„Szanse są matematyczne” – ile razy już to słyszeliście? Przyznamy, że walka o utrzymanie w La Liga w tym sezonie jest wyjątkowo nieciekawa, ale nie odbieramy nikomu szans. Za to pytamy, czy drużyny walczące o życie potrafią liczyć, bo to przecież podstawa matematyki.
Ostatnia kolejka miała odpowiedzieć, czy o utrzymanie będą walczyć cztery drużyny, czy poznamy już skład żegnających się z Primera División. Terminarz sprzyjał takiemu rozumowaniu, bo naprzeciw siebie stanęli Deportivo z Málagą (3:2) i Levante z Las Palmas (2:1). Wyniki scementowały nas w przekonaniu, że z tej czwórki – jakby to powiedziała Kazimiera Szczuka – tylko ekipa z Walencji nie okazała się „najsłabszym ogniwem”. Osiemnaste Dépor do bezpiecznego miejsca traci bowiem osiem oczek na siedem kolejek przed finiszem. Ale rzut okiem na historię karze nam uwierzyć w magię matematyki. Na tym etapie rozgrywek ostatni raz podobna przepaść dzieliła walczących o życie trzynaście lat temu i też w głównej roli wystąpili zawodnicy z Ciutat de València. Wtedy Walencjanie mieli nawet jedenaście punktów zapasu nad zagrożoną Mallorcą, a mimo to dali się wyprzedzić wyspiarzom.

31. kolejka La Liga sezonu 2004/05; źródło: Transfermarkt

38. kolejka La Liga sezonu 2004/05; źródło: Transfermarkt
Deportivo
Tomasz Pietrzyk, redaktor ¡Olé! Magazynu:
Teoretycznie, ze wszystkich „spadkowiczów” Dépor znajduje się w najlepszym położeniu, ale nie robię sobie nadziei na pozostanie w La Liga. Wystarczy zerknąć na terminarz – Sevilla, Barcelona, Villarreal, Valencia… Natomiast widzę szanse, by wreszcie zrobić porządek w klubie. Tino Fernández, prezydent Deportivo, od początku swojej kadencji planował fundusze na czarną godzinę i to jest powód do optymizmu przed czyśćcem w Segunda. Czyśćcem, bo to czas aby odpokutować grzechy przeszłości i już zamknąć dekadę niewielkich wzlotów, za to dużych upadków. Poprzednie dwa spadki niczego nie nauczyły zarządców i budowano drużyny „zadaniowe”. Zadaniem były powrót do Primera i do… starego bałaganu. Nawet teraz, po czterech latach bez spadku drużyna Dépor wygląda jak armia najemników z niewielkimi wyjątkami. Nie sądzę, by po opuszczeniu La Liga większość z nich honorowo obniżyła pensje i ambitnie walczyła o odzyskanie twarzy, bo nawet Lucasa Péreza szlag trafiał w mediach, kiedy pytano o atmosferę w szatni. Na szczęście, budowanie nowego zespołu mogą ułatwić rezerwy, które dzielnie walczą o awans w Segunda B. Naturalne byłoby przesunięcie najzdolniejszych do pierwszego zespołu. A przynajmniej ja bym tak postąpił, bo nikt mi nie wmówi, że 19-letni Francis Uzoho, który w reprezentacji Nigerii z dużym spokojem zatrzymuje Paulo Dybalę i Roberta Lewandowskiego, nie jest w stanie strzec bramki w drugiej lidze hiszpańskiej. Pozostaje więc kwestia trenera. Clarence Seedorf nie popisał się jako strażak, ale dałbym mu szansę na zbudowanie czegoś od podstaw. Do tej pory nigdzie nie radził sobie wrzucony na głęboką wodę, a może właśnie na niższych szczeblach powinna rozpocząć się kariera człowieka, który jeszcze jako piłkarz wyglądał jak grający trener?
Las Palmas
Michał Świerżyński, komentator ELEVEN SPORTS:
Nie postawiłbym nawet dwóch złotych, że Las Palmas zdoła się utrzymać w La Liga. Drużyna z Wysp Kanaryjskich przypomina mi okręt, który tonie od dłuższego czasu, a z każdym tygodniem przybywa nowa dziura w pokładzie i woda wlewa się coraz szybciej. Statek, z którego uciekł już nawet kapitan, Jonathan Viera, który bez dwóch zdań był najlepszym piłkarzem w zespole. Największą winę według mnie ponosi dyrektywa klubu, reprezentowana przez postać kontrowersyjnego presidente – Miguela Ángela Ramíreza. Wszystkim w pamięć zapadła pięknie i skutecznie grająca ekipa Quique Setiéna, którego Ramírez chciał za wszelką cenę zatrzymać na Gran Canaria, co ostatecznie się nie udało. Mauricio Lemos, Jonathan Viera, Boateng, Roque Mesa, Livaja, Setién… tamtego zespołu już nie ma. Szkoda tylko, że klub w żaden sposób nie postarał się o to, aby Las Palmas utrzymało tamten poziom odpowiednimi transferami czy też dobrym trenerem. Czy ktokolwiek sądził, że zespół po osłabieniach uratuje ktoś taki jak Manolo Marquez? Pako Ayestaran? Paquito Otriz? A może desperacko ściągnięty Paco Jeméz? Ten ostatni zaliczył już epizod jako trener Las Palmas, w Segunda División wygrał 9 z 37 meczów, ze średnią nieco ponad punkt na mecz. W tym sezonie jest jeszcze gorzej, wygrał 2 z 16 meczów, średnio zdobywając 0,7 punktu. Jakby problemów było mało, Jeméz tworzy wokół siebie prawdziwe pole bitwy, wojując z każdym, kto chce stanąć na jego drodze. W tym klubie wszystko stoi na głowie, a światełka w tunelu brak. Ostatnio Ramírez otrzymał z Chin ofertę kupna UD Las Palmas, której nie ma zamiaru akceptować. A może powinien?
Málaga
José Luis Malo, dziennikarz BeSoccer i EL PELOTAZO:
To niemożliwe, by Málaga utrzymała się. W trochę ponad miesiąc piłkarze z Andaluzji musieliby co najmniej zdublować swój dotychczasowy dorobek, a to i tak nie dawałoby żadnej gwarancji. Dlatego trzeba już myśleć o przyszłości w Segunda. Nie powinien w niej sternikiem klubu zostać trener José González, który w trakcie sezonu zastąpił Míchela i jego misja wygaśnie wraz z końcem rozgrywek. Tak po prawdzie, w Gonzálezie szukano dla drużyny bodźca, który nie przyszedł. Dalsza przyszłość, już nie tylko kwestia szkoleniowca, wciąż nie jest jasna, bowiem właściciel klubu (szejk Abdullah Al Thani – przyp. red.) nie jest świadomy tego, co dzieje się w klubie, albo nie potrafi go prowadzić. W ostatnim czasie podejmował złe decyzje, choć miał fundusze. Teraz bez nich będzie jeszcze trudniej. Już w najbliższych miesiącach rozpocznie się proces, w wyniku którego inna firma może przejąć 49% udziałów w Máladze. Czysta niepewność – po takim gruncie będzie spacerować drużyna tego lata.
Levante
David Rodríguez, dziennikarz Superdeporte:
ZEBRAŁ: TOMASZ PIETRZYKJak sam zauważyłeś, Levante może opuścić La Liga już tylko matematycznie. Po ostatnim zwycięstwie z Las Palmas sprawa utrzymania jest już w zasadzie przesądzona. Nie można tego lekceważyć, ale pozwala to już na komfort planowania kolejnej kampanii w Primera División. Szkoleniowiec, Paco López, za wyniki klubu jest odpowiedzialny od miesiąca, ale widzę szansę, by kontynuował swoją pracę. Został awansowany z Levante B, choć nigdy wcześniej nie miał okazji trenować na najwyższym szczeblu. Ale w kluczowym dla drużyny momencie zdobył dziesięć z dwunastu możliwych punktów i oddalił widmo ponownego spadku do Segunda. Klub jest więc w dobrej pozycji przed ostateczną decyzją, bo nie musi na siłę zmieniać trenera, jeśli nie ulegnie przemodelowaniu dyrekcja sportowa, która może już mieć inne priorytety.