A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? – pomyślał podczas meczu z Hiszpanią Messi i w 75. minucie opuścił trybuny. Czy tylko Albicelestes mają powody do zmartwień?
Rok 2014, Mistrzostwa Świata w Brazylii. Canarinhos pod ogromną presją zdobycia kolejnego czempionatu. Znakomici piłkarze, elektryzująca atmosfera, wielkie piłkarskie święto. Co może się nie udać? Drużyna gospodarzy jak burza idzie przez fazę grupową. Nie bez potknięć, ale wyniki mówią same za siebie. Wygrane 3:1 z Chorwacją i 4:1 z Kamerunem zamazują obraz gry zespołu Luiza Felipe Scolariego. Bezbramkowy remis z Meksykiem nie jest powodem do zachwiania pozycją faworytów. Kolejne wygrane z trudnymi i dobrze dysponowanymi rywalami – Chile i Kolumbią – budują pewność siebie wśród Neymara i spółki. Wtedy nadchodzi ten dzień. Plama na honorze brazylijskiej piłki. Blamaż 1:7 przeciwko późniejszemu mistrzowi świata. Niemcy obnażyli braki Canarinhos, którzy wydawali się być do tamtej pory uskrzydleni…
W kolarstwie przykłada się ogromną wagę do „szczytów formy”. Zawodnicy nastawiający się na konkretne wyścigi, czasami te jednodniowe, przygotowują się do nich przez wiele miesięcy. Dokładnie tak, aby z dyspozycją idealnie trafić w dany dzień. Podporządkowują też temu inne starty, które starannie dobierają. Podobnie oczywiście sytuacja ma się z Tour de France, Giro’d Italia czy Vuelta a España. Tu jednak trudno przez całe 21 etapów być na topie. Z najlepszym samopoczuciem trzeba się wstrzelić w konkretne dni, tak aby wykonać swój plan.
Sport drużynowy jest pod tym względem trudniejszy, zwłaszcza jeśli chodzi o reprezentacje. Drużyna trenuje ze sobą raz na jakiś czas, forma wielu zawodników stanowi sinusoidę. Jest tak wiele zmiennych, że trudno o obranie odpowiedniej formuły. Zwyczajnie nie da się idealnie przygotować drużyny pod turniej, a co dopiero dany mecz. Można tylko minimalizować ryzyko. Dobrać przeciwnika pod testy formacji czy rywala z jakim przyjdzie się zmierzyć, oszczędzać kluczowych zawodników, przygotować trening indywidualny… to jednak bardzo mało.
Hiszpanie przed swoją erą wielkich sukcesów wielokrotnie boleśnie się o tym przekonali. Do momentu pierwszego sukcesu za kadencji legendarnego Luisa Aragonésa byli najlepszym przykładem drużyny, która jest jednym z głównych faworytów, ma fantastycznych piłkarzy, nieźle zaczyna turniej… a potem w pewnym momencie wszystko się sypie. Tak po prostu. Zresztą taka specyfika systemu pucharowego. Na wielu czempionatach byliśmy świadkami spektakularnych upadków, w wykonaniu zespołów będących teoretycznie w wielkiej formie. Po sukcesach w złotej erze La Furia Roja chyba wszyscy już zapomnieli o wielu klęskach poniesionych przez reprezentantów kraju z Półwyspu Iberyjskiego.
Teraz do zespołu Julena Lopeteguiego trudno się przyczepić. Tydzień temu pisałem o powołaniach, o powrocie do reprezentacji całego kraju, a nie tylko złożonej z Realu, Barcelony i kilku piłkarzy z Premier League. Teraz liczy się to jak kto gra, czym się wyróżnia, a nie jak ma na nazwisko i jakie barwy reprezentuje. Filozofia baskijskiego trenera się opłaca, a jednym z najlepszych dowodów niech będzie demolka jakiej La Furia Roja dokonała na Argentynie. 6:1 z zespołem, który na każdej imprezie musi uchodzić za jednego z głównych faworytów… musi robić wrażenie.
Ya vieron la nueva bandera de Argentina?#Higuain #Argentina #Espana #EspanaArgentina pic.twitter.com/5DSlk4Oc8b
— Luis M del Castillo (@ldelcast1) March 27, 2018
Stare jak świat (a przynajmniej piłka nożna) powiedzenie, mówi że turnieje rządzą się swoimi prawami. Jakkolwiek jest to lakoniczne stwierdzenie, oddaje kwintesencje systemu pucharowego. Trzy mecze z rywalami, których zna się od dawna, a potem? Później liczy się dyspozycja dnia. Szczyt formy. W piłce nożnej niezwykle trudny do przewidzenia.
Czy zwycięska Hiszpania, która zmiażdżyła Argentynę ma jeszcze coś w zanadrzu? Mając tak zróżnicowany skład, świetnie dysponowaną ławkę rezerwowych wypełnioną zawodnikami, którzy stanowią o sile swoich zespołów, Julen Lopetegui nie powinien drżeć o los swojej ekipy. Wszelkie logiczne przesłanki wskazują na to, że w Rosji możemy ujrzeć najlepszą reprezentację od lat.
Ja jednak mam nieodparte wrażenie, że za sprawą fantastycznego meczu Isco, doszło do przedwczesnej detonacji. To co było misternie budowane przez kilka lat, wypaliło. Problem w tym, że ma to miejsce zdecydowanie zbyt szybko. Baskijski trener na pewno chętnie przewinąłby już kalendarz aż do połowy czerwca. O lepszą formę będzie niesamowicie trudno.
PS. Autor z całej siły ściska kciuki za sukces Hiszpanów na Mistrzostwach Świata w Rosji. Powyższym tekstem zaklina rzeczywistość, biorąc pod uwagę, że obstawiając jakiekolwiek wydarzenie nigdy nie ma racji. No, prawie nigdy.
PPS. Są jeszcze braki w reprezentacji Julena, mamy nadzieję, że je nadrobi: