W zimowym okienku transferowym do Hiszpanii, w ramach przygotowań do zbliżającego się Mundialu, zawitało dziewięciu zawodników występujących w reprezentacji Arabii Saudyjskiej i tamtejszej, rodzimej lidze. Wszystko to dzięki nowej współpracy między LFP a Saudyjczykami. Na czym ma ona polegać? Jakie są jej dobre i złe strony?
Zanim przejdziemy do opinii, poznajmy prowodyrów tego zamieszania. Trzech Saudyjskich zawodników dołączyło do klubów z La Liga Santader: Salem Al Dawsari (Villarreal), Fahad Al-Muwallad (Levante), Yahya Al-Shehri (Leganés), kolejna dwójka do drużyn rezerw – Jaber Issa (Villarreal B), Marwan Othman (Leganés). Z kolei pozostali trafili do zespołów z La Liga 1 2 3: Nooh Al Mousa (Real Valladolid), Abdulmajeed Al Sulayhi (Rayo Vallecano), Ali Al Namer (Numancia) oraz Abdullah Al Hamdan (Sporting Gijón).
Tomasz Zakaszewski, redaktor prowadzący ¡Olé! Magazynu:
Pierwsze porozumienie między La Liga, władzami Arabii Saudyjskiej oraz tamtejszą federacją podpisane zostało w październiku 2017 roku. Od tamtego czasu zainteresowane hiszpańskie kluby bacznie przyglądały się młodym zawodnikom z ligi największego kraju na Półwyspie Arabskim. Zatem przynajmniej w założeniu część zespołów, które w styczniu zdecydowały się przyjąć do siebie saudyjskich piłkarzy, wiedziało na kogo się decyduje. Dla La Liga to czysty zysk. Primera Divisón i kluby poza Realem Madryt, Barceloną czy v, w Atléti mgnieniu oka otrzymały olbrzymi rozgłos. Levante po ogłoszeniu pozyskania Fahada Al-Mowallada zanotowało przyrost ponad 50 tys. obserwujących na swoich kanałach społecznościowych. Wzrost zainteresowania La Liga jest wręcz lawinowy, a to może przełożyć się w przyszłości na pieniądze – nowe umowy sponsorskie czy większe przychody ze sprzedaży praw telewizyjnych. Arabia Saudyjska jest bowiem furtką do rynku całego regionu.
Cel marketingowy został w pewnym stopniu osiągnięty. Jedynie czas pokaże w jakim stopniu będzie on trwały. Wątpliwości budzą w szczególności kwestie sportowe. Kluby otrzymały do dyspozycji zawodników, za których nie będą musiały płacić pensji. Te ma pokryć La Liga, za pieniądze Saudyjczyków, więc nie mają nic do stracenia. Piłkarze Ci zostali chłodno przyjęci przez hiszpańskich kibiców, gdyż fani nie są przekonani co do wysokich umiejętności nabytków z Arabii. Publicznie niezadowolenie wyraził również Asier Garitano, trener Leganés. Poproszony o komentarz na temat nowego piłkarza odpowiedział – “Nie znam go, nigdy go nie widziałem […]”. Prawdę mówiąc nie jest to jakaś nadzwyczajna sytuacja w Primera Divisón, gdyż to dyrektor sportowy ma wiedzieć kogo sprowadza do drużyny. Niemniej kluczowa jest współpraca na linii dyrektor sportowy – trener. W tym przypadku Garitano oczekiwał uzupełnienia luki w środku pola po sprzedaży Erika Morána, lecz zamiast “stołu dostał lampę” – piłkarza ofensywnego, który zajął ostatnie wolne miejsce w 25-osobowej kadrze. Nie ma co ukrywać, że Saudyjczycy będą jedynie uzupełnieniem składów poszczególnych drużyn. W dodatku – zgodnie z publicznymi deklaracjami obu stron – to czy będą grali zależeć ma, jak Pan Bóg przykazał, tylko i wyłącznie od trenera. I tu rodzi się największy znak zapytania. Piłkarze z Arabii Saudyjskiej mają liznąć nieco futbolu na wyższym poziomie, lecz może się okazać, iż całe zdobywanie doświadczenia ograniczy się jedynie do
sponsorowanej wycieczkigier treningowych. Ale być może i to staremu znajomemu z La Liga, a obecnie selekcjonerowi reprezentacji Arabii Saudyjskiej, Juanowi Pizziemu, wystarcza.Patrząc na to nawet jak na jednorazową akcję, a nie stała praktykę (nie licząc udziału “stażów” zagranicznych piłkarzy, w drużynach młodzieżowych) można mieć zastrzeżenia do przyjętych rozwiązań. Niestety, tworzy się pewien precedens, w którym zawodnicy opłacani są z zewnątrz i to niekoniecznie przez inne kluby, jak to ma czasem miejsce przy zwykłych wypożyczeniach. Nie jest jasne czy nie ma ukrytych, dodatkowych bonusów za ich wystawianie w wyjściowej jedenastce. Czy tak miałaby wyglądać przyszłość futbolu, w którym ważniejsze od celów sportowych poszczególnych drużyn będą pieniądze wykładane przez firmy czy inne podmioty powiązane z zawodnikami?
Marek Dubielecki, dziennikarz ¡Olé! Magazynu, Atleti.pl
Pecunia non olet. W futbolu umoczone w ropie banknoty kuszą tak bardzo, że mało kto jest się im w stanie oprzeć. Dlatego walcząc o kolejne kontrakty dla La Liga, Javier Tebas nie zwykł wybrzydzać i nie inaczej było w przypadku Arabii Saudyjskiej. Pod względem marketingowym trudno znaleźć słabe punkty tej umowy. Najważniejszy cel został osiągnięty – zainteresowanie zarówno całymi rozgrywkami, jak i poszczególnymi klubami wyraźnie wzrosło. Choć najbardziej zaangażowane w cały projekt zespoły mogą narzekać, że pod ich wpisami na Twitterze roi się od jakichś dziwnych znaczków i szlaczków, a nowi obserwujący wyglądają jak kupieni na Allegro, penetracja nowych rynków z reguły przynosi co najmniej minimalne korzyści. A skoro nie trzeba za to nic płacić, łatwiej jest przeboleć ewentualne skutki uboczne.
Co innego jeśli spojrzymy na aspekt sportowy. W tej kwestii trudno doszukać się jakichkolwiek korzyści. Z jednej strony kluby zasiliło kilku całkowicie anonimowych piłkarzy z kraju, gdzie nawet najlepsi piłkarze nie ocierali się nigdy o grę w Europie. Ich anonimowość najlepiej pokazał zresztą Sporting Gijón, który zaprezentował gracza z Arabii Saudyjskiej, mieszając jego imię z nazwą drużyny, która go do Asturii wypożyczyła. Poszczególni trenerzy na konferencjach prasowych niechętnie rozmawiali o nowych nabytkach, nie mając zielonego pojęcia z kim będą mieli do czynienia przez najbliższe miesiące. Z drugiej strony na całej umowie niekoniecznie skorzystać muszą także Zielone Jastrzębie, które chcą na Mundialu powalczyć o coś więcej niż najniższy wymiar kary. Oddani do La Liga zawodnicy znajdują się w kręgu zainteresowań selekcjonera, ale trudno oczekiwać, by kompletny brak gry mogły zrekompensować zwykłe treningi, zwłaszcza że w większości przypadków mowa o dość przeciętnych zespołach pokroju Levante czy Leganés. Swoje zdanie mają także kibice, dla których takie kontrakty są policzkiem w twarz, reprezentującym wszystko to, co najgorsze w nowoczesnym futbolu. I trudno się z nimi nie zgodzić, bo czy warto budować markę La Liga, jednocześnie bijąc w jej powagę i niezależność? Zdecydowanie nie.
Przemysław Kasiura, dziennikarz ¡Olé! Magazyn, Marketing Communication Manager w BSS Group:
A co Wy sądzicie o angażu Saudyjczyków w La Liga?Współpraca ma swoje dwie strony medalu. Promocja swoich zawodników i otwieranie im szans do gry w najlepszej lidze świata jest w teorii w porządku. Azjatyccy piłkarze nie są z przypadku – są efektem wielomiesięcznego scoutingu hiszpańskich klubów. Pensje opłacane są przez szejków, więc jakby… ryzyko jest bardzo niewielkie. Jeśli ci piłkarze rzeczywiście spotykają się na co dzień z różnymi barierami, blokującymi im możliwość rozwoju – jest to dla nich niesamowita szansa. Szczególnie, gdy okażą się doskonałymi piłkarzami.
Mimo wszystko trudno nawet tu w tej części umowy liczyć na jakikolwiek poważniejszy efekt marketingowy. La Liga bogaci się rozgłosem, ale czy o taki rozgłos chodziło? Arabia Saudyjska zwraca uwagę na swoje podwórko i na rodzimych piłkarzy, proponując (wciskając?) gwiazdy swojego kraju. Jeśli gracze okażą się perełkami, na pewno więcej oczu z całego świata zacznie zerkać na boiska saudyjskie (szczególnie skauci, a w dalszej perspektywie – sponsorzy), co będzie ewidentnie sukcesem marketingowym.
Tak jak jednak wspomniałem – szansa na to jest raczej niewielka. To po prostu sympatyczna (wobec swoich piłkarzy) CSR-owa akcja marketingowa, zbliżona też do zwykłej fanaberii. Ponadto płacenie za to, żeby w składzie pojawili się zawodnicy X i Y, nawet w formie wypożyczenia, jest mało sprawiedliwe wobec tych, którzy własnymi siłami chcą pojawić się w podstawie Leganes czy Villarreal. Mam nadzieję, że nie jest to kolejny etap w sponsorowaniu kadry meczowej danych klubów. Oby nie doszło do takiej sytuacji, że klubom będzie bardziej finansowo zależało na posiadaniu sponsorowanych piłkarzy, niż na zdobywaniu trofeów i awansów. To dopiero będzie wizerunkowa wtopa dla całej ligi.
Niestety od kilku lat petrodolary zaczęły rządzić futbolem. To bardzo smutne, że wszystko za pokochaliśmy piłkę, zwyczajnie zanika. Ale obecne realia zmuszają wszystkich do zaakceptowania takiego udziału Saudyjczyków, ja tego nie popieram, nie szanuje #gOleada
— Maciek Kotynia (@M_Kotynia_) February 14, 2018
#gOLEada
Według mnie przy takich wsparciach pieniężnych, futbol straci swój urok. To jest jednak gra w piłkę, a nie inwestycja pieniędzy. Tak piłka nożna powinna być kojarzona— Tobiasz Musiał (@AsystaPodcast) February 14, 2018