
W bieżącym sezonie o najważniejszy z klubowych pucharów będą walczyły cztery hiszpańskie drużyny – Real Madryt, Atlético, Barcelona oraz Athletic. Celem Los Blancos obrona tytułu, czyli la undécima. Rojiblancos chcą pobić swoje osiągnięcia sprzed roku, Katalończycy zamierzają wrócić na piłkarski Mount Everest, z kolei Baskowie mierzą w sprawienie jak największej niespodzianki. Najpierw jednak każda z ekip musi przejść przez fazę grupową…
Grupa A – Apetyt na jeszcze jeden finał
„Jeszcze tu wrócimy” – zapowiedział Juanfran Torres po koszmarnej dogrywce ostatniego finału Ligi Mistrzów. Przez zęby wycedził gratulacje dla Realu, ale nieoficjalnie wypowiedział wojnę na kolejny sezon w europejskich pucharach. Tak działa filozofia Cholismo!
Zanim Atlético powróci do batalii w fazie pucharowej, najpierw musi zaliczyć równie istotną, grupową część rywalizacji. A tu czeka dwukrotny zwycięzca Champions League czyli Juventus, zawsze niebezpieczny Olympiacos z Pireusu i nowicjusz ze Skandynawii – szwedzkie Malmö. W teorii najsilniejszym przeciwnikiem powinna być ekipa z Turynu. „Stara Dama” od czasu głośnej afery korupcyjnej w 2006 r. próbuje odzyskać należne miejsce w europejskiej hierarchii, jednak po odejściu Antonio Conte – architekta ostatnich tryumfów, znawcy calcio polemizują nad potęgą Juve. Grecy, już bez Kostasa Mitroglou, ale z fanatycznie nastawioną publiką, tradycyjnie celują w 1/8 finału. Z kolei ostatni do tańca będzie kopciuszkiem grupy A. Czy zespół, w którym karierę rozpoczynał Zlatan Ibrahimović znajdzie swojego księcia i wejdzie na białym koniu do piłkarskich salonów?
Konkurencja konkurencją, pamiętać należy, że podopieczni Diego Simeone swoistą fazę grupową rozegrają w… głowach! Ostatni sezon zmusił krezusów (zwłaszcza Chelsea) do głębszego przeszukania kieszeni. I tak nie ma już Diego Costy, Filipe Luisa, Davida Villi, Adriána czy Thibauta Courtoisa – jak mawiają Hiszpanie: protagonistów ubiegłej edycji LM. Z letniego zaciągu jedynie Mario Mandžukić ma mocne CV w omawianych rozgrywkach, pozostali albo „groszowe” doświadczenie, albo będą raczkować we wtorkowe i środowe wieczory. Cholo raczej nie pozwoli żeby hymn Champions League ściął ich z nóg, samą jednak obecnością nie przekręci licznika występów. Ale czy inaczej było przed rokiem?
Simeone to wyborny psycholog, nie pozwoli żeby ktoś przez Vicente Calderón przeszedł spacerem. Zdaje się, że morale Los Colchoneros uformuje dopiero pierwsze spotkanie, w gorącej (dosłownie i w przenośni) Grecji. Mimo wszystko Atlético uznawać należy za faworyta grupy. Bez względu na formę w pierwszych ligowych starciach.
Tomasz Pietrzyk
Grupa B – Nienaruszalny ład?
Podopiecznym Carlo Ancelottiego przyjdzie się zmierzyć z angielskim Liverpoolem, szwajcarskim Basel i zespołem, który swoim występem w ostatniej rundzie eliminacyjnej Ligi Mistrzów, wzbudził niesamowite emocje. Mowa o bułgarskim Łudogorcu Razgrad. Na pierwszy rzut oka grupa prosta, ale czy tak naprawdę Real, ponownie stający się „galaktycznym” miał szanse trafić do trudnej dla siebie grupy?
Zaczynając od teoretycznie najłatwiejszego przeciwnika – Łudogorec Razgrad to póki co największa rewelacja tej edycji Ligi Mistrzów. Bułgarzy pokonali doświadczoną w pucharach i faworyzowaną Steauę Bukareszt. Bohaterem zespołu został Cosmin Moti, obrońca, który z konieczności musiał stanąć między słupkami i świetnie spisał się w serii rzutów karnych. Co do samych szans Bułgarów, są w tej grupie skazani na ostatnie miejsce. Jeśli uda im się zakwalifikować poprzez Ligę Mistrzów do Ligi Europy, będzie to ich wielki sukces. W żaden sposób nie powinni zagrozić Realowi, nawet jeśli ten wystawi rezerwowy skład. Vura i Bezjak to za mało.
Mistrz Szwajcarii, FC Basel, to drużyna która już niejednemu potentatowi europejskiej piłki napsuła krwi. W ostatniej edycji Ligi Europy sprawiła niemałe kłopoty Valencii, a wcześniej na własnej skórze siłę zespołu z Bazylei poznała Chelsea. Szwajcarzy mogą się poszczycić świetnym szkoleniem i dobrym systemem skautingu, jednak obecnie brakuje im kogoś takiego jak Mohamed Salah, czyli zawodnika odstającego poziomem od reszty. To solidna ekipa i w stanie sprawić niespodziankę, zwłaszcza na własnym stadionie, ale w ostatecznym rozrachunku powinna uplasować się za Realem i Liverpoolem.
The Reds są w tej grupie „skazywani” na drugie miejsce. Trzeba jednak przyznać, że potencjał ofensywny Liverpoolu jest imponujący, nawet mimo utraty Suáreza. Sturridge, Sterling czy Balotelli to zawodnicy potrafiący w pojedynkę wygrywać mecze. Dobrze do zespołu wprowadził się także Alberto Moreno, pozyskany tego lata z Sevilli. Problemem drużyny Brendana Rodgersa jest niepewna obrona, której jeszcze nie zdążył poukładać jej nowy lider – Dejan Lovren.
Jeśli chodzi o Real, drużyna ta ma jeden mankament. Mały, aczkolwiek mogący zadecydować o ostatecznym sukcesie. Zespół pozbył się kilku ważnych zawodników i kadra jest teraz węższa. Jak Królewscy spiszą się bez takich zawodników jak Xabi Alonso? Wpływu na fazę grupową tak czy siak nie powinno to mieć, bo los był przychylny dla madryckiego klubu i poza Liverpoolem, nikt nie powinien zagrozić podopiecznym Ancelottiego w walce o awans. Schody mogą zacząć się dopiero w kolejnej fazie rozgrywek.
W grupie B jest więc ścisła hierarchia i nie powinniśmy spodziewać się jakichś rewelacji, nawet jeśli któraś z niżej notowanych drużyn sprawi sensacje w jednym meczu, na koniec wszystko powinno być zgodnie z planem, to znaczy po myśli Los Blancos.
Krystian Porębski
Grupa F – Starzy, dobrzy znajomi
Trudno się spodziewać, by grupa F była w stanie przynieść niespodzianki. Ajax, mimo pięknej historii, którą pisał na arenie europejskich pucharów jeszcze w latach 90-tych, dziś nie jest drużyną będącą w stanie stworzyć realne zagrożenie dla ekip z Katalonii oraz Francji. Co prawda podopieczni Franka de Boera po raz czwarty z rzędu sięgnęli po mistrzostwo Eredivisie i na krajowym podwórku odnoszą znaczące sukcesy, jednak w rozgrywkach pucharowych Starego Kontynentu już dawno zostali zredukowania jedynie do tła dla drużyn z realną szansą na walkę o finał. Dla Barcelony spotkanie z klubem dowodzonym przez byłego zawodnika Dumy Katalonii nie jest niczym nowym. Świeże pozostają wspomnienia z fazy grupowej poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, w której Ajax pokonał Barcelonę Gerardo Martino. Ostatecznie trudno jednak nie uznać, że było to jedynie groźne szczerzenie zębów ze strony Holendrów, którzy w kontekście walki o wyjście z grupy nie byli w stanie dorzucić swoich trzech groszy.
Apoelowi z kolei nie będzie łatwo pozbyć się etykietki kopciuszka; bez wątpienia jest to drużyna, którą podobnie jak Ajax stać na uzyskanie dobrego wyniku w meczu z podopiecznymi Luisa Enrique, lecz zupełnie inaczej wygląda kwestia stawienia czoła Barcelonie w obu meczach fazy grupowej. W związku z tym rywalizacja o pierwsze miejsce w grupie rozegra się pomiędzy Barcą a PSG. Także z paryżanami Katalończycy znają się już bardzo dobrze. Dwa sezony temu ich niezbyt imponujące pojedynki z ówczesnymi podopiecznymi Carlo Ancelottiego poprzedziły blamaż w dwumeczu z Bayernem Monachium. Teraz Barcelonę prowadzi już inny trener, skład uległ znaczącemu przetasowaniu, można mieć jednak nadzieję, iż Blaugrana będzie się chciała na paryżanach odegrać.
W przypadku Barcy wszelkie przewidywania związane z tym sezonem, zarówno na ligowym podwórku, jak i w rozgrywkach europejskich, pozostają nadal nieco zamglone. Ilość zmian personalnych, których dokonano w letnim okienku, asekurując się (jak się okazało – słusznie) na wypadek nałożenia sankcji przez UEFA. Zmiany te będzą musiała się odbić na obrazie gry drużyny. Ewolucja prowadzona przez Lucho na razie nie powinna jednak przebiegać zbyt drastycznie, w szczególności biorąc pod uwagę, że klub z Katalonii będzie musiał zaczekać aż do gry włączy się główny bohater tego transferowego lata – Luis Suárez. Zanim to nastąpi podopieczni Lucho będą musieli poradzić sobie z fazą grupową bez pomocy Urugwajczyka. Mimo iż forma „nowej Barcy” pozostaje zagadką, nie wydaje się by mogła ona mieć jakiekolwiek trudności z awansowaniem z grupy F. Zupełnie inaczej ma się już kwestia walki o pierwsze miejsce – zajęcie go, jak powszechnie wiadomo, to kwestia kluczowa. Jedno jest pewne: z piłkarzami Laurenta Blanca Katalończykom łatwo nie będzie.
Magdalena Żywicka
Grupa H – Grupa turystyczna
Wskazanie faworytów ostatniej z grup to prawie że niemożliwe zadanie. Athleticowi przyjdzie się zmierzyć z FC Porto, Szachtarem Donieck oraz BATE Borysów, czyli zespołami bez wątpienia znajdującymi się w zasięgu Lwów.
Drużynę prowadzoną przez Valverde cechuje łatwość do popadania w skrajności – w meczach wychodzi im wszystko albo nic. To poniekąd pochodna braku pomysłów na alternatywę taktyczną uwarunkowaną przez strasznie nierówny skład Athleticu. Gdyby drużynę prowadzoną przez Valverde podzielić na dwa zespoły, podstawowa jedenastka mogłaby się bić o awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów, rezerwowa zaś o utrzymanie w Primera División. Z jednej strony więc, El Txingurri będzie zmuszony do częstszego rotowania składem, z drugiej zaś jest to niezwykle ryzykowne. Wypośrodkowanie w tym aspekcie może być kluczowe w kontekście tego jakie rezultaty będą uzyskiwały Lwy zarówno na podwórku krajowym jak i europejskim. Nie wydaje się, by Valverde odpuścił w którychkolwiek z rozgrywek. Awans do fazy pucharowej oraz ponowne zajęcie czwartego miejsca w lidze to dla Athleticu niepowtarzalna szansa by na dłużej zaistnieć na arenie międzynarodowej.
Jeśli chodzi o aspekty pozasportowe z pewnością do najprzyjemniejszych nie będą należały podróże. Tysiące kilometrów dzielących Bilbao oraz Borysów i Donieck to nie lada odległości. Zmęczenie czy warunki klimatyczne mogą stać się zatem czynnikami równie ważnymi co przygotowanie taktyczne zespołów. Poza tym, hiszpańskim drużynom na wschodzie nigdy nie gra się lekko. Z przykrymi doświadczeniami wyjeżdżały stamtąd nawet Barcelona i Real, a ostatnio również Real Sociedad.
A sami przeciwnicy? Każdy z nich zaliczył w dotychczasowych występach po kilka zwycięstw, jednak nie ma się temu co dziwić – ligi, w których występują rywale Athleticu do najmocniejszych i najrówniejszych nie należą, nawet portugalska Liga ZON Sagres. Oczywiście nie oznacza to, że Lwy mogą zbagatelizować siłę swych rywali. Najgorszy scenariusz fazy grupowej może zatem ułożyć się podobnie do tego sprzed szesnastu lat. Wówczas drużyna Luisa Fernándeza zakończyła rozgrywki na czwartym miejscu w grupie, uzyskując 6 punktów, do lidera tracąc… jedynie dwa. Oby jednak charakter Basków przemówił, przecież na samym San Mamés są w stanie sięgnąć po komplet 9 oczek. To właśnie jaskinia Lwów w Bilbao powinna być ich największym atutem.