Po pierwszych wiosennych krokach w Lidze Mistrzów i Lidze Europy, zespoły z La Liga nie mogą narzekać. Pytamy naszych ekspertów jakie w tym tygodniu przeszkody muszą stanąć na drodze, by taki stan nie utrzymał się dłużej.
W lutym Real przeżył renesans. Udany miesiąc w La Liga, worek strzelonych bramek i – co nie było codziennością w poprzednich miesiącach – wysoka dyspozycja Cristiano Ronaldo oraz Garetha Bale’a. Na widelec Królewskich w Lidze Mistrzów nabiło się również faworyzowane PSG.
Maciej Leszczyński, redaktor serwisu realmadryt.pl:
Jeśli chodzi o Ronaldo, nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego zaciął się w pierwszej części sezonu. Sztab szkoleniowy długo go oszczędzał, przecież nawet w dwumeczu z Barceloną o Superpuchar Hiszpanii czy w potyczce z Manchesterem United Ronaldo nie grał na sto procent i w żadnym z tych spotkań nie wystąpił od pierwszej minuty. Na szczęście nagle odpalił i znowu jest liderem drużyny. W przypadku Bale’a oczywiste jest to, że potrzebuje ciągłości i pomysłu na swoje ustawienie. Kiedy omijają go urazy, a trener i drużyna wierzą w jego umiejętności, on świetnie się za to odpłaca. Nie sądzę, żeby problem całej drużyny siedział w głowach. W lidze brakowało impulsu, jakim w zeszłym sezonie byli między innymi James Rodríguez czy Álvaro Morata. Inna sprawa jest taka, że od kiedy zaczęto mówić o tym, że posada Zidane’a jest zagrożona, zawodnicy rzeczywiście grają lepiej i nie zmienia tego nawet wstydliwa porażka z Espanyolem.
Trzeba pamiętać o tym, że jeszcze w grudniu Real – podobno pogrążony w kryzysie – mógł prowadzić z Barceloną do przerwy po dobrych 45 minutach. Grał lepiej, stwarzał okazję, brakowało wykończenia, a na drugą połowę… nie wyszedł i zasłużenie przegrał. Tak do pewnego momentu wyglądało starcie z PSG. W drugiej połowie Francuzi mocno przycisnęli, ale tym razem Królewscy potrafili sobie z tym poradzić, a wejście na boisko Lucasa Vázqueza i Marco Asensio zmieniło wszystko. Ekipa Zidane’a miała też wtedy dużo szczęścia. Wypada jedynie podziękować Emery’emu za to, że zdaje się nie dostrzegł fantastycznej formy Di Maríi i jego decyzje wyglądały tak, jak wyglądały.
Przed rewanżem przeszkód jest jednak mnóstwo. Może nie jedenaście, jak z największą możliwą poprawnością polityczną mówią niektórzy, jednak w PSG jest mnóstwo piłkarzy klasy światowej. Cavani, Mbappé czy wymieniony wcześniej Di María mogą jedną akcją odwrócić losy dwumeczu. To właśnie ofensywa budzi we mnie największe wątpliwości. Jestem przekonany, że te dwie szanse paryżanie będą mieli, dlatego uważam, ze jeśli Królewscy nie zdobędą bramki, będą musieli liczyć na szczęście lub wielką formę Keylora Navasa.
Utrata tak dużej liczby bramek w rozgrywkach ligowych wiąże się z brakami w koncentracji nie tylko wśród obrońców. Real ma spory problem z utrzymaniem „powagi” w Primera División – w Lidze Mistrzów nie ma na to miejsca. Zdecydowanie bardziej martwię się o środek pola, ponieważ Luka Modrić i Toni Kroos to eksperci w dominacji w środku i w regulowaniu tempa gry. Casemiro tego nie daje, dlatego często znika nieco z pola widzenia, gdy ta dwójka bierze się za rozgrywanie. Mateo Kovačić mimo wszystko nie notuje takiego sezonu, by mówić o nim jak o pełnoprawnym członku pierwszej jedenastki. W środku pola PSG w mojej ocenie nie ma jednak piłkarzy ze światowego topu, więc ta różnica może nie być aż tak odczuwalna.
Bez względu na to, na kogo postawi Zidane, Królewscy będą mogli grać swój ulubiony futbol. PSG nie ma wyjścia – musi strzelać gole. Real na pewno nie będzie bronić się w jedenastu i trener z pewnością nie myśli o zachowaniu czystego konta w charakterze nadrzędnego priorytetu. Królewscy też będą mieli swoje szanse. Czy w razie niepowodzenia Zidane straci posadę? Wnioskując ze słów trenera na temat obecnej kadry Realu Madryt, jestem przekonany, że Zidane nie jest odpowiednią osobą, by przeprowadzić rewolucję kadrową. Sądzę, że po tym sezonie sam pójdzie do Florentino Péreza i mu to przekaże. Królewscy potrzebują ożywienia, ale Zizou nie jest gotowy na pokazanie drzwi na przykład Karimowi Benzemie. Bardziej chodzi więc nie o wynik sportowy w tym sezonie czy potencjał na przyszłoroczne rozgrywki, lecz właśnie o charakter zmian w trakcie letniego okienka transferowego. Ale to już perspektywa o wiele dalsza niż rewanż z PSG.
Prognozowany wynik eksperta: 2:2.
Jorge García Hernández, dziennikarz AS-a:
Liga Europy to już jedyne rozgrywki, w których Atlético ma szansę zwyciężyć. Po weekendowej porażce w lidze, tytuł mistrzowski już możemy zapisać Barcelonie. Zawodnicy Diego Simeone zrobią wszystko, żeby wznieść to trofeum, ale trzeba pamiętać o jednym – walka w lidze nie jest jeszcze zamknięta. Z ekonomicznego punktu widzenia bardzo ważne jest utrzymanie drugiej pozycji w La Liga do końca sezonu. Poza tym, być przed Realem Madryt na finiszu to prestiż. Dla kibiców być może będzie jak zdobycie tytułu.
Wróćmy jednak do Ligi Europy. Swego czasu Gabi wypowiedział się dość kontrowersyjnie o tych rozgrywkach, ale było to w dosyć ciężkim momencie, po odpadnięciu z Ligi Mistrzów. Trzeba też pamiętać, że kapitan powiedział, że już w marcu Europa League wydaje się silniejsza. To są rozgrywki, które pozwoliły Atlético odzyskać prestiż w Europie, który wcześniej stracił. Zobaczmy, jakie ekipy tam dzisiaj występują. I trenerzy – Wenger, Jorge Jesús, Rudi García, Mancini i tylko Sarri odpadł z Napoli. Wszyscy z nich idą po pierwszy w karierze europejski tytuł, a Simeone już go ma. Nie potraktuje go po macoszemu, jeśli w przeszłości dał mu tyle prestiżu.
Atlético to niezawodny zespół, który świetnie radzi sobie w dwumeczach. Co do tego nie mam wątpliwości po pięciu latach z Simeone na czele. Jedyny problem, jaki teraz widzę, to zbyt krótka kadra po styczniowych przetasowaniach i mam tu na myśli głównie Yannicka Carrasco. Tak czy owak, Rojiblancos to bez wątpienia najlepiej broniąca się drużyna w Europie. Wiele spotkań kończy na zero z tyłu, a w Lidze Europy jest to niemal gwarancja sukcesu. Lokomotiv na przykład jest silnym przeciwnikiem, ale popełnia za wiele błędów, co pokazali choćby w ostatniej rundzie z Niceą – szybko dali sobie wbić dwie bramki, a potem musieli odrabiać. To się nigdy nie zdarzy Atlético. Rosjanie przeszli zespół z Francji, ale ten stwarzał sobie wiele sytuacji do strzelenia bramki. Madrytczycy natomiast nie będą porywać swoją grą, ale będą po prostu skuteczni. Myślę też, że dużą przewagą dla Atleti będą słabości Rosjan – zwłaszcza ich stoperzy i bramkarz.
Nie ma natomiast dla mnie znaczenia, że Atlético rozegra pierwszy mecz na Metropolitano, nawet jeżeli w Moskwie pogoda nie jest przyjazna dla Hiszpanów. Już w tym sezonie odpadli z Copa del Rey, grając pierwsze spotkanie z Sevillą u siebie. Ale pewnie Simeone myśli inaczej. Choćby dlatego, że w przypadku dogrywki bramki strzelone na obcym terenie wciąż są liczone podwójnie. A nawet jeśli zima zaskoczy Rojiblancos, to będą przygotowani do twardej, fizycznej gry. Już w samej La Liga mają najlepszy wskaźnik wygranych pojedynków, a o waleczności niektórych zawodników chyba nie muszę wspominać.
Prognozowany wynik eksperta: 2:0.
Juanma Mallo, dziennikarz El Correo:
Myślę że Athletic w tym momencie nie jest faworytem dwumeczu z Marsylią. A już na pewno nie po tym, co zobaczyłem w ostatnim meczu z Sevillą na Sánchez Pizjuán. Drużyna znajduje się w stanie oszołomienia, z którego ciężko będzie wyjść. Jeżeli tak na szybko miałbym szukać pozytywów przed starciem z Francuzami, to wskazałbym na rewanż, który odbędzie się na San Mamés, ale to wcale nie przynosi gwarancji sukcesu. Szanse na awans do ćwierćfinału Ligi Europy określiłbym jako 65 do 35% dla Marsylczyków.
Słabością Athleticu jest też to, że nie ma swojego stylu gry. Wciąż się go szuka od wakacji i odejścia Ernesto Valverde. Wciąż zespół żyje z uzależnienia od goli Aritza Aduriza i Raúla Garcíi, czyli de facto od dwóch weteranów, którzy aktualnie wcale nie są w najlepszej dyspozycji. Tam panuje bałagan. Wychodzenie na Sevillę rezerwowymi było nonsensem. Z drugiej jednak strony, drużyna odczuwa zmęczenie. Do tych wszystkich mankamentów niejako przyznał się trener Cuco Ziganda, przeprowadzając trzy zmiany w przerwie meczu z Los Nervionenses. Sam siebie oszukał – wystawił trzech pomocników: San José, Iturraspe i Vesgę, którzy nie zrobili nic, by zespół utrzymywał się przy piłce. Do tego Williams na dziewiątce, czyli na pozycji, której jeszcze musi się długi uczyć. Te zmiany w przerwie wcale nie oznaczały oszczędzania zawodników na Ligę Europy, ale były po to, by zespół w ogóle funkcjonował. Osiągnął to, ale było już po zawodach – rywale prowadzili trzema bramkami.
Poszukam jednak plusów. Nieco podciągnęła się obrona z Yerayem, Iñígo Martínezam i Nuñezem. To jest ta trójka, w której rękach jest gwarancja – mam nadzieję – przyzwoitego wyniku. Do tego w bramce Iago Herrerín już nie raz w tym sezonie pokazał się z bardzo dobrej strony. Krok po kroku, do żywych wraca Beñat i może jego gra przyniesie trochę świeżego powietrza i możliwości gry w inny sposób. No i to, o czym wspominałem na samym początku – rewanż w Bilbao.
Prognozowany wynik eksperta: 1:1.
Eryk Delinger, dziennikarz magazynu Le Ballon:
ZEBRAŁ: TOMASZ PIETRZYKMówi się, że drużyna PSG jest przed rewanżem mocno „nakręcona” – piłkarze bardzo chcieliby odbić sobie wpadkę w pierwszym meczu i przegnać demona kompromitacji sprzed roku. Fakty są jednak nieubłagane: kadrę trawią kontuzje, a nawet gdyby Unai Emery dysponował pełnym składem, jego własne słabości nie pozwalałyby upatrywać w paryżanach faworyta. Brak Neymara to oczywiście największa strata, ale nie jedyna. Zabraknie Marquinhosa, a z czasem ściga się Kylian Mbappé – Francuz trenuje już z piłką, ale w ramach niedzielnych przygotowań taktycznych Emery opracowywał wariant bez niego i jest realne, że PSG zagra o awans bez dwóch trzecich podstawowego ataku.
Płynie z tej sytuacji też pewna korzyść: trener nie może już pominąć w jedenastce Angela Di Marii. Argentyńczyk ma swoje wady i nie zawsze można mu w wielkich meczach zaufać, ale rok temu to jego popis dał Paryżowi wielkie zwycięstwo w pierwszym meczu z Barçą. Jako plus PSG przed rewanżem trzeba dodać, że Emery wyciągnął wniosek ze spotkania na Bernabéu i tym razem nie postawi w roli „6” na niedoświadczonego i zbyt ofensywnego Lo Celso. Gorzej, że jest to prawdopodobnie równoznaczne z grą emeryta, Thiago Motty, który nie radzi już sobie z tempem gry na najwyższym poziomie – z treningów docierają głosy, że to na niego, nie na udanie wchodzącego do drużyny Lassa Diarrę, postawi trener. Wszystko to sprawia, że awans PSG nie wygląda na realny – jakości wprawdzie nie brakuje, ale wyrwy w jedenastce musiałaby uzupełnić absolutnie popisowa gra zastępców: Parc des Princes musiałoby doczekać się wieczoru równie magicznego, jak wymazane z historii późniejszą wpadką 4:0 z Barceloną.
Sytuacja Marsylii jest poniekąd podobna do PSG: chęci są, ale możliwości może zabraknąć. Francuskie zespoły mają wprawdzie skłonności do lekceważenia Ligi Europy, ale na tym etapie – i mając w pamięci zeszłoroczną kampanię Lyonu w rozgrywkach – OM raczej pójdzie na całość i ruszy po awans. Sęk w tym, że drużyna ma jak na aktualną trzecią siłę Ligue 1 całkiem sporo niedostatków. Największym z nich jest obrona – formacja stale się poprawia, ale duetowi Rolando-Rami ciągle daleko do bezbłędnego, zwłaszcza Portugalczykowi dość regularnie przytrafiają się kosztowne pomyłki. Kłopot jest też na drugim końcu boiska – Marsylia w zasadzie nie ma napastnika godnego zaufania w dużym meczu. Ani Mitroglu, ani Germain, ani Njie nie byli dotychczas w stanie wywalczyć sobie na stałe miejsca na szpicy. Źródłem goli, a w zasadzie źródłem wszystkiego, co dobre w ofensywie OM jest Florian Thauvin, który w samej lidze przyczynił się w 27 meczach sezonu do zdobycia 26 bramek (15 goli, 11 asyst). Wspiera go nie tak równy jak u szczytu formy, ale ciągle zdolny do magicznych zagrań Dimitri Payet.
Wyzwaniem dla hiszpańskich rywali może też być silny i sprawny środek pola oparty o znakomitego Luiza Gustavo, uzupełnianego przez jednowymiarowego, ale potrafiącego siłowo dominować nad rywalami Zambo Anguissę. Mecz może być potwierdzeniem banału o „grze błędów”. Thauvin w tej formie potrafi wykorzystać każdy moment nieuwagi przeciwnika i na to OM będzie liczyć, równocześnie trzymając kciuki za to, że Athletic nie zdoła wykorzystać jej własnych chwil dekoncentracji – bo one przyjdą na pewno.