
W Hiszpanii trwa moda powrotów na stare śmieci. Do Atlético dołączył Fernando Torres, do Betisu Pepe Mel, a na początku tygodnia stery w Getafe przejął Quique Sánchez Flores. Historia zatacza koło – Hiszpan wraca do miejsca, w którym blisko dziesięć lat temu zbierał pierwsze trenerskie szlify.
Przed byłym trenerem m.in. Valencii i Atlético stoi trudne zadanie – podjął się pracy z najbardziej bezpłciową drużyną w całej stawce. Quique Flores pozostaje jednak optymistą, ambitnym w dodatku.
„Getafe jest stworzone, by dokonywać wielkich rzeczy i jestem przekonany, że tak właśnie będzie” – powiedział po podpisaniu kontraktu. Wariactwo czy trzeźwe myślenie?
Skazani na przeciętność
Plankton to zespół organizmów unoszących się w wodzie. Nawet jeśli mają narządy ruchu, to są one zbyt słabe, by organizmy te mogły się aktywnie przeciwstawić prądom wodnym i wiatrom, wystarczą natomiast do biernego utrzymywania się w stanie zawieszenia. Getafe, „ligowy plankton”, w stanie zawieszenia znajduje się od lat. Specyfika tego klubu sprawia, że choć trudno tam dużo zepsuć, to trudno także o dokonanie cudów.
Był jednak czas, gdy ta drużyna należała do tych dobrych. Wówczas w barwach Los Azulones występował nie kto inny jak Cosmin Contra, do niedawana szkoleniowiec podmadryckiego klubu. Ekipa Michaela Laudrupa zdobyła serca wielu kibiców swoimi występami w Pucharze UEFA w sezonie 2007/2008, omal nie eliminując w ćwierćfinale Bayernu Monachium. W tym samym roku dotarli do finału Pucharu Króla, w którym przegrali jednak z Valencią. Gdy zakończył się ich piękny sen w Pucharze UEFA i Copa del Rey, Getafe wróciło na swoje miejsce, czyli do hiszpańskiej ligowej szarości.
Drużyna pod wodzą Cosmina Contry przeszła wprawdzie metamorfozę. Szkoleniowiec objął w marcu rozbity zespół, ale pod jego ręką Getafe zaczęło grać bardziej agresywnie, narodził się w niej duch walki, który pozwolił na zapewnienie sobie utrzymania. W tym sezonie Los Azulones nie wiedzie się dobrze i pomimo zaledwie 17 punktów (ich najgorszy wynik w historii gry w La Liga), wciąż nie znajdują się pod kreską. W grudniu pojawiły się informacje o chęci zakontraktowania Contry w Chinach. Rekompensata, jaką Getafe uzyskało za transfer rumuńskiego trenera, wyniosła 4 miliony €. Z tych pieniędzy prezes Angel Torres będzie mógł wypłacić piłkarzom zaległe pensje.
Odejście Cosmina Contry, sprzedaż Manu Herrery, zamieszanie związane z Pedro Leónem ciągnące się od końca sierpnia i poważne kontuzje Diawary i Lafity sprawiły, że klub potrzebował wstrząsu. Zatrudniono Quique Floresa, dla którego praca w Getafe to powrót do korzeni.
Konfliktowy Flores
Quique potrafi wyciągnąć klub z dołka i posprzątać bałagan po poprzednikach. Ta sztuka udawała mu się i w Valencii, i w Atlético. Problem pojawiał się dopiero wtedy, gdy sam takowego bałaganu narobił. Sánchez Flores to trener konfliktowy. W Valencii w dobrych relacjach był tylko z Santiago Canizaresem. W Madrycie panowała natomiast atmosfera nie do zniesienia. Iskrą, która wznieciła pożar był konflikt Hiszpana z Diego Forlánem. Quique Sánchez Flores często zwalał winę na słabe wyniki na Urugwajczyka, sugerując swoimi wypowiedziami pewne problemy. „Forlán popadł w rutynę”, „byłby w formie, to by grał”, „to nie jest jego sezon” i wreszcie: „krytyka piłkarzy nie jest moją pracą, ale zagrał 35 minut i chyba wszystko widzieliście” – mówił jako trener Los Colchoneros podsycając tym samym temat stosunków panujących w szatni Atlético. „Ten człowiek był w wielu klubach i za każdym razem miał jakieś problemy” – odpłacił się Urugwajczyk już po opuszczeniu Los Rojiblancos. W efekcie reszta zespołu traciła zaufanie i przestawała popierać szkoleniowca.
W Valencii i Atlético spotkał się z wielkimi piłkarzami. Mając do czynienia z zawodnikami ocierającymi się o europejską elitę oparł budowę swoich zespołów na zaufaniu, które każdorazowo wystarczało tylko na początku. W Getafe jednak nie powinien mieć podobnych trudności – klasowych piłkarzy w drużynie z przedmieść Madrytu można policzyć na palcach jednej ręki (o ile w ogóle). “Trener musi być osobistością, która ma dawać przykład i łączyć, a nie być zarzewiem konfliktów” – mówił na chłodno po opuszczeniu Hiszpanii. Być może po kilku latach pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i zarobieniu petrodolarów zmieni swoje usposobienie.
Do Valencii przychodził jako młody, utalentowany trener, który miał za zadanie wyciągnąć drużynę z „niżu” Ranieriego, natomiast w Atlético sprzątał po Abelu Resino. W obu przypadkach, to trzeba przyznać bez bicia, udawało mu się: mozolna budowa i systematyczne zakopywanie dołka, a następnie kładzenie fundamentów pod jednosezonowy przebłysk. W Valencii był to ćwierćfinał Ligi Mistrzów i podium La Liga, w Atlético Liga i Superpuchar Europy. Po czasie okazało się, że jednak źle postawiono szkielet konstrukcji, bo ta wkrótce runęła. Los Azulones natomiast, w przeciwieństwie do Atlético i Valencii, zadowolą się jednorazowym sukcesem.
Getafe należy pogratulować tego ruchu. Quique odpowiada profilem tej drużynie. To szkoleniowiec z doświadczeniem i sukcesami, który potrafi poukładać zespół, chociaż lubi występować w roli głównej. Do 2017 roku (zgodnie z długością kontraktu) QSF powinien wydobyć z Getafe maksimum, ale bardzo prawdopodobne, że przed końcem umowy wszystko zdąży się jeszcze rozsypać, bądź sam odejdzie do klubu, w którym będzie mógł spełniać swoje ambicje. Tak czy inaczej, Quique sprawia wrażenie odpowiedniej osoby na tym stanowisku. Los Azulones potrzebują kogoś takiego, by mógł nastąpić jakikolwiek przełom, nawet jeśli parę miesięcy później wszystko miałoby ulec rozkładowi.