Málaga musi wstrzelić się z przebudową na następny sezon. Ten strzał będzie o tyle ważny, że jeśli się nie uda, gra w Segunda będzie najmniejszym problemem tego klubu – tak na łamach La Opinion de Malaga wypowiedział się José Criado. Pytanie nie brzmi już czy zespół z Andaluzji spadnie, a raczej czy będzie to odbicie się od trampoliny, a może powtórka sprzed ponad 25 lat…
9 kwietnia 2013 roku. Málaga jest w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i mierzy się z Borussią Dortmund. Spotkanie rozgrywane w Niemczech zaczyna się bardzo dobrze dla Hiszpanów. Gol Joaquina , czyli niezaprzeczalnego lidera zespołu, otwiera wynik spotkania. Jego stan wyrównuje Lewandowski, ale ze względu na bezbramkowy remis na La Rosaleda, nadal górą są Andaluzyjczycy. Trafienie Eliseu z 82 minuty wzbudziło wielką euforię i może świadczyć o przypieczętowaniu historycznego awansu do półfinału Champions League. Klub, który jeszcze 20 lat temu zniknął z piłkarskiej mapy świata ze względu na długi, po szybkiej reaktywacji wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej w wyścigowym tempie i wskoczył na poziom, jakiego wcześniej nigdy nie osiągnął. Czar pryska jednak w doliczonym czasie gry. Najpierw Demichelis robi coś, czego chyba nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. Znacznie mija się z piłką przy próbie wybicia głową dośrodkowania, czym zupełnie dezorganizuje działania obronne. Jest 2:1 dla Borussii, ale to nadal daje awans Maladze. Mija chwila, następuje zmasowany atak BVB, która uwierzyła w możliwość wyrwania awansu. Dogranie Lewandowskiego w pole karne, pinball w szesnastce i Santana z najbliższej odległości pakuje piłkę do bramki. Awansuje zespół bardziej utytułowany, z większą ilością gwiazd… ale Malaga ma jeszcze tu wrócić. W końcu dlaczego ma tego nie uczynić, skoro w takim tempie zabrnęła tak daleko?
Granada, Osasuna, Betis… Co łączy te kluby? W ostatnich latach w najwyższej klasie rozgrywkowej, te zespoły miały tak fatalne sezony, że aż trudno o tym zapomnieć. Ekipa z Pampeluny miała totalnie dziurawą obronę, Granada była istnym cyrkiem na kółkach, a Betis… no cóż, jak widać dziś, chyba tego właśnie klub z Sewilli potrzebował. Teraz krok po kroku wraca tam gdzie jego miejsce, czyli w ścisłym ligowym topie.
Do grona spektakularnych spadkowiczów niebawem może dołączyć Malaga, a w zasadzie jest tego bardzo blisko. Drużyna, w którą miały być wpompowane grube miliony, która miała regularnie rok w rok grać w Lidze Mistrzów i bić się z najmocniejszymi. Zaskakująco szybko osiągnęła bardzo wysoki poziom, by jeszcze szybciej osiąść na mieliźnie.
Isco, Toulalan, Joaquin…. i wielu innych. To była drużyna, którą oglądało się z przyjemnością i przede wszystkim, to była ekipa której jako kibic jakiejkolwiek drużyny w lidze, musiałeś się bać. Od kilku lat zespół z Andaluzji się stacza. Ten sezon jest drugim, bądź trzecim, przed którym wskazywałem Malagę jako jednego z głównych kandydatów do spadku. Wcześniej trzymali się jeszcze na włosku, a tym włoskiem był Ignacio Camacho. Facet, który już dawno mógł wyfrunąć z tego klubu, jednak za każdym razem coś stawało mu na drodze. W zasadzie to nie coś, po prostu zazwyczaj dziwnym trafem doznawał kontuzji na czas okna transferowego. Magia. Wreszcie jednak odszedł, a wraz ze stratą lidera, drużyna rozsypała się jak domek z kart.
Malagę widzę jako zupełnie zmarnowany potencjał. Kojarzę tę ekipę nie z wielkimi, wielomilionowymi transferami, ale z fajną atmosferą, dobrze zgraną ekipą i bardzo zdolną młodzieżą. Przez pomoc w ostatnich latach przewinęły się takie nazwiska jak Castillejo, Fornals, Camacho, Ontiveros, Samu Garcia, a było przecież jeszcze wielu innych, jak urodzony w Maladze, ale wychowanek Valencii – Isco, czy wcześniej wspomniany, doświadczony Joaquin. Dodając do tego ostatniego na pokładzie tonącego statku – Recio, możemy dojść do wniosku, że w Andaluzji można było zbudować jedną z najsolidniejszych linii środkowych w lidze. Dziś nawet wspomniany kapitan nie gra na takim poziomie, jakiego się od niego oczekuje.
W pewien sposób odczuwam satysfakcję, iż moja przepowiednia odnośnie spadku Malagi najprawdopodobniej się ziści. Wreszcie, po latach. Jednak dopiero w momencie, kiedy jest jej naprawdę blisko, nachodzi mnie refleksja. Tego zespołu w lidze będzie brakowało. Nie lubię stwierdzenia, że jakiś zespół potrzebuje spadku. Villarreal odbudował się po zadziwiającym osunięciu do Segunda, odbudował się również Betis. Było oczywiście wiele takich przypadków. Ale niech najlepiej przykład Valencii z tego sezonu pokaże, że można się odbić od dna również pozostając w najwyższej klasie rozgrywkowej. Można również spektakularnie upaść, jak uczynił to Real Oviedo, który dopiero po 20 latach zaczyna nieśmiało pukać do bram La Liga.
Málaga jednak potrzebuje wstrząsu i chyba co do tego nie ma wątpliwości. Trzęsienia, które albo klub oczyści, albo po raz kolejny doprowadzi na skraj. Włodarze klubu już teraz planują cięcia w budżecie, nie jest to jednak proste. Co nie jest tajemnicą, w ostatnich latach wiele transakcji w świecie futbolu opiera się na płatnościach ratalnych. Jeszcze na długo przed rozpoczęciem letniego okienka transferowego, ekipa z La Rosaleda jest w plecy o dziewięć milionów euro, a do tego dochodzi jeszcze konieczna redukcja pensji. Te mają być zmniejszone z 40 milionów o… połowę. Biorąc pod uwagę realia w drugiej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii, przyszłość dla Málagi maluje się w nieciekawych barwach. Mam jednak nadzieję, że to będzie tylko chwilowy zjazd do boksu, jak to miało miejsce kilka lat temu w wykonaniu Villarreal, a nie wywieszenie białej flagi i zamknięcie straganu o nazwie La Rosaleda. Málaga da się lubić, nawet mimo wątpliwych wrażeń estetycznych z obecnego sezonu.
PS. Gdybyście się jeszcze zastanawiali dlaczego ten klub da się lubić, przypominamy wytrawny suchar naszego redaktora, Macieja Kocha.
Jak w Hiszpanii mówi się na syndrom rwącego połączenia internetowego?
– Syndrom Malagi.