył więcej mitów potężnych reprezentacji, niż zbudował, ekipa Deschampsa się zdecydowanie wyróżnia. Być może Pogba i spółka nie grają najlepszego futbolu jaki widziałem, jednak są niezwykle skuteczni, jakby z innej planety w stosunku do reszty drużyn uznawanych za faworytów, które przecież zawodziły. Bo wyniki Argentyny, Brazylii, Hiszpanii czy Niemiec trzeba uznać za katastrofy narodowe. Zaskoczyła Anglia, ale ich chyba nikt nie brał na poważnie jako jednego z kandydatów do zwycięstwa czy medali. Tym większe gratulacje dla Garetha Southgate’a, a pisze to człowiek, który usypia jak słyszy samo sformułowanie „angielski futbol” lub Premier League.
Samuel Umtiti heads @FrenchTeam into the #WorldCup Final ?
? TV listings ? https://t.co/xliHcxWvEO
? Highlights ? https://t.co/LOdKDX2Cwn pic.twitter.com/PzIZ2OHGmA— FIFA World Cup ? (@FIFAWorldCup) July 10, 2018
Natomiast resztę mocnych ekip… wyeliminowała sama Francja. Bo poza Trójkolorowymi to właśnie Urugwaj czy Belgia mogły uchodzić za tych najciekawszych, najpewniejszych. Francja odprawiła ich w taki sposób, którego nie nazwiemy może pogromem, ale trudno też doszukiwać się wyszarpywania wyniku, przesadnych emocji. Drużyna Deschampsa w odróżnieniu od reszty musiała się trochę mniej namęczyć, choć drabinkę miała bardzo trudną, a rywale w grupie też nie należeli do najprostszych. Mimo to po ich spotkaniach można było odnieść takie wrażenie, że okej – wygrali, ale stać ich jeszcze na więcej. W razie zagrożenia byliby w stanie wskoczyć na ten wyższy poziom, wbić wyższy bieg, zgasić rywala. Zapas, którego nie miała choćby Anglia w półfinale. Wobec tego serce mówi – Chorwacja, rozum – Francja.
A fani La Liga, zwłaszcza zespołów z Top 3, cieszyć będą się tak czy siak. Bo w ekipie Deschampsa ważnymi ogniwami są przecież Griezmann i Hernandez z Atleti, Umtiti z Barcelony czy Varane z Realu. Po drugiej stronie barykady natomiast madrycko-barceloński duet Modrić i Rakitić oraz w defensywie Sime Vrsaljko. Tak czy siak, czołowe ekipy La Liga będą miały w swoich składach mistrzów świata.
A co z resztą…
O ile Atleti się zbroi i rzuca wyzwanie Realowi i Barcelonie – bo co by nie mówić – nie można inaczej traktować pozostania Griezmanna, wykupienia Lemara i powrotu Rodriego Hernandeza, początkowo odrzuconego w Madrycie. Zespół Los Colchoneros zyskuje nową jakość i o ile grupa pościgowa z Valencią, a także Sevillą i Villarrreal, nie weźmie się szybko do roboty to pewnie będzie mocno odstawać od ekipy z Madrytu. Zwłaszcza, że ruchy Atleti prezentują się imponująco.
Mamy więc pewnego rodzaju kontrast. Wzmacniające się Atleti, mocne nawet bez transferów Real i Barcelonę, a dalej, kompletnie nic. Stratę Rodriego w Villarreal jeszcze można zrozumieć – w końcu zespół Papy Roiga wreszcie wzmocnił atak przy pomocy Karla Toko Ekamiego i co ważniejsze, Gerarda Moreno. Do tego Mori, Cazorla i Layun – trudno powetować sobie stratę jednego z najbardziej utalentowanych zawodników na swojej pozycji, ale też odważnym byłoby stwierdzenie, że ogólnie kadra Żółtej Łodzi Podwodnej się osłabiła.
Ze wzmocnieniami nie szaleją póki co Valencia i Sevilla. Po jednej stronie trafili Diakhaby i Wass, po drugiej Amadou, Mesa i Vaclik. Zwłaszcza w Andaluzji będą mieli kawał roboty do wykonania, bo jednym z piłkarzy, który opuścił zespół jest Clement Lenglet, niezwykle ważne ogniwo defensywy tej ekipy.
I o ile jeszcze takie odejścia niekoniecznie muszą źle znaczyć w skali ligi, o tyle możemy znaleźć inne, które „bolą”. Bo przejście Lengleta z Sevilli do Barcelony La Liga nie osłabia – Francuz był ostoją defensywy, natomiast skuteczność transferów drużyny z Sanchez Pizjuan nawet po odejściu Monchiego jest dość dobra i raczej powinniśmy spodziewać się w bliższej lub dalszej perspektywie kolejnego odkrycia.
Betis have signed Takashi Inui, Pau Lopez and Sergio Canales (Joel Robles will follow) without spending a penny on transfer fees. Numerous youth products in first-team squad.
Recouped €47m in sales of Fabian Ruiz, Antonio Adan, Riza Durmisi, German Pezzella.
Big progress.
— Colin Millar (@Millar_Colin) July 5, 2018
Natomiast tym, co zdecydowanie działa na niekorzyść hiszpańskiej Primera División jest transfer Fabiana Ruiza z Betisu do Napoli. Druga ekipa z Sewilli co prawda bardzo dobrze zarobiła na tym „dealu”. 30 milionów euro za piłkarza, który w zasadzie rozegrał jeden bardzo dobry sezon, to dość dużo. Oceniając jednak to jak ważną był postacią dla Betisu i jak dobrze spisywał się pod okiem Setiena – szkoda. Bo nie będziemy oglądać gościa, który swoją grą czarował, nie tylko fanów Verdiblancos, ale również tych neutralnych. Tacy zawodnicy przyciągają nowych sympatyków, pozwalają na zespół spojrzeć inaczej. No i w dalszej perspektywie, Fabian z bardzo wysoko zawieszonym sufitem, mógłby liczyć na reprezentacje. Jeszcze niedawno bałbym się bardzo o to jak poradzi sobie w Italii, ale w ostatnich latach Serie A stała się o wiele bardziej przyjazna dla hiszpańskich piłkarzy niż maiło to miejsce w przeszłości.
A co będzie z Betisem? Nie mam wątpliwości, że ekipa z Sewilli sobie poradzi i znów będzie zaciekle walczyć o top 4. Zwłaszcza po ruchach transferowych – Inui, Pau Lopez oraz Sergio Canales – wszystko za okrągłe… 0 €. Walka w grupie pościgowej może się okazać równie zacięta co ta o mistrzostwo. Tutaj wszak powinniśmy spodziewać się przynajmniej czterech zespołów – Villarrealu, Valencii, Betisu oraz Sevilli.
Szkoda jednak odejścia Fabiana, nie tylko dlatego, że przyciągał do ekranu telewizora podczas meczów Betisu. Przede wszystkim dlatego, że kluby z największej ligi świata powinno być stać na wykupienie takiego zawodnika od rywala. Chętnych mogło być wiele, ale jak widać, finanse nie pozwoliły na taki ruch.
PS. O Barcelonę i Real w kontekście odejścia Paulinho oraz CR7 nie mamy się co martwić. Najpierw klub z Madrytu zapewne odpowie jakimiś dużymi transferami, ekipa z Katalonii nie będzie mogła pozostać dłużna… i tak bilans gwiazd w La Liga okaże się dodatni w stosunku do poprzedniego sezonu.