Grał z Zamorą i walnie przyczynił się do pierwszych triumfów ligowych Realu Madryt. Choć był obrońcą i nie strzelał bramek, wielu się nim zachwycało. Dziś nie mówi się już tak często o Jacinto Quincocesie, choć zapisał wspaniałą kartę w historii hiszpańskiego futbolu.
El pañuelo blanco, 1920
Ricardo Zamora poza nagrodą jego imienia i fantastycznym kunsztem bramkarskim jest do dziś kojarzony także… ze swoim beretem. To właśnie w nim bronił i prawie się z nim nie rozstawał. Nie było oczywiście w tym nic dziwnego. Nasz dzisiejszy bohater czasami nosił na głowie coś, co wyróżniało go spośród reszty zawodników.
Jako środkowy obrońca Jacinto często musiał główkować. W latach dwudziestych, kiedy rozpoczynał karierę, piłki były oczywiście zupełnie inne, z odstającymi łatami i szwami. Quincoces wymyślił, że przewiąże sobie chustę przez czoło, aby zapobiec bólowi przy uderzaniu futbolówki głową. Gracz świetnie się z tym czuł i rozgrywał wspaniałe zawody. Tak narodziło się el pañuelo blanco, z którego jeszcze przez jakiś czas młody Jacinto korzystał.
Swoją nieustępliwą postawą w obronie zapracował sobie na angaż w Deportivo Alavés. Urodzony w baskijskim Barakaldo od dziecka grał w pelotę, którą porzucił dla piłki nożnej. Gdyby nie został profesjonalnym zawodnikiem, czekałaby na niego praca w pobliskiej hucie.
Najlepszy na świecie, 1934
Vitoria była jego miejscem na ziemi przez kolejne 10 lat życia. To wystarczyło, żeby wyrobić sobie markę w Hiszpanii i wraz z Ciriaco i Olivaresem trafić do Realu Madryt. W tym czasie barw Los Blancos bronił także Ricardo Zamora. On na bramce oraz Jacinto i Ciriaco Errasti jako para stoperów, stworzyli tercet nie do przejścia. Dzięki tej trójce Królewscy sięgnęli po pierwsze trofeum ligowe w sezonie 1931/32, co zresztą powtórzyli także w kolejnych rozgrywkach.
Szczyt jego świetności to jednak rok 1934. Mistrzostwa Świata w Italii. Fantastyczne występy Jacinto, dobra gra Hiszpanii, a na drodze do zwycięstwa… stanął sędzia. Przynajmniej tak do dzisiaj twierdzą na Półwyspie Iberyjskim. Włosi wygrali w powtórzonym meczu (pierwszy nie został rozstrzygnięty po dogrywce), ale to optyki Quincocesa nie zmieniło. Został nominowany do 11 turnieju, a hiszpańskie gazety ochrzciły go najlepszym obrońcą świata. W wywiadach nie mówił jednak o sobie i fenomenalnej dyspozycji. Podkreślał, że Hiszpania zasłużyła na mistrzostwo.
„To niemożliwe by opisać jego waleczność. W meczu z Włochami uratował nas od straty trzech bramek. Nie sądzimy, aby ktokolwiek mógł się z nim równać”
Magazyn Campeones o Jacinto po MŚ1934 we Włoszech
Jacinto nie był typowym defensorem i nawet dziś, kiedy futbol poszedł do przodu, a zawodnicy mają być o wiele bardziej uniwersalni, charakterystyka tego piłkarza jest wyjątkowa… Z odbiorem czekał do ostatniego momentu, nigdy nie był postrzegany jako brutal czy boiskowy cham. Królował w powietrzu i słynął ze swoich bardzo dobrych podań czy też przerzutów, dzięki czemu zyskał pseudonim El Autogiro, czyli… Wiatrakowiec. To zresztą nie jedyna ciekawostka lotniczo-motoryzacyjna związana z Jacinto. W czasie hiszpańskiej wojny domowej był kierowcą ambulansu.
Choć stronił od nadmiernie ostrej gry, sam padł ofiarą takowej. Od 1928 roku grał z przemieszczoną łąkotką. Kontuzja została spowodowana przez napastnika drużyny przeciwnej. Jacinto nigdy nie żalił się na to i choć to poważny uraz… po prostu grał dalej. Natomiast jego największym boiskowym rywalem był napastnik Barcelony, Josep Samitier, do czasu. W 1932 roku dołączył do Realu i panowie już przeciwko sobie nie zagrali.
Gwiazda kina, 1943
U schyłku kariery El Autogiro spróbował sił w czymś innym. Nie wrócił do peloty, nie zatrudnił się także w fabryce, co zresztą oczywiste, ale jako bardzo rozpoznawalna postać… zaczął grać w filmach. Było ich sześć, głównie o piłce, ale wśród nich coś, czego byśmy się raczej po piłkarzu nie spodziewali.
Czołowy futbolista na dużym ekranie, grający rolę amanta? Dziś oczywiście karuzela śmiechu nie miałaby końca, ale w tamtych czasach koledzy z klubu czy reprezentacji jak Zamora czy Gorostiza, takie propozycje zwykli przyjmować. Zresztą, Jacinto był wielbicielem kina i bardzo lubił występować. Zapewne gdyby nie to, że musiał wybierać między zawodem aktora i trenera, nie skończyłoby się na tylko kilku filmach.
Powrót na szczyt, 1950
Jako wielka postać hiszpańskiej piłki, nawet mimo tego, że jego pierwsza przygoda szkoleniowa zakończyła się relegacją zespołu z Saragossy, dostał szansę poprowadzenia La Furia Roja. Długo to nie potrwało i mogło się wydawać, że Jacinto nie nawiąże do swoich boiskowych wyczynów. Wtedy rękę do niego wyciągnął spragniony sukcesów Real Madryt. Na swoim koncie może zapisać puchar kraju oraz Copa Eva Duarte. Był także odpowiedzialny za transfer Luisa Molownego, wieloletniego reprezentanta barw Królewskich.
Ostatecznie zadomowił się i największe sukcesy osiągnął prowadząc Valencię. Powtórzył osiągnięcia że stolicy, po czym po raz kolejny sięgnął po puchar kraju. Tutaj również wykazał się niezłym nosem do zawodników. To on dał podwaliny pod sukcesy Valencii w Pucharze Miast Targowych na początku lat 60-tych, ale przede wszystkim wypromował fantastycznego obrońcę… Juana Quincocesa. Zbieżność nazwisk oczywiście nie jest przypadkowa, bo piłka w ich rodzinie była czymś bardzo ważnym. Grał ojciec Jacinto, a także jego brat, bez sukcesów. W ślady El Autogiro poszedł dopiero bratanek, który zadebiutował w ostatnim sezonie pierwszej kadencji legendarnego trenera. Łącznie był piłkarzem pierwszej drużyny przez 11 lat, będąc ważną postacią zespołu.
Jacinto zaliczył jeszcze kilka posad, ale nigdzie nie było mu tak dobrze jak w Walencji. Rozkręcił tutaj mały biznes, angażował się w walencką odmianę peloty (a raczej został do tego zmuszony przez administrację Franco), będąc prezydentem federacji i innowatorem, nawet mimo niezadowolenia z przymusu sprawowania owej funkcji. W 1992 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie był jednym z niosących znicz. Pięć lat później zmarł, tu gdzie odniósł swoje ostatnie wielkie sukcesy. W Walencji.