W wyborach na prezydenta FC Barcelony wygrał w Josep Maria Bartomeu, pokonując tym samym Joana Laportę, Augusto Benedito oraz Toniego Freixę. Czy barcelońscy socios wybrali odpowiednią osobę na to stanowisko? O opinię na ten temat zapytaliśmy Jakuba Kręcidłę, dziennikarza Przeglądu Sportowego, Piotra Miękusa, piszącego dla fcbarca.com, oraz Mariusza Bielskiego, naszego redaktora.
Jakub Kręcidło (Przegląd Sportowy):
Kampania wyborcza w Barcelonie była żałosna i słaba. Socios nie dowiedzieli się z niej praktycznie nic wartościowego, cała czwórka obrzucała się błotem i w końcu wygrał ten, który mógł pochwalić się najświeższymi sukcesami, czyli Bartomeu. Nowy–stary prezydent w swojej kampanii skupił się na dwóch trójkach – Messim, Suárezie i Neymarze oraz oczywiście na tryplecie – a w dodatku dzięki Jordiemu Cardonerowi nazywanemu pieszczotliwie „królem penyi” zdobył „najważniejszą” grupę wyborców, czyli emerytów.
Cardoner zasugerował Bartomeu strategię wyborczą podobną m.in. do tej Núñeza sprzed lat, która polega na bezpośrednim dotarciu do penyistów. Kandydat na prezydenta Barcelony zorganizował wiele spotkań z członkami klubów kibica, na których raczył swoich wyborców winem, cavą, ciastem. W skrócie – po prostu dał im do zrozumienia, iż o nich dba. Tu zrobi sobie zdjęcie, tu porozmawia, tu się uśmiechnie, tu rzuci jakąś drobną obietnicą. I udało się. Gdybyśmy wyłączyli grupę 60+ z grona wyborców, Bartomeu znalazłby się za Laportą. On sam dostał wśród emerytów więcej głosów niż pozostali trzej kandydaci łącznie!
O samej kampanii w Barcelonie naprawdę nie ma co mówić. W jej trakcie trochę zaimponował Toni Freixa, któremu czasami spadała co prawda maska i ponownie pokazywał się jako człowiek-szczur, jednak miał kilka sensownych propozycji. Patrząc na kampanię pod kątem suchych faktów, zdecydowanie najgorzej prezentował się Laporta. Katalończyk chyba myślał, że zdoła pokonać Bartomeu i sprzyjające mu media wyłącznie dzięki obrażaniu innych wokół, jednak ta strategia nie zdała egzaminu. Prezydent Barcelony z lat 2003-2010 nie zaprezentował praktycznie żadnego programu sportowego, żadnych konkretów poza populistycznymi hasłami. Aż szkoda było na niego patrzeć.
Bartomeu będzie rządzić Barceloną aż do 2021 roku. Pomimo trypletu sytuacja oczywiście nie jest idealna. Prezydent klubu, podobnie zresztą jak i sam klub, znajdzie się ławie oskarżonych w ciągnących się od dawna sprawach Neymara czy reklamy na nowym budynku La Masii, nowy dyrektor sportowy nie zna się na futbolu, a w finansach króluje kreatywna księgowość, przez co – przynajmniej dla mnie – realizowanie wartego 600 milionów euro projektu Espai Barça jest w tym momencie bardzo ryzykowne.
Barcelona z Bartomeu raczej nie zrobi wielkiego kroku do przodu, jednak trudno powiedzieć, czy zrobiłaby go z którymkolwiek z kandydatów. Wszyscy w kampanii zaprezentowali się słabo i wydaje się, że tylko pojawienie się na arenie prezydenckiej nowego kandydata mogłoby zmienić sytuację. Oby w najbliższych sześciu latach znalazł się przynajmniej jeden sensowny człowiek do zarządzania Barceloną, bo w przeciwnym wypadku trzeba będzie liczyć wyłącznie na to, że Florentino Perez zostanie jak najdłużej w Realu.
Bartu arrasa entre els majors de 60 anys #senilepower pic.twitter.com/ewCvUYLs92
— Lord Black Adder (@homencat) lipiec 18, 2015
Piotr Miękus (fcbarca.com):
Mimo czterech kandydatów ubiegających się o fotel prezydenta Barcelony, od samego początku wiadomo było, iż na koniec będzie liczyć się tylko dwóch – Laporta i Bartomeu. Jeszcze w styczniu wydawało się, że obecny zarząd nie ma najmniejszych szans w nadchodzących wyborach, a Laporta zaliczy spektakularny powrót. Wszystko zmieniły sukcesy sportowe, a zdobycie trypletu przez Messiego i spółkę przykryło kolejne afery, które ciągnęły się za Bartomeu. Nie ma wątpliwości, że to właśnie imponująca końcówka sezonu Barcelony dały obecnie urzędującemu prezydentowi reelekcję, chociaż niektórzy upierają się, że to zasługa tylko i wyłącznie starszych culés przekupionych herbatką i ciastem. Druga sprawa to fatalna kampania Joana Laporty, która bazowała tylko i wyłącznie na emocjach i uczuciach. Populizm gonił populizm, a ich uosobieniem stał się Eric Abidal w roli kandydata na dyrektora sportowego Barcy. Z jednej JL strony obiecywał brak reklam na koszulkach, a z drugiej miał ponoć dogadany w sprawie transferu Pogby, za który z czegoś trzeba byłoby zapłacić. Dużo gadania, mało logiki i zero konkretów – tak można w skrócie ocenić kampanię Laporty. Drugą, liczącą się opcją był Bartomeu, którego kampania okazała się niemal bezbłędna, ale u niego wystarczyło przypominać o niedawnych sukcesach klubu.
Culés w dniu wyborów znaleźli się tak naprawdę między młotem a kowadłem, bo żaden z kandydatów nie był idealny. Z jednej strony podejrzane interesy z Katarem, afera podatkowa przy transferze Neymara i wiele, wiele innych. Z drugiej Laporta, który uwielbiał organizować imprezy za klubową kasę, również mający wiele za uszami, ale nadrabiający wszystko urokiem osobistym, którym potrafił przykryć wszystkie błędne decyzje. Ostatecznie, ku rozpaczy polskich kibiców Barcelony, wygrał Bartomeu, co dla niektórych równa się z pogrążeniem Barcy w ciemnej otchłani i nieuniknionym kryzysie, przede wszystkim tym związanym z La Masią i utracie przez klub miana „więcej niż klubu”. Dla mnie natomiast, te wszystkie zapowiedzi, obrażanie Bartomeu i przeklinanie wyboru culés jest absurdalne. Oczywiście, wiele można zarzucić obecnemu zarządowi, który wielokrotnie podejmował złe lub bardzo złe decyzje, ale w pewnym momencie doszliśmy do sytuacji, kiedy winą Bareu było dosłownie wszystko. Nowy prezydent jest więc skreślany już na starcie. Bawi mnie też wyzywanie przez polskich fanów Barcelony socios, którzy zdecydowali tak, a nie inaczej. Łatwo jest osądzać z odległości dwóch tysięcy kilometrów, a opinie wydawać po przeczytaniu kilku tweetów i artykułów. Ja z ocenianiem wolę się wstrzymać. Na tę chwilę po prostu kibicuję nowemu zarządowi, bo Barcelonie życzę jak najlepiej. Bartomeu dostał od losu drugą szansę i ja go dopinguję.
Bartomeu, l’únic que ha rebut més vots de dones que d’homes segons l’enquesta de TV3 i Catalunya Ràdio. pic.twitter.com/CBa6tLArPe
— LaTdP (@LaTdP) lipiec 18, 2015
Mariusz Bielski (Olé Magazyn, TakSieGra FM):
To były trudne wybory. Śledziłem je, obserwowałem, ale nie angażowałem się zbytnio w żadne dyskusje na ich temat, bo żaden z kandydatów nie zrobił na mnie odpowiedniego wrażenia. Ba, żaden z kandydatów nie zrobił na mnie pozytywnego wrażenia. Za dużo było w tym wszystkim wzajemnego obrzucania się błotem, a za mało konkretów. A jeśli już jakieś przywoływano, to głównie tylko po to, by zaprezentować wadę rywala, a nie swoją zaletę. Szkoda.
Przede wszystkim fatalnie wypadł Laporta. Po wynikach pierwszych sondaży Joan chyba popadł w hurraoptymizm, więc do kampanii
przygotował się średnionie przygotował się wcale. Postanowił opierać się na pustych hasłach, na tyle pięknych, że aż utopijnych. A że socio Barcelony głupi nie jest, to na niego nie głosował. I dobrze, bo z Laportą było trochę jak z Kukizem – nie wyglądał na kogoś, kto miałby jakikolwiek sensowny plan na siebie oraz klub.Znacznie lepiej wypadł Bartomeu, czyli wygrany. Co prawda w tym kontekście można mówić, że został on prezydentem emerytowanych babć, ale taka już jest demokracja. Mimo wszystko, Bartu zrobił jednak znacznie więcej jeśli chodzi o przyciągnięcie do siebie ludzi. Jeździł po penyach, rozmawiał z socios, sprawiał dobre wrażenie – w szerokim tych słów znaczeniu – i jak widać opłaciło się. No i nie można też zapominać, że swoje zrobił także czynnik “świeżości” zdobytego trypletu. Tak czy siak, jego kandydaturę kupuję co najwyżej połowicznie, bo mam w pamięci wszystkie machlojki, których dopuścił się sam lub jeszcze wraz z Rosellem. Zgadzam się też z tym, że klub powinien bardziej angażować się komercyjnie, choć wszelakie oferty sponsorskie powinno się renegocjować. Jedyne co mnie martwi, to zaniedbywanie La Masii oraz Barcelony B. Za dużo w tym wszystkim stagnacji, czego efektem był spadek rezerw do Segunda B. Mam jednak nadzieję, że wkrótce coś się w tej sprawie ruszy, Bartomeu nie może pozostawać wiecznie głuchy i ślepy na klubową szkółkę.
A reszta? Nie oszukujmy się, ani Benedito, ani Freixa nie mieli szans na wygraną. Trochę rozbawił mnie drugi z wymienionych, który w wywiadzie w Przeglądzie Sportowym mówił, że jego kandydatura liczy się w walce, a potem uzyskał tylko 3,7% głosów. Zresztą, moim zdaniem z jego kampanii wiało nieco hipokryzją, czego szczególnie nie lubię. I nie mówcie mi, że tylko krowa nie zmienia poglądów, bo Freixa popadł z jednych skrajności w drugie, nie był więc wiarygodny. A Benedito? Zabrakło mu wyrazistości, wskutek czego raczej spotykał się z obojętnością. Nie pomogła mu nawet debata.
Ogólnie rzecz biorąc jestem zawiedziony. Żaden z kandydatów nie wypadł na tyle dobrze, bym stanął zanim murem. W przeciwieństwie do niektórych jednak, nie skreślam Bartu już na starcie. Swoje za uszami ma, ale może wraz z nowym rozdaniem pójdzie po rozum do głowy? Póki co będę mu jednak kibicował, tak samo jak klubowi, bo to przecież on jest najważniejszy. Oby tylko podejmował więcej trafnych decyzji…