
Na pierwszy rzut oka codzienność Rayo Vallecano jest idyllą. Niezbyt bogaty, ale radosny klub, który przez La Liga brnie z podniesioną głową i uśmiechem na ustach. Rayo w wolnych chwilach zajmuje się ratowaniem staruszek przed eksmisją i ofiarowuje swoje boiska drużynom, których stadiony zostały wyburzone. Nawet taki klub nie jest jednak wolny od wewnętrznych rozgrywek i intryg, których nie powstydziliby się bohaterowie George’a R.R. Martina. A rozgrywka o władzę rzadko kiedy bywa czysta.
Quién siembra vientos recoge tempestades. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. W Hiszpanii powinni dobrze zdawać sobie z tego sprawę. W końcu to stare powiedzenie, zaczerpnięte jeszcze z Biblii, w języku kastylijskim jest niemal identyczne jak w polskim. Zarząd Rayo Vallecano nie jest pierwszym, który postanowił przetestować to porzekadło w praktyce. Junta directiva Raúla Martína Presy stąpa jednak po niebezpiecznym gruncie, próbując zbadać jak daleko można przesunąć granicę cierpliwości zarówno kibiców, jak i trenera.
Krótka historia nieporozumienia lub głupoty
– W kwestii Miku są możliwe dwa scenariusze: albo nie zrozumiał właściwie mojego przesłania albo jest głupi. Jeśli mamy do czynienia z tym pierwszym to mam nadzieję, że moje wyjaśnienia będą dla niego pomocne. Jeśli jednak to druga opcja to ani on, ani ja nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić.
W głosie Paco Jémeza pobrzmiewa ledwie dostrzegalne rozbawianie. Jest początek listopada 2012 roku, cała przepychanka słowna pomiędzy trenerem Rayo a wenezuelskim napastnikiem Celticu trwa już jakiś czas. Zaczęło się jeszcze w październiku…
Na początku miesiąca Szkoci sensacyjnie pokonali Barcelonę na Celtic Park. Teraz jest już 24. października i Katalończykom udało się odegrać na własnym terenie. Mimo to Celtic, którego barwy reprezentuje Miku, właśnie stał się wzorem „sposobu na Barçę”.
Trzy dni później. Przedmeczowa konferencja trenera Rayo Vallecano, który przygotowuje swoją drużynę do starcia z Barceloną, aktualnym liderem Primera.
– Czy na mecz z Barçą planuje pan jakieś zmiany taktyczne? Może warto zagrać z nimi tak, jak zrobił to Celtic?
– Mógłbym kazać drużynie zrobić to, co Celtic – odpowiada Paco, – ale byłby to dla mnie wstyd. Wstydziłbym się widząc spojrzenia naszych kibiców, ponieważ nie ulega wątpliwości, że przegralibyśmy. Grając w inny sposób mamy jakiś wybór. Chcę by ludzie nie widzieli w tym meczu wyłącznie Barçy, ale dostrzegli też Rayo. Gdyby było inaczej postąpilibyśmy wbrew woli kibiców. Lepiej żebyśmy przegrali – to możliwe, że przegramy – niż żebyśmy poświęcili naszą grę.
Kolejnego dnia nagłówki prasowe, nie tylko w Hiszpanii, krzyczą: „Postawa Celticu byłaby wstydem dla Jémeza”. Wieczorem Rayo ulega Katalończykom, jak to zwykle bywa w ich pojedynkach. Kontra w wykonaniu Miku przychodzi szybko.
– W najmniejszym stopniu nie obchodzi mnie Paco Jémez, ale gdy zobaczyłem, że Barça wpakowała im piątkę… Kiedy Jémez zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów, wtedy niech robi, co chce.
Prowokacje Wenezuelczyka nie pozostają bez odpowiedzi.
– Z mojej strony nie był to brak szacunku dla Celticu – tłumaczy Paco, – ponieważ pod względem defensywnym rozegrali prawdziwe partidazo. Powiedziałem, że byłby to dla mnie wstyd, ponieważ przychodząc do Rayo obiecałem, że będziemy grać w określony sposób i nie mógłbym zmienić tego tylko dlatego, że gramy z Barçą. Nie mówię, że któryś sposób jest gorszy, bądź lepszy. Nigdy nie powiedziałbym źle o innej drużynie czy kolegach po fachu. W kwestii Miku są możliwe dwa scenariusze: albo nie zrozumiał właściwie mojego przesłania albo jest głupi. Jeśli mamy do czynienia z tym pierwszym to mam nadzieję, że moje wyjaśnienia będą dla niego pomocne. Jeśli jednak to druga opcja to ani on, ani ja nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić.
Ta wypowiedź kończy podjazdową wojnę pomiędzy Paco i Miku, nie ulega jednak wątpliwości, że obaj mężczyźni nie darzą się wzajemną sympatią. Kwestia szacunku pomiędzy nimi także stoi pod znakiem zapytania. Dwa i pół roku później, Nicolás Ladislao Fedor, Miku, dołącza do drużyny prowadzonej przez Jémeza.
Kto sieje wiatr…
Miku Fedor, 29-letni syn węgierskich imigrantów na wenezuelskiej ziemi. Swego czasu interesował się nim nawet Real Madryt jednak było to dawno (i nieprawda). Najbardziej prestiżowym klubem, który sięgnął po tego napastnika była Valencia, jednak większość kariery Miku spędził na rozlicznych wypożyczeniach w takich ekipach jak Salamanca, Gimnàstic czy Alcoyano. Po jednosezonowej przygodzie w Celticu, która zaowocowała korespondencyjną kłótnią z Paco Jémezem, Wenezuelczyk zawinął do katarskiego Al-Gharafa. Wydawało się, że wybór klubu z Półwyspu Arabskiego jest pierwszym krokiem ku piłkarskiej emeryturze. Wydawało – do momentu gdy w zimowym okienku bieżącego sezonu Miku nie powrócił do Primera División, meldując się w Rayo Vallecano. Kontrakt, który podpisał z Piratami obowiązuje do czerwca 2017 roku. Już na pierwszy rzut oka wydaje się dziwne, że klub, który na środku ataku dysponuje takimi zawodnikami jak Leo Baptistão i Manucho, wspomaganymi ofensywnie przez Alberto Bueno czy Gaëla Kakutę, sięga właśnie po dziewiątkę. I to dziewiątkę, która do najmłodszych już nie należy i trudno uznać by mogła być intratną inwestycją w przyszłość. Jeśli dla kogoś okoliczności transferu Miku nadal są zbyt mało niecodzienne dodajmy jeszcze kilka faktów. Środkowy napastnik był w zimowym okienku jedynym wzmocnieniem Rayo i to w sytuacji, w której Jonathan Pereira został odesłany na wypożyczenie, ponieważ zwyczajnie nie było dla niego miejsca. Miku zasilił więc szeregi tej formacji klubu, która bez wątpienia cierpi na najmniejsze problemy kadrowe. Kolejna ciekawostka? Zakontraktowany na początku lutego zawodnik nie tylko nie zadebiutował jeszcze w barwach Rayo, ani razu, w żadnym spotkaniu, nie uzyskał nawet powołania do kadry. Zapomniałabym, jeszcze jedna drobna kwestia. Miku znalazł się w klubie bez zgody trenera.
Gdy pada pytanie o Wenezuelczyka można odnieść wrażenie, że temperatura w sali konferencyjnej nagle spada poniżej zera.
– Jeśli chcesz wiedzieć coś o Miku pytaj dyrektora sportowego. Ja tu nie miałem nic do powiedzenia. Dostałem zawodnika, będę go trenować i postaram się by zintegrował się z drużyną, ale po informacje zgłaszajcie się do dyrektora sportowego. To jego transfer.
Trudno dziwić się konsternacji dziennikarzy na te słowa, padające z ust trenera.
– Nie pytano cię o zdanie w tej sprawie?
– Miku to transfer sekretariatu sportowego z myślą o przyszłości. Nie rozmawiano ze mną na ten temat, w żadnym momencie. Uważam, że w takiej kwestii zawsze powinno się pytać o zdanie trenera ale być może Miku jest opcją na przyszłość i decyzja o jego transferze nie powinna być konsultowana z nikim.
Nie da się nie zauważyć wyrzutu w głosie Paco Jémeza, zwłaszcza gdy mówi o „opcji na przyszłość”. Miku, już niebawem z trzecim krzyżykiem na karku, nie jest inwestycją na długie lata. Być może na te dwa sezony, na które podpisano z nim kontrakt. Tu jednak pojawia się kluczowe pytanie. Pod czyją komendą miałby wtedy grać, jeśli nie Paco? Miku jest opcją na przyszłość i wygląda na to, że w tej przyszłości Jémez nie czuje się mile widziany.
Rozgoryczenie trenera, który został pominięty podczas decyzji transferowych, nie opiera się jednak jedynie na tym, że dostał zawodnika, którego nie chciał. Podobna sytuacja zdarzyła się w Rayo całkiem niedawno, gdy Felipe Miñambres, dyrektor sportowy klubu, sprowadził Toño Martíneza. Wtedy jednak cała sprawa była o tyle odmienna, że w letnim okienku miało miejsce formowanie pełnej kadry. Zimowe transfery powinny mieć na celu wzmocnienie drużyny na newralgicznych dla niej pozycjach. Problem w tym, że tej zimy Paco poprosił o sprowadzenie stopera.
Dwóch magików
– Na rynku nie był dostępny żaden środkowy obrońca, który mógłby wzmocnić skład. Próba sprowadzenia stopera byłaby tylko stratą czasu i pieniędzy.
Tak całą sprawę widzi Felipe Miñambres. Zaskakująca deklaracja niemocy z ust człowieka, który czego się dotknie – zmienia w złoto. Tym właśnie jest dla Rayo Miñambres – tym, ale nie tylko tym. Prawdziwa éminence gris, człowiek, który kontroluje niemal wszystkie aspekty funkcjonowania klubu. Począwszy od transferów aż po kontakty klubu i zawodników z mediami. Wszystko, od początku do końca, leży w gestii Miñambresa. Jego pozycja w Rayo nie jest jednak przypadkowa. To niebywały zmysł Kastylijczyka pozwala co roku zbudować skład niemal od podstaw. Skład, z którego Paco Jémez, dzięki sobie tylko znanej sztuce, potrafi stworzyć drużynę. Paco i Felipe to dwóch magików, którzy w swojej profesji potrafią dokonywać cudów. Tu jednak podobieństwa się nie kończą. Obaj są ludźmi o silnych charakterach, stworzonymi do sprawowania kontroli. Idealne warunki by móc czekać na starcie.
To Miñambres stał za sprowadzeniem do Rayo takich nazwisk jak Larrivey, Bueno czy Baptistão. Tym bardziej zaskakuje fakt, że tak utalentowany dyrektor sportowy informuje, że nie podjął nawet próby zakupienia stopera. Okoliczności sprowadzenia Miku do Vallecas także budzą wiele pytań. Piraci początkowo chcieli sięgnąć po Ángela Correę, jednak plan spalił na panewce, ponieważ sam zawodnik nie wyraził zgody na dołączenie do ekipy Rayo. Atlético Madryt wysunęło jednak w kierunku Miñambresa inną propozycję. Franjirrojos zaoferowano Gio Simeone, syna trenera klubu znad Manzanares. Dziewiętnastoletni napastnik, wychowanek argentyńskiego River Palte, który całą swoją niedługą karierę spędził w tym klubie, wydaje się mieć zadatki na to, by zostać kimś więcej niż tylko synem własnego ojca. Gio reprezentuje barwy Argentyny w kategorii U-20 i w tym roku walnie przyczynił się do wywalczenia przez Albicelestes piątego w historii mistrzostwa Ameryki Południowej do lat 20. Z dziewięcioma bramkami na koncie, wywalczonymi podczas turnieju na urugwajskiej ziemi, Giovanni Simeone zdobył tytuł króla strzelców. Dla porównania jego kolega z drużyny, którym zainteresowane było Rayo – Correa, uzbierał w tych rozgrywkach cztery trafienia. Syn Cholo stał się prawdziwą rewelacją w swojej ojczyźnie i wydaje się, że jego przeprowadzka do Europy to jedynie kwestia czasu. Jak więc doszło do tego, że młody, obiecujący zawodnik, którego Atleti samo zaproponowało jako swoistą „rekompensatę” za niepowodzenie przy transferze Correi, nie zawinął ostatecznie do Vallecas?
– Opcja sprowadzenia Gio Simeone tak naprawdę nigdy nie została otwarta – tłumaczy Miñambres. – To oferta. W chwili gdy ją otrzymaliśmy mieliśmy już zaklepany transfer Miku. To jedynie propozycja, jedna z wielu jakie otrzymaliśmy pod koniec tego okienka transferowego. Rozegrał świetne mistrzostwa Ameryki Południowej, zdobywał bramki, ale mając już opracowaną operację sprowadzenia Miku uznaliśmy, że nie potrzebujemy kolejnego napastnika. Transfer Gio Simeone nigdy nie był opcją realną.
Transfer Miku, 29-letniego zawodnika, który nie otrzymał jeszcze ani jednego powołania od trenera, okazał się kwestią na tyle priorytetową, że zablokował możliwość sprowadzenia młodego i utalentowanego napastnika. Piłkarza, którego Atlético de facto samo chciało wepchnąć w ręce Rayo, mając nadzieję, że zaprzyjaźniony klub okaże się dla Gio dobrym startem w europejskiej piłce.
Kochać albo nienawidzić
– Jeśli odnowienie kontraktu z Paco Jémezem się nie powiedzie będzie trzeba znaleźć innego trenera – oświadcza Miñambres, emanując niewzruszonym spokojem.
Można niemal odnieść wrażenie, że znalezienie nowego trenera-iluzjonisty, który będzie potrafił zrobić coś z niczego, jest dla niego tak proste jak pstryknięcie palcami. Miñambres jest jednak wystarczająco inteligentny, by dobrze zdawać sobie sprawę jak ważną osobą w klubie jest Paco. Być może, zdaniem Felipe, zbyt ważną. Nie można wykluczyć, że prócz walki o pozycję lidera klubu zawoalowany konflikt pomiędzy nimi może mieć też inne przyczyny. Nieposkromiona szczerość Jémeza już nie raz przysporzyła mu wrogów. Trener Rayo Vallecano nie wykonuje bilansu zysków i strat zanim wypowie głośno swoją opinię. I nieważne czy dotyczy ona inteligencji Miku czy uprawnień trenerskich Zidane’a. Przez tę bezkompromisowość, tę samą, która odbija się w grze jego drużyny, kibice kochają trenera z Kordoby a piłkarze poszliby za nim w ogień. Przynajmniej większość z nich. Jémez należy do tego gatunku ludzi, których się albo kocha, albo nienawidzi, a grający pod jego komendą zawodnicy nie są wyjątkami od tej prawidłowości.
Do tej drugiej grupy zaliczyć można Lassa Bangourę. Diament z cantery, którego pełne niepowodzeń szlifowanie trwa już dobrych kilka sezonów, jest pełen pretensji do trenera. Bangoura to niewątpliwy talent, który jednak w zderzeniu z realiami Primera błyszczał jedynie na początku. Ostatnie sezony w wykonaniu Lassa to pasmo niewykorzystanych szans i niepowodzeń. Ich przyczynę reprezentant Gwinei widzi w osobie Paco Jémeza, który w tej temporadzie stracił cierpliwość do dwudziestodwulatka i w znaczącym stopniu odsunął go od składu. Na stosunek Lassa do Paco nie wypłynął nawet fakt, że gdy zawodnik znalazł się pod zmasowanym ostrzałem mediów i kibiców ze swojego kraju, z powodu wcześniejszego powrotu ze zgrupowania reprezentacji w obawie przed szerzącą się epidemią eboli, to właśnie klubowy trener stanął w jego obronie jako pierwszy. Lass Bangoura wykroczył daleko poza ramy zawoalowanego konfliktu i dyskretnego rzucania kłód pod nogi, jakie w stosunku do Paco prezentuje Miñambres. Gwinejczyk, nie przebierając w środkach, postawił klubowi ultimatum: albo Jémez, albo on. Lass oświadczył, że odnowi kontrakt jedynie wtedy, gdy Paco zostanie zwolniony. Jednak to nie koniec gry, w wykonaniu młodego piłkarza. Zażyczył on sobie, by w jego kontrakcie znalazła się klauzula, dająca mu prawo do odejścia z klubu na zasadzie wolnego transferu, jeśli szkoleniowcem Rayo pozostanie Paco Jémez. Na razie Lass udał się na wypożyczenie do Granady, które ma obowiązywać do końca sezonu. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że drużyna z Andaluzji jest zainteresowana zatrzymaniem go na stałe.
***
W cieniu sportowych sukcesów i problemów w Rayo toczy się niebezpieczna rozgrywka o wpływy. W tej chwili żaden z jej dwóch głównych bohaterów nie może być pewien ani swojej pozycji, ani przyszłości. Nie tylko przedłużenie kontraktu przez Jémeza stoi w tej chwili pod znakiem zapytania. W takiej samej sytuacji znajduje się także Felipe Miñambres. Kastylijczyk zadeklarował, że chciałby kontynuować pracę w Rayo, jednak wciąż oczekuje na ruch, który należy teraz do prezydenta. Wszystkie karty znajdują się w rękach Raúla Martína Presa, ale ten nie śpieszy się ani trochę. Nic w tym dziwnego, bowiem kto jak kto, lecz prezydent z pewnością jest świadom, że być może już niedługo będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy najlepszym trenerem a najlepszym dyrektorem sportowym w historii klubu.