Kiedy w 2007 roku Fernando Torres przychodził na Anfield, media spekulowały na temat jego przyszłości. Jak to się stało, że piłkarz strzelający „zaledwie” czternaście bramek w La Liga przychodzi do klubu z czołówki Premier League i to za 25 milionów funtów? Jednak El Niño okazał się strzałem w dziesiątkę. Problem w tym, że późniejsze – a już zwłaszcza ostatnie – nabytki Liverpoolu z Półwyspu Iberyjskiego przyprawiają ich fanów jedynie o ból głowy.
Co z tym Aspasem?
Iago Aspas przybył z Celty Vigo przed sezonem 2013/2014. Już wtedy wiadomym było, że w pierwszych meczach tamtej kampanii w ekipie Brendana Rodgersanie nie będzie mógł występować Luis Suárez. Hiszpan wiedział zatem, że fani z miasta Beatlesów pokładają w nim spore nadzieje. Cena za urodzonego w Moanie zawodnika, wynosiła 9 milionów euro, a więc można by rzec była całkiem znośna. Lecz na tym pozytywy się kończą. Aspas, który w bawrach Celty potrafił zdobyć 12 bramek i 6 asyst, kompletnie się zablokował. Bo jak określić inaczej jednego gola strzelonego w rozgrywkach FA Cup i jedną asystę w sezonie Premier League? Szybko odsunięty od pierwszego składu przez irlandzkiego szkoleniowca, mógł jedynie obserwować popisy duetu Suárez – Sturridge, który w dużej mierze zapewnił The Reds wicemistrzostwo Anglii.
A co potem? Potem wypożyczenie. Do Sevilli… gdzie Aspas znowu bryluje. Bryluje na tyle, że Daily Mail na podstawie wyliczeń dzielnych statystyków mógł obwieścić w lutym czytelnikom radosną nowinę. Iago Aspas ma lepszą częstotliwość strzelanych bramek od Leo Messiego, Cristiano Ronaldo czy Neymara. Przeciętny kibic Liverpoolu otwierając takiego newsa, myśli sobie: „Co to, mamy cię? Bramka co 71 minut?”. Owszem, większość z tych trafień zanotował w rozgrywkach Copa Del Rey, ale wynik i tak poszedł w świat. Podobnie, jak pobicie niesamowitego rekordu Robbiego Fowlera. Hat-trick w cztery minuty przeciwko Sadabell, to dzieło wybitne, choć oczywiście bierzemy pod uwagę klasę rywala. Cóż, czyżbyśmy mieli kolejny niezbity dowód na potwierdzenie tezy, że Premier League nie jest dla każdego? Może to i prawda, ale skoro Aspas nawet przy jednostkowych głośnych osiągnięciach, nie potrafi się przebić na dobre do składu Sevilli, jego średnia bramek wynika z zatrważająco małej liczby minut spędzonych na boisku, to problem leży głębiej. 29 kwietnia, pierwszy raz od ósmego lutego, udało mu się wybiec w podstawowym zestawieniu Sevillistas. Zdaniem Liverpool Echo, nie zagra on już ani minuty w w barwach The Reds. Trudno oczekiwać innego rozwiązania.
Alberto Moreno overrated?
Przyznam szczerze, dla mnie miał to być jeden z transferów lata na Wyspach. Oto do Liverpoolu, za 18 milionów euro, przychodzi czołowy boczny obrońca Primera División. Moreno, który powodował panikę wśród obrońców niemal każdej drużyny najwyższej klasy rozgrywkowej Hiszpanii, praktycznie zniknął w Liverpoolu. Owszem, zanotował jeden genialny mecz. To była trzecia kolejka sezonu 2014/2015. The Reds po porażce 1:3 na Etihad Stadium z Manchesterem City, pojechali do stolicy Anglii na starcie z Tottenhamem. Przy stanie 2:0 dla swojej ekipy, były obrońca Sevilli przejął futbolówkę na własnej połowie i pomknął lewym skrzydłem. Nie zatrzymał go nikt a piłka znalazła drogę do siatki. Dwudziestotrzylatek powiedział wtedy: “Ci, którzy jeszcze mnie nie znali, teraz już wiedzą kim jestem. Ta bramka pomoże mi uwierzyć w siebie”.
Cóż jednak z tego, skoro obrona Kogutów to w tym sezonie szwajcarski ser i strzela jej gole niemal każdy. Równie szybko jak Moreno się pojawił, tak zniknął i popadł w przeciętność. Zdarzyła mu się jeszcze bramka w wygranym przez Liverpool 4:1 meczu ze Swansea, ale to jest wszystko co dobrego można o nim powiedzieć. Niemrawy w ataku, nie robiący różnicy na boisku, ot jeden z wielu. Przed przyjściem do czerwonej części Liverpoolu przestrzegał wychowanka Los Nervionenses Iago Aspas.”Nigdy nie będziesz się tam czuł tak dobrze, jak w Sevilli.” – możemy przeczytać jego słowa w Daily Mirror.
Czy okazały się one prorocze? Na razie wszystko na to wskazuje. Na pewno stosunek jakości, jaką wnosi Moreno do zespołu Brendana Rodgersa, jest zupełnie nieadekwatny do ceny jaką za niego zapłacił klub z Wschodniej Anglii.
Kto pamięta o Manquillo i Luisie Alberto?
Tak, Ci dwaj Panowie są ciągle w Liverpoolu. Pierwszy przybył przed obecnymi rozgrywkami, w ramach wypożyczenia z Atlético Madryt. Miał spędzić na Anfield co najmniej dwa lata. Zasłynął niestety głównie poza boiskiem. W ten sposób.
Mało, jak na zawodnika zbierającego bardzo pochlebne recenzje w La Liga. O ile jeszcze sam początek wyglądał obiecująco, tak w momencie, w którym Brendan Rodgers zdecydował się na grę trójką obrońców, słuch o 21-latku zupełnie zaginął. Przy grze wahadłowymi pomocnikami atrybuty Manquillo zostały mocno przyćmione. O ile jest to obrońca bardzo solidny w defensywie, o tyle parcia do przodu po prostu nie ma. Efekt? Obecnie zawodnik wypożyczony z Vicente Calderón nie łapie się zazwyczaj nawet na ławkę rezerwowych. AS donosił, iż Atlético może go po roku „odzyskać” za 5 milionów euro. Z kolei włodarze z Anfield mogliby go wykupić, jeśli wyłożą sumę 17 milionów euro. Na ten moment to bardzo wątpliwa przyszłość. Skoro wyżej stoją obecnie notowania Glena Johnsona i Jordona Ibe’a, to przychodzi na myśl jedynie „Manquillo, you’ve got a problem”. Może sam piłkarz tak nie sądzi. W końcu w wywiadzie dla „AS-a” przyznaje, że dla niego Johnson to światowy top bocznych obrońców. Ciekawe co na to fani z Anfield?
Luis Alberto to człowiek z jeszcze innej bajki. Kiedy przychodził do Liverpoolu z Sevilli, przed sezonem 2013/14, głowiłem się i nie mogłem wymyślić powodu, dla którego został ściągnięty. Jak się później okazało nawet Rodgers nie miał specjalnie pomysłu na jego karierę w Liverpoolu. 22-latek zagrał 9 spotkań w Premier League (łącznie 144 minut) i zanotował jedną asystę (choć trzeba przyznać, że cudownie dograł do Suáreza w meczu z Tottenhamem). Kolejny niewypał odesłany na wypożyczenie. Także do Andaluzji. Tam też zabłysnął, ale tylko jednorazowo. Tym razem piłkarz odesłany przez Rodgersa na wypożyczenie na Półwysep Iberyjski popisał się golem po zaledwie 27 sekundach od momentu, w którym pojawił się na boisku. Miało to miejsce 21. grudnia, w meczu Málagi z Elche. Na łamach Guardiana szkoleniowiec Boquerones, Javi Gracía, komplementował wychowanka Sevilli: “Ma duży talent, dobrze wykańcza i strzela gole. Oczywiście, jeszcze nie gra na tyle dużo, na ile go stać, ale przed nim obiecująca przyszłość” – zapewnia.
Tutaj jednak byłbym sceptyczny, przynajmniej jeśli chodzi o Premier League. Skoro w większości spotkań Málagi, Luis Alberto nie potrafi wywalczyć sobie miejsca w pierwszej jedenastce, to w Liverpoolu będzie to jakieś 21 razy trudniejsze.
Prognozy na przyszłość
Podobno na Anfield pojawił się temat Pedro. Piłkarz z Wysp Kanaryjskich przeżywa ostatnio jeden z najgorszych okresów w Barcelonie. Pedrito nie może nawet zbliżyć się na kilka jardów do tercetu Messi-Neymar-Suárez i przesiaduje w większości spotkań na ławce rezerwowych. Dla Brendana Rodgersa to kandydat do zastąpienia Raheema Sterlinga, o którego odejściu jest w tej chwili bardzo głośno. Oczywiście nikt nie wątpi w umiejętności reprezentanta Hiszpanii, który ma na swoim koncie chociażby gola w finale Ligi Mistrzów. Jednak przy obecnej jego dyspozycji ciężko przypuszczać, jakoby miał on być czołową postacią najbardziej wymagającej ligi świata.