AFA to bodaj największy burdel organizacyjny od czasów prehistorycznych. Zapewne tylko tu można pomieszać to, co skomplikowane i nałożyć na to… kolejną spiralę komplikacji. Argentyna wciąż nie wie, kto będzie przeprowadzał transmisje z rozgrywek Primera Division, po tym jak zakończono wyrwany z socjalistycznej bajki program Futbol Para Todos. Odpowiedzi w tym tekście na pewno nie znajdziecie, ba, nawet sam nie będę do tego dążył. Ale zobaczycie za to jak w prosty sposób można doprowadzić do ruiny krajowy futbol.
„1 stycznia 2017 roku skończył się komunizm”
Czujecie aluzję do Polski? Tak oto w tej dacie zawarło się zakończenie bodaj jednego z najważniejszych projektów federalnych, stworzonych przez byłą panią prezydent – Cristinę Fernandez de Kirchner. W domyśle projekt ten, w wolnym tłumaczeniu oznacza „Futbol dla wszystkich”, był w założeniu projektem, który odkodował w telewizji możliwość oglądania ligowej piłki nożnej od poziomu Primery do regionalnego. Przez lata, będąc w łapach Torneos y Competencias, była towarem luksusowym, za który trzeba było słono płacić. Ale socjalistyczna bajka rodziny Kirchnerów doprowadziła w 2009 roku do rozłamu. Julio Grondona wypowiedział umowę TyC oraz Grupo Clarin prawa do pokazywania Primery. Warto przy tym zauważyć, że dokonano tego w sposób… nielegalny. Otóż do końca wspomnianej umowy były jeszcze dwa lata i nie zawierała ona żadnych klauzul, umożliwiających jej wcześniejsze anulowanie. Jak się jednak okazało, Grondona ot tak wrzucił papier do niszczarki i zawarł pakt z diabłem. Clarin jak i TyC nie odpuścili i prowadzą do dziś batalię sądową o odszkodowanie sięgające nawet 500 mln dolarów.

Była pani prezydent Cristina Fernández de Kirchner u boku Maradony, w tle prezes AFA, Julio Grondona.
Upaństwowiona piłka miała przynosić kolosalne zyski dla klubów, mające zniwelować potężne dziury budżetowe. Wystarczy tylko dodać, że nieudolne rządy w River Plate czy Independiente doprowadziły oba do długów sięgających po ponad 100 mln dolarów. Reszta zaś balansowała na linii bankructwa, nie mając praktycznie szans na ratunek. Stąd też Futbol Para Todos wyszedł przed szereg i zaproponował po… 300 mln dolarów rocznie dla klubów do podziału, w zależności od miejsca zajętego w tabeli na koniec rozgrywek i wskaźnika popularności danego klubu. To oznaczało, że Boca Juniors czy River Plate miały gwarantowane co najmniej 30 mln dolarów co roku, a najsłabsi mogli liczyć na 4 mln. I myślicie, że kluby te pieniądze dostawały? Oczywiście, że nie. Na dziś oszacowano zaległości w wysokości 190 mln dolarów, a jakby tego było mało, z konta spółki Futbol Para Todos wyparowało… 160 mln dolarów. I do dnia dzisiejszego nie ustalono, gdzie te pieniądze się znajdują. Jeśli pojawiał się trop to padał na Julio Grondonę, ojca chrzestnego światowego futbolu. Ale kiedy już wszczęto śledztwo w sprawie nadużyć, 30 lipca 2014 Grondona zmarł, a w związku piłkarskim dokonał się rozłam na kilka walczących ze sobą frakcji.
Sengoku Jidai jako „Periodo de los estados en guerra”
„Wiek kraju ogarniętego wojną” to termin, za który uznaje się przełom XV i XVI wieku w Japonii, kiedy to krajem władał silny siogunat Ashikaga. Wówczas w państwie panował chaos, który przez prawie 200 lat sprawił, że japońskie wyspy zalały się krwią. Nieustająca i wyniszczająca wojna domowa zakończyła się ostatecznie zwycięstwem klanu Tokugawy, który na ponad 250 lat sprawował faktyczną najwyższą władzę wykonawczą w Japonii. O tamtym okresie warto przeczytać w podręcznikach z historii, ale nieprzypadkowo przypomina on ten, który dziś widzimy w Argentynie. Po śmierci Grondony i zaginięciu jego legendarnego archiwum (tak, to nie pomyłka, ono naprawdę istnieje i to tam znajdują się rzekomo kwity na całą wierchuszkę piłkarską w Argentynie, jak i władz FIFA) w kraju zapanowało bezkrólewie. Ludzie więksi i bardziej wpływowi od Grondony założyli nieformalną grupę o nazwie „Delfinos”, która oficjalnie została zaprzysiężona do sprawowania władzy podczas zjazdu 5 sierpnia 2016 roku.
Na tymczasowego przewodniczącego wybrano prezydenta Argentinos Juniors – Luisa Segurę, mającego pełne poparcie rodziny Kirchnerów (rządzących krajem). Jego podstawowym zadaniem było przeprowadzić wybór nowego szefa związku i nowych władz do trzech miesięcy. Potem ten okres wydłużył się o pół roku… i jak gdyby nigdy nic Segura trwał a końca nie było widać. Kiedy jednak 10 grudnia 2015 roku prezydentem kraju został Mauricio Macri, pętla wokół szyi Segury zacisnęła się. Nowy prezydent podczas czystek administracyjnych i przy wygaszaniu programów socjalnych jednym ruchem ręki wyrzucił Segurę, na początku roku 2016, ze stanowiska tymczasowego szefa AFA. Ten w odpowiedzi wysłał donos do FIFA, a ta zawiesiła Argentynę w prawach członka struktur piłkarskich i zagroziła wyrzuceniem z eliminacji do mundialu w Rosji. Sprawa była tak pilna, że Gianni Infantino przyleciał do Buenos Aires ponownie, zaznaczając, że „żadne władze państwowe nie mogą ingerować w związki piłkarskie”. Macri na tą wizytę wzruszył ramionami, argumentując: „FIFA, która poucza z zakresu prawa, tylko sama siebie się ośmiesza” i wypędził Infantino zanim ten rozpakował walizki w hotelu. Włoch zdał sobie sprawę nie tylko z tego, że wyrzucanie Argentyny z MŚ będzie ciosem w ich finanse od sponsorów i telewizji, ale również i z tego… że mogą istnieć dowody na to, iż i on mógł dopuszczać się oszustw, może nie na taką skalę jak Blatter, ale był jedną z powiązanych osób.
Czy ja już pisałem o archiwach Grondony?
Macri, nie zamierzając się patyczkować, utworzył komisję regulacyjną, która miała przygotować związek do wyborów. Jej przewodniczącym został Armando Pérez, prezydent Godoy Cruz, a po ekipie „Delfinos” nie pozostał nawet krawat, po tym jak Segura jeszcze bardziej zadłużał związek wydatkami na… cotygodniowe zjazdy związku, za które płacono po kilkanaście tysięcy pesos. Segura postanowił jednak przejść do ofensywy wzniecając bunty opozycji, którą sam krytykował miesiącami za dokładnie to samo! Jakby tego było mało, gdy już w końcu doszło do wyborów w maju ubiegłego roku, padł remis 38 do 38, kiedy głosujących na sali było 75. Komuś matematyka nawaliła? Nic z tych rzeczy. Otóż w trakcie głosowania było 73 delegatów, a na sali brakowało dwójki reprezentantów z drugiej ligi. Gdy wpadli na salę, okazało się bowiem, że na stole została tylko jedna karta do głosowania (jeden z głosujących zabrał dwie), związku z czym obaj oddali wspólny głos. Podczas liczenia głosów na Segurę oddano 38 głosów zaś na Marcelo Tinelliego 36. Jednak, gdy komisja otrzymała ostatnią kartę, na której widniał głos dla Tinelliego, dostrzegli dwa podpisy delegatów. Komisja uznała więc, to za podwójny głos i tym samym… stwierdziła remis 38 do 38, mimo iż wydano 75 kart do głosowania. Potem przez media przeszła jak grom informacja, że głosowanie było jedynie teatralną zagrywką mającą na celu odwrócić uwagę od głównego problemu – władzy. Gdy na początku grudnia z powodu kłopotów z sercem do szpitala trafił Armando Pérez, chaos osiągnął już stopień przekraczający wszelkie granice absurdu. Tym samym na fotel prezydenta Argentyńskiej Federacji Piłkarskiej srogim spojrzeniem przygląda się paru Daimyo (z jap. Panowie feudalni w średniowiecznej Japonii, którzy zarządzali zarówno armią jak i miastami).
Marcelo Hugo Tinelli
Telewizyjny guru, człowiek orkiestra i pan z walizką wypchaną dolarami. Ekstrawagancki showman i główny prowadzący słynnego „Showmatch” cieszy się celebrycką sławą, z którą mieszają się takie określenia jak: kobieciarz, erotoman, alfons, dzieciorób, gwałciciel, szowinista, skandalista. Powiedzieć o nim kontrowersyjny to jak nic nie powiedzieć. Od dziecięcych lat zakochany w drużynie San Lorenzo de Alamgro, której fatalna sytuacja finansowa sprawiła, że w 2012 roku został jej wiceprezydentem. W rzeczywistości nie jest tylko wice, a szefem wszystkich szefów „papieskiego klubu”. Przykłady?
W 2014 roku, tuż przed odlotem na Klubowe Mistrzostwa Świata, Tinelli postanowił zmienić trasę przelotu na przesiadkę w Rzymie, by móc odwiedzić papieża, który miał im przynieść szczęście. Wizyta była oczywiście niezaplanowana, ale Tinelli zadzwonił do jednego z pomocników papieża Franciszka, który miał akurat zebranie kardynałów z całego świata. Gdy tylko El Papa usłyszał, że będzie miał gości z San Lorenzo, od razu wyrzucił wszystkich duchownych z sali i natychmiast kazał ich wpuszczać, gdy „tylko dojdą do drzwi”. Spotkanie trwało ponad trzy godziny, a papież Franciszek zaskoczył wizytujących wiedzą o tym, w jakiej formie są poszczególni piłkarze. Ba, niektórym z nich, podczas wręczania upominkowych różańców, mówił jakie konkretne elementy gry mają poprawić. Wiedza ta potrafiła porazić, ale najbardziej utkwiła w pamięci wszystkich anegdota o tym, jak Tinelli zdobył prywatny numer telefonu do Ojca Świętego:
Tinelli: Wasza Ekscelencjo! Czy można prosić o podpowiedź jako kogo mam podpisać w kontaktach?
Papież: Ojciec Franciszek, synu.
Tinelli: Ok, to wpiszę po prostu „Tato”.
Druga historia dotyczyła końca sezonu, gdy przegrywając mecz o mistrzostwo z Lanus 0-4, dostali burę od wszystkich. Najpierw zaczął prezydent Matias Lammens, który zdrowo opieprzał zarówno zawodników jak i trenera za niefrasobliwość i brak profesjonalizmu. Jednak gdy do szatni wszedł Tinelli, zapadła długa cisza po której… prezydent Lammens, jak zbity pies, usiadł między zawodnikami i wysłuchiwał tyrady wiceprezydenta.
To tylko dwa z licznych dowodów na to, że Tinelli jest osobą bardzo wpływową, mającą mnóstwo kontaktów na całym świecie. Ba, to on informował wszystkich o tym, iż propozycje zakupu praw do ligi argentyńskiej złożyły dwie stacje FOX/VIACOM i ESPN/Mediaset (tak przy okazji, w obu firmach jest na „ty” z szefami stacji, jednemu z nich trzymał syna do chrztu). Tinelli szybko zjednał sobie scenę klubów biednych, ale licznych, które sądzą, że pod jego auspicjami argentyński kryzys piłkarski zostanie zażegnany. Ale kiedy obaj oferenci zażądali, żeby liga została z 30 zespołów zmniejszona do 24 poparcie dla Tinellego spadło, sam wycofał się z kandydowania na prezydenta federacji, tworząc dość liczne insynuacje powołania Superligi bez udziału biednych, a z udziałem Boca, River, Independiente, Racing czy San Lorenzo. Dziś znów wrócił do wspierania biednych, jak Zorro, lecz jego szpada już nie ma w sobie tego błysku. Widać, że chce rządzić, ale nie zamierza przeżywać sytuacji, gdzie kluby pokroju Patronato, Douglas Haig czy Gimnasia de Jujuy będą chciały grać w pierwszej lidze, bez potrzeby grania w niższych ligach (do czego zmuszałoby ich zmniejszenie poszczególnych klas rozgrywkowych). Jak zwykle poza pieniędzmi, Tinelli musi się bić także z poczuciem pata – dla niego sytuacją dobrą, gdyż bez deklaracji może spać spokojnie. To wypływowa persona, która chce się jednego dnia jednoczyć, ale już drugiego w swoim „Showmatch” obrzuci cię toną krowich odchodów. To postać konkretna, ale jakże chaotyczna.
Hugo Moyano
Jedna z bardziej niepozornych osób argentyńskiej piłki, która jako prezydent Independiente może odegrać niemałą rolę na futbolowej scenie. Przez 12 lat piastował urząd sekretarza Konfederacji Związków Zawodowych, będącej odpowiednikiem polskiej „Solidarności” z tą różnicą, że jest:
– dużo od niej większa (liczy ponad 3,5 mln członków),
– o wiele bardziej nepotyczna i zacofana, z licznymi oskarżeniami o defraudację pieniędzy,
– rozpasiona licznymi przywilejami związków zawodowych, jak to ma miejsce w Polsce,
– skompromitowana różnymi, często chorymi akcjami protestacyjnymi,
– a jej członkowie pławią się w luksusach większych od polskich odpowiedników.
Ojciec dziewiątki dzieci jest powszechnie uważany za dość krzykliwego i pełnego werwy działacza, który lubi wywołać awanturę, kiedy tylko będzie się mu to opłacało. Tym samym zjednał sobie scenę mniejszych klubów. A wykorzystując wpływy w związkach uzyskał poparcie, jakiego potrzebuje Tinelli, żeby mieć względny spokój z małymi, ale dość licznymi krzykaczami. Na pewno można uznać go za człowieka, który chętnie obejmie stanowisko kierownicze w AFA, ale jeśli będzie miał wpływ na piłkę w kraju, to porządzi nawet z tylnego fotela bez stanowiska. Zadeklarowany Peronista, zwolennik socjalizmu przez poparcie rodu Kirchnerów (przez dwa lata był wiceprzewodniczącym Partido Justicialista – koalicyjnej partii prezydent Kirchner – Frente Para La Victoria), na prezydenckiej tapecie Mauricio Macriego jest uznawany za wroga publicznego. Ogółem poza Independiente, którego kolor czerwony jak najbardziej odpowiada jego poglądom, Moyano nie cieszy się zbytnią sympatią postaci mających pieniądze. Biznesmeni prowadząc z nim interesy doskonale pamiętają jego akcje protestacyjne w zakładach pracy i nie chcą się z nim specjalnie utożsamiać. Ale to on wbrew pozorom trzyma w swoich łapkach tak liczne głosy klubów, które w pierwszej lidze zagrać nie mogą… ale o piłce nożnej mogą jak najbardziej zdecydować.
Daniel Angelici
Wymienianie nazwiska tego człowieka powinno się kwitować długą pauzą. Ale jeśli jest się przyjacielem samego prezydenta Macriego, to szefowanie najpopularniejszemu klubowi Argentyny, jakim jest Boca Juniors Buenos Aires – staje się pestką. Tylko jakoś nikt mu jeszcze nie przetłumaczył, że jego rola jest w istocie bardzo podobna do nadwornego błazna – ma rozśmieszać publikę.
Angelici to od 2011 roku prezydent Boca, który w wyborach pokonał poprzednika Jorge Ameala. Mając pełne poparcie Macriego, władzę w klubie sprawuje sprawnie, czyli zwiększając zadłużenie (tylko za 2016 rok Boca ma deficyt powyżej 25 mln dolarów – dług łączny to 93 mln) z każdym rokiem, zatrudniając piłkarzy, którzy niekoniecznie pasują do koncepcji taktycznej trenera (ale muszą być w klubie, bo tak prezydent każe). Do tego notorycznie flirtuje z Boquitas, czyli cheerleaderkami Boca (jedna z nich ujawniła SMSy, z których okazało się, że Angelici sprawdza ich kompetencje za pomocą łóżka). Z wykształcenia jest adwokatem i przez wiele lat pracował w firmach budowlanych Macriego, z czasem samemu działając na rynku nieruchomości. To jeden z tych prezydentów Boca, który mocno podzielił scenę kibicowską poprzez silne deprecjonowanie i ujmowanie zasług Juana Romana Riquelme dla klubu. Konflikt z tą największą legendą Bosteros przypłacił stekiem wyzwisk, ale w zamian postanowił skumplować się z innymi ważnymi postaciami klubowymi takimi jak Carlos Tevez, Guillermo Barros Schelotto (jako trener), Martin Palermo czy inni z lat dawniejszych. Tym chce równoważyć odpływ sympatyków, bo choć w 2015 roku wygrał reelekcję, to dziś jego poparcie stopniowo słabnie. W dodatku jego pomysły na budowę nowego stadionu na kredyt czy akcje transferowe z piłkarzami raczej dobijają już i tak mocno nadszarpniętą reputację wśród socios. W dodatku pogrąża go też jeden dość istotny szczegół – regularnie opłaca kartę członkowską klubu kibica Huracanu Almagro. A to już prawdziwa skaza na twarzy Angeliciego, który tak bardzo chce brylować na salonach, a w większości przypadków traktowany jest jak pacynka.
Ale kiedy ktoś rzucił podczas zjazdu AFA, że może zostać członkiem komisji w samej FIFA… Gdybyście zobaczyli tę minę, to na pewno dostrzeglibyście na niej własne odbicie szczęścia. Ale jak spojrzycie w lustro, to wszystko wróci do swojej mało atrakcyjnej formy. Człowiek pokroju Angeliciego jest łatwo sterowalny, niedopasowany, ma spore problemy z poprawnym artykułowaniem swoich wypowiedzi. Kiedy jednak nie zdaje sobie z tego sprawy… cóż, psy szczekają, a karawana jedzie dalej.
Luis Segura, Armando Pérez i cała mniejszość
O obu panach już wcześniej wspominałem. Pierwszy tak się zachłysnął tymczasowym rządem, że wydłużał ten okres w nieskończoność. W dodatku ma ochotę personalnie zrewanżować się Macriemu za odstawienie go na boczny tor. Armando Pérez wbrew pozorom jest ulepiony z tej samej postgrondonowskiej gliny. Różnicą był jego spokojny charakter, lecz w obliczu problemów kardiologicznych uznaje się, że choć będzie walczył, to raczej jedynie o zachowanie jakiejś symbolicznej funkcji w związku. Cała reszta, to małe kluby pokroju Defensa y Justicia, Sarmiento czy Temperley, dla których chory pomysł z 30-zespołową ligą jest słuszny. Tym klubom, jak i ludziom nim zarządzającym, wcale nie zależy na piłce nożnej i rozwoju jako takim, a na trzepaniu pieniędzy najlepiej do własnej prywatnej kieszeni (np. wiceprezydent Cipolletti w latach 70-tych wyciągnął z konta klubowego 90 tysięcy dolarów). To bodaj największe szkodniki, które, jak widać, nie zamierzają odpuścić i choćby miało to przełożenie na kryzys reprezentacji czy rozwoju młodych adeptów, mają to gdzieś.
Wnioski nasuwają się same. Chaos rządzi chaosem i zapewne nie będzie to miało końca. To znaczy on i tak prędzej czy później nadejdzie. Lecz nie, nie nastawiałbym się na jakieś większe pozytywne fajerwerki. Dobrym przykładem jest dość cicha postawa Rodolfo D’Onofrio, prezydenta River Plate, który nie zabiera głosu w sprawie rozwiązania pata z prawami do transmisji i samego startu ligi. Ale tak właściwie to jego ustami Enzo Francescoli zaproponował, że sami wyprodukują przekaz telewizyjny. A zainteresowani po prostu wykupią możliwość oglądania ich spotkań domowych w PPV. Za taką opcją optują także działacze Boca, którego skarbnicy sondowali ją w rozmowie z Netflixem. Zrobili to za plecami Angeliciego… łatwo zatem domyśleć się, jaki bałagan organizacyjny istnieje także w samych klubach.