Finał Pucharu Króla co prawda odbędzie się dopiero pod koniec maja, choć już teraz elektryzuje niemal całą futbolową Hiszpanię. Niestety, w negatywny sposób, bo wokół kwestii wyboru stadionu narobiło się wiele niepotrzebnego rabanu…
Jeszcze dalej poszła przewodnicząca Partii Ludowej Esperanzy Aguirre, która na łamach dziennika ,,El Mundo” pisze, że Barcelona i Athletic nie powinny w ogóle uczestniczyć w rozgrywkach o Puchar Króla! Występ w finale będzie dla kibiców obu drużyn jedynie okazją pokazania swojego ,,politycznego ja”. Na co to komu? Dlaczego te dwa kluby mają uczestniczyć w Copa del Rey, którego nie uznają, a stadiony mają zamieniać się w polityczne wuwuzele? Trudno mi ustosunkować się do tej kwestii, ale uważam, że opinia pani Aguirre, choć celna, jest już nieco przesadzona. Problem w tym, że polityka bardzo mocno wsiąknęła w mentalność obu klubów i nikt nie wie, jak sprawić, by sport pozostał sportem, a polityka – polityką.
Ale niestety problem stał się o tyle złożony, że swoje trzy grosze zaczęli wciskać też inni – jak się okazało – niezbyt mądrzy i kompetentni ludzie. Nie znam dokładnie Esperanzy Aguirre, ale gdy czytam tego typu opinie to aż mi się nóż w kieszeni otwiera. W ogóle to najpierw zobaczyłem cytat z wypowiedzi, nie znając jeszcze osoby, która słowa te rzuciła w eter. Pierwsza myśl – “pewnie jakaś nieogarnięta baba.” Stereotypowe myślenie, wiem, ale trafiłem w punkt. A może pani Aguirre ma jakieś polskie korzenie? Niezła cebula z niej wyszła.
Mniej śmiesznie robi się jednak, gdy przeczyta się opinie osób znacznie bliżej związanych z futbolem, na przykład Florentino Péreza. Z całym szacunkiem, ale powiedzenie, iż na Bernabéu finał się nie odbędzie, bo “to jest Hiszpania” jest co najmniej niesmaczny. Wydaje mu się, że rządzi całym krajem, czy co? Z kolei u pewnego użytkownika twittera, przeczytałem ostatnio: “Finał turnieju sygnowanego przez króla, którego nie uznają, wygwiżdżą hymn, ale kasę wezmą. Independencia.” Szkoda tylko, iż często jest tak, że zwycięzca Copa del Rey więcej pieniędzy wydaje potem na premie dla swoich zawodników za sukces niż zarobi na przestrzeni całego sezonu w tychże rozgrywkach. Ale przecież każdy widzi to co chce widzieć.
Z jednej strony nie dziwię się Realowi, że nie chce udostępnić stadionu, Barcelona przecież swego czasu zrobiła to samo ale… Ile jeszcze potrwa ten cyrk z mieszaniem polityki i sportu? Dla dobra tego drugiego lepiej byłoby zachować więcej pokory i szacunku, czy to ze strony fanów Realu, czy też Blaugrany. Ale niektórzy chyba nadal żyją w czasach generała Franco.
Kwestia finału Pucharu Króla znów wpadła w szpony hiszpańskiej polityki. W przepychance słownej wzięła udział nie tylko złotousta pani Aguirre, ale też Andoni Ortuzar (przewodniczący baskijskiej partii PNV) czy Unai Rementeria (z tego samego ugrupowania). „Gdybyśmy mogli wybierać pojechalibyśmy do Anglii, na angielski stadion, a gdyby królowa brytyjska i król Hiszpanii chcieli się tam pojawić, to nie ma problemu” – ironizował ten drugi. Głos zajął nawet niezawodny Javier Tebas, choć LFP nie ma nic wspólnego z organizacją tych rozgrywek. Gorący okres w iberyjskiej polityce (zbliżające się wyboru samorządowe orz parlamentowe) sprawił, iż kwestia finału CdR została kartą przetargową w kampanii wyborczej. Winni są wszyscy, którzy wdali się w takie przepychanki, jednak głównym odpowiedzialnym za całą sytuację jest RFEF.
Federacja z roku na rok pozostawia wszystkich w niepewności co do stadionu, na którym rozegrany zostanie finał. Trudno sobie wyobrazić, że RFEF nie zdaje sobie sprawy do jakich tarć może to doprowadzić, w szczególności wiedząc jak skomplikowana sieć wzajemnych sympatii i animozji wiąże hiszpańskie kluby. Rozwiązanie jest proste i oczywiste: pójść ścieżką LM i LE i zadecydować o miejscu rozegrania finału jeszcze przed sezonem. Zwłaszcza, że stadionów, mogących stać się areną takich rozgrywek nie ma wiele: Bernabéu, Camp Nou, Mestalla, Calderón… Czy świat by się zawalił, jeśli któraś drużyna zagrałaby finał na własnym stadionie? Oczywiście można odpowiedzieć, że problem zniknąłby, gdyby finalistami nie były Barça i Athletic, jednak to nie ich wina, że Real czy Valencia nie potrafiły osiągnąć tyle co Duma Katalonii oraz Lwy.
Takim samym brakiem szacunku jak gwizdy wobec narodowego hymnu jest „doradzanie” by powyższe kluby zrezygnowały z udziału w rozgrywkach. Hiszpania jest na tyle heterogeniczna, że musi się wreszcie nauczyć egzystować z tą różnorodnością w miarę po ludzku. No chyba, że RFEF zależy na tym, by wokół rozgrywek zrobić medialny szum, niekoniecznie z pozytywnym wydźwiękiem…