
Alen Halilović dopiero co dołączył do Sportingu Gijón a już stał się jego twarzą. Chorwat od początku sezonu imponuje formą i nic nie wskazuje na to, by w najbliższych tygodniach miał spuścić z tonu.
W Asturii młody pomocnik pokazuje swoją najlepszą wersję i nie będzie przesady w powiedzeniu, że niemal od razu stał się liderem zespołu. Może nie w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Alenowi do drużynowego motywatora daleko, ale takim boiskowym przywódcą jest jak najbardziej. Ciągnie drużynę kiedy jej nie idzie, biorąc na siebie odpowiedzialność w rozegraniu. Widać, że jest pewny siebie, w swoich dryblingach – których procentowo (61%) wygrywa w tym sezonie więcej niż Neymar (53%), czy Nolito (42%) – czasem może nawet bezczelny, lecz taki właśnie powinien być każdy piłkarz grający na skrzydle czy dziesiątce.
Czy Haliloić jest utalentowany? Bez wątpliwości. Ma umiejętności, jest dobry 1 na 1, świetnie podaje. Ma dobre pomysły, ale nie zawsze podejmuje odpowiednie decyzje.
— Ramzi (@footballmood) październik 3, 2015
Za to właśnie pokochali go kibice na El Molinón, tak samo jak i szkoleniowiec Sportingu, Abelardo, który okazuje mu bezgraniczne zaufanie. „Podstawą sukcesu jest utrzymanie intensywności treningów i szczerość wobec piłkarzy” – twierdzi trener, choć sam styl gry Halilovicia w Gijón wygląda tak, jakby jedyną poradą dla Chorwata od El Pitu było Cruyffowe „salid y disfrudad” (z hiszp. „wyjdź i ciesz się grą”). W ogóle wychowanek Dinama jest typem zawodnika, którego kolejne ruchy trudno przewidzieć. Dla przeciwników pewnie wygląda to nieco jak gra w totolotka – „Bęben maszyny losującej jest pusty…”. Problemy w tejże materii mają jednak nie tylko rywale, lecz także i boiskowi partnerzy Chorwata. Gdy czasem wydaje się im, że dany wariant rozegrania nie ma szans na powodzenie, wtedy Alen wychodzi im naprzeciw. A oni po prostu nie nadążają.
Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że Sporting i Halilović są sobie przeznaczeni, co jeszcze kilka miesięcy temu wcale nie było takie oczywiste. W Segunda División Abelardo skupiał się przede wszystkim na solidności w obronie, co zostało podyktowane zarówno ogólnym potencjałem zespołu, jak i samą charakterystyką ligi. Logiczne jest, że El Pitu również po wywalczonym awansie nie zmienia swej filozofii – parafrazując, defensywą zdobywa się utrzymanie.
A jak wygląda styl gry Halilovicia względem zadań obronnych? Na pierwszy rzut oka mają tyle wspólnego co Vinnie Jones z delikatnością z reklamy Milki, ale nawet i na tym polu Alen poczynił zauważalne postępy, zwłaszcza gdy Abelardo wystawia go na prawej flance. Wystarczy przywołać chociażby mecz z Valencią, by przekonać się, iż również w tym aspekcie Chorwat posiada rezerwy potencjału – potrafi świetnie współpracować w agresywnym pressingu, lecz też i cofnąć się na własną połowę, by podwoić krycie i pomóc bocznemu obrońcy w odbiorze. To może być jego wielkim atutem w przyszłej walce o miejsce w kadrze Barcelony. Lucho lubi bowiem zawodników pracujących, poświęcających się dla drużyny. Dlatego też Halilović powinien dokładnie przyjrzeć się casusowi Gerarda Deulofeu i wyciągnąć z niego odpowiednie wnioski.
Ta eksplozja formy Alena może poniekąd… dziwić, jeśli przypomnimy sobie czas spędzony przez niego w Barcelonie B. W rezerwach Dumy Katalonii ewidentnie nie był sobą. Zatracił wtedy niemal wszystkie swoje atuty, błyszczał stosunkowo rzadko, a jeśli nawet, to tylko pojedynczymi zagraniami. Na ogół jednak podejmował złe decyzje, przeważnie odgrywał piłkę do najbliższego kolegi, a i fizycznie wyglądał jakby do futbolu seniorskiego jeszcze nie dorósł. Wszystko to było spowodowane rzekomymi problemami z adaptacją w Hiszpanii, ale z perspektywy czasu chyba można powiedzieć, iż to nie do końca prawda. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Eusebio, a potem Vinyals po prostu nie potrafili wykorzystać jego atutów. Tak samo zresztą jak wielu innych piłkarzy rezerw Blaugrany, ale to już temat na osobny tekst.
Teraz jednak, w Barcelonie mogą cieszyć się nie tylko z dobrej postawy Chorwata, ale już z samego faktu, że udało się go przekonać do wypożyczenia do Sportingu. Włodarze Dumy Katalonii bez wątpienia mogą uznać to za sukces. Latem po Alena zgłaszało się bowiem wielu chętnych, zarówno z Hiszpanii, jak i też innych krajów Europy, np. West Ham czy Hamburger SV. Jego ojciec głośno mówił, że chciał, aby jego syn trafił do zespołu grającego w Lidze Mistrzów lub Lidze Europy. O ile rzeczywiście brzmi to ambitnie, o tyle trudno wyobrazić sobie, by w tak silnych drużynach miał on realne szanse na przebicie się. Alen raczej grałby ogony, w pełnym wymiarze czasowym pewnie jedynie w meczach pucharowych, ale na pewno nie zostałby kluczowym zawodnikiem klubu, tak jak w Sportingu. Raz, że byłby to dla niego zbyt duży przeskok pod względem piłkarskim, a dwa, że znów znalazłby się pod wielką presją, z którą de facto nie poradził sobie w Barcelonie B. Na szczęście jednak, w odpowiedniej chwili do akcji wkroczył sam Luis Enrique, który przekonał Chorwata do tego, że jeśli chce osiągnąć sukces w Blaugranie, musi lepiej poznać ligę hiszpańską i to w niej dalej się rozwijać. No i przede wszystkim grać regularnie, wszak nie ma lepszej lekcji dla piłkarza niż mecz o stawkę.
Co niecierpliwsi fani Blaugrany powiedzą, że to nie w Sportingu powinien teraz znajdować się Halilović, lecz w Barcelonie, gdzie na pewno też dostałby swoją szansę. I może mają rację, ale problem w tym, iż patrzą oni z perspektywy sytuacji dokonanej. Plagi kontuzji, która nawiedziła zespół Luisa Enrique nie dało się przecież przewidzieć. Równie dobrze mogłoby stać się tak, że Rafinhię, Iniestę czy Messiego urazy by ominęły i wtedy co? Alena czekałyby zapewne trybuny, albo w najlepszym wypadku ławka, a tego żadna ze stron by nie chciała. Wypożyczenie było zatem najodpowiedniejszą z możliwych opcji.
„Relacje Abelardo z Luisem Enrique były kluczowe dla mojego przejścia do Sportingu (…) Podoba mi się tutejszy system, dużo trenujemy, futbol opiera się na wielu podaniach…” – mówi Halilović o swoim pobycie w Gijón, które zapewne będzie dla niego tylko trampoliną do wielkiej kariery. Podkreśla też, że w klubie z Asturii czuje się „bardzo szczęśliwy”, ale to widać na pierwszy rzut oka. Chorwat jest jednym z tych piłkarzy, dla których to komfort mentalny odgrywa najważniejszą rolę. Kiedy pozostaje spokojny, po prostu zachwyca na boisku i tym samym potwierdza swój ogromny potencjał. Jeśli tylko po powrocie do Barcelony klub zapewni mu odpowiednią ochronę i warunki do rozwoju, culés będą mieli z niego wielką pociechę!