Wiele mądrych głów mówi o tym, że jasne sytuacje czynią z nas przyjaciół. Najwidoczniej ten przykład w zupełności nie działa w Argentynie, gdzie od pewnego czasu poznajemy nowe władze AFA, a liga gdzieś na drugim planie próbuje udawać, że jeszcze gra w piłkę. A jeśli dorzucimy do tego nieporadność w reprezentacji… To mamy gulasz zmieszany z samych przeterminowanych składników.
Od pługa w polu do salonu z krewetkami
Dokładnie 29 marca o godzinie 18:00 nowym prezydentem Argentyńskiej Federacji Piłkarskiej zostaje Claudio Tapia. Ten 49-letni prezydent czwartoligowego Barracas Central, swoją posturą i zachowaniem przypomina raczej podrzędnego rolnika, którego życie związane jest z uprawą ziemi oraz jej pielęgnacją niż z przewodzeniem potężnej, ale zachwianej instytucji sportowej. I tak oto, w gumofilcach, wstąpił na salony miejskie, o których raczej nie powiemy, że wyglądają jak obora, choć można odczuć dobiegający z nich zapach krowiego łajna. No i jest też koryto, napełnione ekologiczną paszą pesos-dolarową, którą każda świnka lubi najbardziej. W takich oto warunkach Tapia przejmuje formalnie władze. Nie da się jednak ukryć, że mimo dobrotliwego uroku, sprawia raczej wrażenie marionetki, bo – w rzeczywistości – to ci za jego plecami, są grupą trzymającą władzę, a mowa tu o liście wiceprezydentów, sekretarzy i dyrektorów AFA, których to lista wygląda tak:
1. wiceprezydent: Daniel Angelici (Boca Juniors)
2. wiceprezydent: Hugo Moyano (Independiente)
3. wiceprezydent: Guillermo Raed (Club Mitre Santiago de Estero)
Sekretarz: Victor Blanco (Racing Club)
Zastępca sekretarza: Marcelo Achile (Defensores de Belgrano)
Nazwiska te, jak widać, są bardzo znane. Można zauważyć tu wyraźnie zarysowany podział miejsc. Angelici stanowisko dostał właściwie z dwóch powodów. Pierwszy dotyczył udobruchania prezydenta kraju, Mauricio Macriego, który miał dość tego bajzlu i zmusił wszystkich do wybrania nowych władz. Drugi dotyczył oczywiście faktu, że Boca MUSI mieć swojego przedstawiciela w radzie, jako że Angelici zastąpił na tym stanowisku Juana Crespiego. Crespi przeszedł do struktur FIFA i CONMEBOL, a poprzednio pełnił funkcje zastępcze w AFA i Boca (to ostatnie za kadencji właśnie Macriego jako prezydenta tego klubu).
Posłuchaj najnowszego odcinka podcastu Fuera de Juego!
Wybór Moyano jest absolutnie niezaskakujący, z tego względu, że sam o nie krzyczał (i wspominałem o tym w poprzednim tekście) a dwa… jest teściem Tapii. Jego córka, Paola od kilku lat jest żoną nowego sternika AFA.
Raed w środowisku znany jest bardziej z wydawania pieniędzy z delegacji i uprzejmego przyjmowania gości, którzy wiozą dla niego kiść dolarów. Tak jak i poprzednio, trzeci wiceprezydent nie będzie miał dużego pola do popisu, bo urząd ten z reguły dostawał szef klubu z niższego szczebla.
Victor Blanco to jednak pewna nowość, gdyż początkowo do tego stanowiska startował młody i ambitny Nicolas Russo szef Lanus. Stara gwardia przeforsowała jednak jednego z nieoficjalnych sponsorów partii Kirchnerów – Blanco, prezydenta Racing Clubu. Smakiem natomiast obeszli się sternicy River i San Lorenzo, którzy swoimi cichymi podchodami próbowali zgarnąć co najmniej stołek wiceprezydencki, ale zarówno D’Onofrio jak i Tinelli wybrali ostatecznie kurs na szefowanie Superligą.
W tym rozdaniu Tapia będzie zgrywał szeryfa. Faktycznie jednak, jego rola będzie ograniczała się do długopisu i legitymowania wszelkich decyzji rady i jej członków. Czy tylko ja skądś znam ten typ sprawowania władzy? W każdym razie, Tapia musi walczyć o pieniądze, których AFA nie posiada. W rzeczywistości pieniądze są, ale budżet pochłaniały ostatnimi czasy delegacje i zjazdy, a zaledwie ułamki procent przeznaczano na pensje i szkolenie młodzieży.
Gdyby jednak problem z pieniędzmi dalej straszył AFA, to powinni oni niezwłocznie zapukać do trumny Grondony. Bo czy to nie przypadek, że lokalny oddział Forbes’a wycenił jeszcze za życia Grondony, jego majątek na 300 mln dolarów? Ponadto pozostaje jeszcze fakt, że AFA za sponsorów ma przecież Adidasa, Clarin, Coca-Colę czy Quilmesa, które płacą kilka milionów dolarów rocznie za współpracę z drużyną narodową. I nagle kasa ta wyparowuje w momencie śmierci Grondony? Jego dzieci i brat Humberto wprawdzie nie przyznają się do posiadania kilku luksusowych apartamentów w ekskluzywnej dzielnicy Buenos Aires – Recolecie, ani do posiadłości w Szwajcarii i we Francji, ani nawet do licznych pól na Pampie i winiarni w Mendozie, ale czy ktoś może mieć wątpliwości, gdzie się te pieniądze rozpłynęły? W tej sytuacji rumieńców nabiera sytuacja finansowa AFA, gdyż Grondona mógł przed śmiercią lokować część środków w fundusze inwestycyjne w różnych krajach, nie mówiąc już o kontach bankowych na rajskich wyspach. Wszystko rozsypało się akurat wraz z jego zgonem, który, co ciekawe, odbiera się w większości za ulgę, choć jego mitycznego archiwum do dziś nie odnaleziono.
Inną sprawą były prawa telewizyjne, w których to zwycięzcą okazał się Fox/Turner. Stacja ta pokonała ESPN i trzeciego anonimowego gracza głównie za sprawą lokalnego argentyńskiego oddziału. Nie bez znaczenia było też ogromne doświadczenie w realizacji telewizyjnej. ESPN swoją bazę w Argentynie musiałby budować od podstaw, a na to mogliby nie mieć zwyczajnie czasu, gdy w ich ofercie okazało się, że przez pierwszy rok nie byłoby transmisji w HD, cofając przekaz telewizyjny do czasów odbiornika z kineskopem. Dlatego, choć trochę mniej atrakcyjna finansowo, oferta Foxa zwyciężyła, a Mariano Closs i Diego Latorre tym razem będą analizować już nie tylko występy drużyn w Copa Libertadores czy Lidze Mistrzów (do których to mają prawa na wyłączność w Argentynie).
Stacja ta będzie także partycypować w tworzeniu Superligi, której szefem został Marcelo Tinelli. Zamierza on odbudować mocno nadszarpnięty prestiż ligi argentyńskiej. Odkąd otrzymał już formalną zgodę do działań od AFA, Marcelo rozpoczął budowanie nowego tworu ekskluzywnego i pozbawionego słabiaków. W rezultacie, tradycyjnie oberwą mali i nieogarnięci, którzy blokując reformę pomniejszenia ligi, teraz nie otrzymają zaproszeń do Superligi. Chytry dwa razy traci, choć tu to chyba stracił trzykrotnie.
Samemu Tinellemu zresztą mocno zależało na tym, by Bauza pozostał na stanowisku selekcjonera, ale opozycja już dość mocno dała mu do zrozumienia, że nie będzie więcej uczestniczyć w programach zatrudnienia “niepełnosprawnych”. Dlatego rozpoczęto wnikliwe sondowanie opcji zastępczych pokroju Jorge Sampaolego, Diego Simeone czy Marcelo Gallardo. Na te rozwiązania federacji może nie stać, chyba że wyżej wymienieni panowie, preferują patriotyczną służbę ojczyźnie za półdarmo. W dodatku szanse na ich zatrudnienie nie są wcale aż takie zerowe jak komuś się wydaje. Sampaoli, trochę z niezdecydowania, nie widzi problemu z porzuceniem projektu Sevilli (chyba, że przekona niechętne władze klubu wysokim odszkodowaniem). Simeone wygląda już na mocno znużonego i wypalonego pracą z Atlético, a Marcelo Gallardo chętnie porwałby się na nowe wyzwanie tuż po sezonie ligowym w Argentynie. Nie zdziwcie się jednak, jeśli wygra “opcja budżetowa” o prestiżu Roberto Nestora Sensiniego czy Martina Palermo, czyli równie idiotyczna co głupia.
Bauza to po hiszpańsku błazen
Tymczasem reprezentacja Argentyny mierzy się z problemami swojego bytu, gdzie główną osią konfliktów są nie tylko opłakane finanse AFA, ale też rzekome opłacanie wszystkich zgrupowań i wyjazdów przez samych piłkarzy.
Sprostujmy jedną rzecz. Fakt, Messi jest głównym sponsorem tych wycieczek, ale – co ciekawe – wszystkie faktury są wystawiane na jego fundację, co ma oczywiście związek z unikaniem płacenia podatków w Hiszpanii przez Argentyńczyka. Teraz Leo zbiera faktury i chce tym przekonać hiszpański fiskus do tego, że nie tylko sprzedaje swój wizerunek za kwoty z sześcioma zerami, ale też chętnie nabywa i kupuje różnego rodzaju „usługi”, a nie tylko nieruchomości i inne ruchomości. AFA przystała na ten deal, ale jednocześnie wpadła w pułapkę, bo odkąd wyraziła na to zgodę, uznała, że Leo będzie już to robił na stałe. Poznaliście więc powody jego frustracji, szałów złości czy też wyzwisk arbitrów, prowadzących mecze kadry.
Za sprawą tej, jakby nie patrzeć, absurdalnej kary 4 spotkań banicji, Leo został ukarany jako pierwszy w historii el. MŚ w strefie CONMEBOL za to, że rzekomo obraził sędziego głównego, pomimo iż ten nic takowego w raporcie nie uwzględnił. Dowodem miał być film wideo, trąca to trochę jednak pewnym zmianom także i w centrali CONMEBOL, której przewodzi młody i chorobliwie ambitny 45-letni Alejandro Dominguez z Paragwaju. Być może tego typu zawieszenie jest jakimś rodzajem groźby, szantażu albo jeszcze czegoś z tysiąca teorii spiskowych, według których Argentyna musi pogodzić się z tym, że od śmierci Grondony, straciła swojego protektora, a wraz z nim istotny wpływ na sportowe klimaty kontynentu. O ich udział na mundialu z pewnością jednak zadba Adidas. Ewentualny brak Leo w Rosji to zbyt duża strata finansowa w trakcie mistrzostw.
I tu dochodzimy do niejakiego Edgardo Bauzy, który swoim selekcjonerskim zmysłem chciał pozbawić Argentyny możliwości wyjazdu do kraju wódką i matrioszkami płynącego. W skrócie – taktycznie i mentalnie ów człowiek stał w tym samym rzędzie co Maradona, Batista, Sabella i Martino. On sam wielokrotnie powtarzał bzdurne teorie o tym, że lepiej się bronić niż atakować. Swoim zachowaniem z kolei wyraźnie dawał do zrozumienia, że ignoruje wiadra pomyj, które kadra wylewa mu na głowę.
Mecz z Boliwią, dzięki jego nieudolnej taktyce i braku Messiego, doprowadził do porażki, a piłkarze, zupełnie się tym nie przejmują. Właściwie taktyka polegająca na podawaniu piłki tylko do Leo, funkcjonuje w kadrze od wielu lat. Gdy rywal również preferuje niemal taki sam poziom taktyczny, ta jedna indywidualność może przechylić szalę zwycięstwa (co pokazała statystyka). Jednocześnie przyczyniała się jednak do złudnego obrazu kadry, jakoby kroczącej po zwycięskiej ścieżce. Gdy rywal wykazywał się większą dojrzałością taktyczną, już o dziwo Albicelestes leżeli w rozkroku. Do bólu schematyczna i pozbawiona błysku kadra dalej rządzi się swoimi idiotycznymi powołaniami (jak Lavezzi czy Buffarini), jak i sposobem rozgrywania akcji wyglądającej mniej więcej tak: „środkowy obrońca, Messi, niech się dzieje wola Boża”.
Ten archaizm taktyczny, sądząc po wypowiedziach, Bauzę jednak całkowicie satysfakcjonował. W efekcie został on dopiero drugim selekcjonerem Argentyny, którego trzeba było zwalniać siłą. Sam nie kwapił się do złożenia rezygnacji. Wszyscy pozostali sami podawali się do dymisji. Nawet takie persony jak Bielsa, Maradona czy kultowy Guillermo Stabile podawali rękę do pożegnania jako pierwsi.
Duży powód do wstydu dają też sami reprezentanci. Ostatnio dość sporym echem rozniósł się wywiad z Gabrielem Batistutą, który odwiedził piłkarzy dwa dni przed meczem z Boliwią. Otóż przyznał bez ogródek, że połowa piłkarzy go ignorowała (Messi, Mascherano) a druga połowa nawet nie wiedziała, kim on jest (Lavezzi, Otamendi). Dlatego zamiast dodać im otuchy przed ważnym meczem, po prostu po 10 minutach opuścił ośrodek Ezeiza, uznając przy tym kadrę za zmanierowaną i pozbawioną patriotyzmu. Bauza od razu przyznał, że o tym spotkaniu nic nie wiedział (prawdopodobnie kłamał, bo zaprzeczył temu jego asystent w jednym z wywiadów).
W obronę wnet wziął go Diego Maradona, który stwierdził:
„Mój trzyletni wnuk wie kto to Batistuta i byłoby mu potwornie wstyd zapytać się kim on jest”
Do akcji odwetowej wkroczył i Fernando Cavenaghi, który najpewniej z polecenia Javiera Mascherano (obaj grali w River Plate) stwierdził, że Batistuta kłamie, gdyż „sam z nikim na kadrze nie rozmawiał. Nawet wtedy, gdy grając w U-20 trenował razem z seniorami, Batigol nie raczył im podać ręki”. To pokazuje niestety przykry obraz kadry zmanierowanej, wybujałej od własnego himalajskiego ego, pozbawionej samokrytycyzmu (zawodnicy nie rozmawiają z dziennikarzami, bo twierdzą, że grają dobrze, a wyniki są tylko efektem pecha).
To doprawdy smutne, że ci ludzie traktują reprezentację narodową jak niewdzięczny obowiązek, a hymn narodowy jest tylko krótkim etapem przed rozpoczęciem meczu, kiedy można poziewać i żuć gumę. Owszem, to nie jest w 100% ich wina, że sami muszą sobie organizować zgrupowania z powodu problemów finansowych federacji, jak również nie jest ich winą fakt, że w AFA władzę dzierżą osoby zainteresowane jedynie własnymi interesami. Mimo to, należałoby zachować minimum przyzwoitości.
Errata per blanco
Na koniec Diego Armando Maradona – kiedyś piłkarz wybitny, dziś działacz FIFA (co samo w sobie jest uroczym zabiegiem lobotomii). Otóż, swego czasu na Facebooku z głębokim zdziwieniem i oburzeniem zauważył, że jego podobizna zdobi grę video, Pro Evolution Soccer 2017.
W najnowsze odsłonie gry jest dostępny najprawdziwszy Don Diego, który lata temu w poprzednich częściach serii występował pod różnymi nazwiskami. Oczywiście, żeby móc nim pograć należało mieć sporo szczęścia w trybie MyClub (dla niewiedzących i zafiksowanych maniaków FIFY – to taki tryb Ultimate Team). I za osiągnięcia w grze albo za prawdziwą gotówkę, przy uśmiechu od losu, można byłoby wejść w posiadanie takiego młodego i pełnego werwy gościa o skillu 97 (najwyższego w grze). Jednakże przysłonięty białym proszkiem Diego postanowił działać. Jego prawnik zaczął grozić japońskiej firmie Konami sądami i milionowymi odszkodowaniami. Ba, nawet sama firma odniosła się do tego w następujący sposób:
„W ostatnim czasie pojawiły się wiadomości, według których w Winning Eleven 2017 (międzynarodowy tytuł: Pro Evolution Soccer 2017) znajduje się gracz, którego wizerunek został użyty bez zgody, jednak nasza firma korzysta z wizerunku tego gracza na podstawie licencji w ramach umowy”.
I nagle Maradona ucichł. Co się zatem stało? Otóż licencja, na którą Konami się powołuje to umową, jaką zawarli z… AFA. Tak, federacja piłkarska z Argentyny ma w swoich przebogatych zbiorach umowę na wykorzystanie wizerunku wszystkich piłkarzy z Kraju Srebra, którzy grali lub mają zamiar grać w reprezentacji narodowej.

Maradona szczegółową umowę z AFA zawarł w 1979, tuż przed odlotem kadry młodzieżowej na Mistrzostwa Świata do lat 20 w Japonii. Na dokumencie znajdował się mało czytelny podpis Maradony i jego dawnego menadżera – który zrobił z niego medialne bóstwo – Jorge Cyterszpilera, a po drugiej nieżyjącego już ojca chrzestnego AFA, Julio Grondony. Umowa co ciekawe była dożywotnia, a więc jeśli zachciało się federacji sprzedawać nawet dziś jego podobiznę na jakichkolwiek produktach, mieli do tego absolutnie pełne prawo. Do umowy dołączono pełen zestaw zdjęć z różnego okresu kariery (co warte wzmianki dosyłano je do roku 1986), a piłkarz miał zagwarantowane zyski od sprzedaży. Także jeśli już się o coś dopominał, to zapewne o większe pieniądze, gdyż Japończycy zapłacili za ową licencję grosze.
* * *
Kwestia PES’a to też intrygujący przykład na to, że Konami bez względu na mocną i naszpikowaną licencjami FIFĘ, w Ameryce Południowej ma się bardzo dobrze. Dość powiedzieć, że to właśnie na kontynencie Latynoamerykańskim, PES od trzech lat sprzedaję swoją sztandarową serię w liczbie egzemplarzy sięgającymi milionów sztuk. I to pomimo tego, że uparcie walczy o przywrócenie Copa Libertadores czy pełnej licencji na każdą z kadr narodowych tamtego kontynentu. Niemniej ligi takie jak: argentyńska, brazylijska czy chilijska są pięknie odwzorowane. I to niewątpliwie cieszy, bo każdej firmie potrzebna jest konkurencja, która zmusza do działania i udoskonalania swojego finalnego produktu, a nie spoczywania na laurach.