
Największą satysfakcję czuję w poniedziałek po rozegranym meczu. Bo niezależnie od wyniku, mieszkańcy Vila-real są wtedy dumni ze swojego miasta – mówi właściciel finalisty Ligi Europy, Fernando Roig. Takie słowa brzmią na ogół górnolotnie, ale nie w kontekście Villarrealu – drużyny z miasteczka liczącego 50 tysięcy mieszkańców, która w środę w Gdańsku stawi czoła Manchesterowi United i ruszy po swoje pierwsze trofeum w historii.
Czy awans Villarrealu do finału Ligi Europy to zaskoczenie? Być może tak. Ale na pewno nie sensacja. Mowa przecież o klubie, który w XXI wieku już kilka razy wkraczał na piłkarskie salony: otarł się o finał Champions League, dwa razy dotarł do półfinału Ligi Europy, wywalczył wicemistrzostwo Hiszpanii, a ostatnio zatrudnił trenera, który już trzykrotnie wznosił drugie najważniejsze klubowe trofeum na kontynencie. Obecność Villarrealu w gronie najlepszych uznajemy już za pewną prawidłowość, nieco zapominając o tym, że jego droga na szczyt to modelowy przykład na światową skalę.
Mowa przecież o klubie, który pochodzi z miasta wielkości Wejherowa, a do 1998 roku nie rozegrał ani jednego meczu w Primera División. Klubie zarządzanym od tamtego czasu przez tego samego lokalnego przedsiębiorcę, bez ingerencji prywatnych funduszy z zagranicy. Klubie, który ma trzyipółkrotnie niższy budżet od pokonanego w półfinale Arsenalu.
Piłkarze Villarrealu, wkrótce po zejściu z murawy londyńskiego Emirates Stadium, zadedykowali swój sukces właśnie Roigowi – to on, 23 lata temu, postanowił zbudować lokalną potęgę w małym miasteczku Wspólnoty Walenckiej.
Transakcja w restauracji
Dziś Vila-real znane jest przede wszystkim dzięki piłce nożnej, ale jeszcze kilkadziesiąt temu słynęło jedynie z eksportu pomarańczy. Dzięki niemu biedny niegdyś region zaczął się wzbogacać, a po hiszpańskiej wojnie domowej rozwinęła się tam nowa gałąź lokalnej gospodarki, czyli przemysł ceramiczny. Rosnący potencjał miejscowych rzemieślników i rozdrobnionych fabryk najlepiej wykorzystał Francisco Roig, który oprócz Pamesy Cerámica stworzył także Mercadonę – dziś największą sieć supermarketów w Hiszpanii. Nieżyjący już biznesmen powierzył firmy dwóm najstarszym synom. Obaj odziedziczyli po nim zmysł do interesów – Pamesa pod kierownictwem Fernando stała się absolutnym liderem w Europie i siódmym największym producentem płytek na świecie.
Stadion Villarrealu prezentuje się dziś efektownie. A jeszcze 23 lata temu mógł pomieścić maksymalnie 3 tysiące kibiców.
Należy zatem wierzyć Roigowi, kiedy ten opowiada, że już w 1997 roku chciał uczynić z Villarrealu klub o silnej pozycji na kontynencie. Choć wtedy mało kto traktował te ambicje poważnie. Drużyna występowała w Segunda División, na rozlatującym się El Madrigal, mieszczącym wówczas ledwie 3 000 widzów, i nie dysponowała ani jednym boiskiem treningowym. Do tego dochodziły długi, które skłoniły do sprzedaży udziałów ówczesnego właściciela, Pascuala Fonta de Morę. – Kupiłem klub z nadziei na dokonanie czegoś wielkiego – mówi Roig, który w lutym wspominał swoje początki w rozmowie z Vicente del Bosque dla El País. Opowiadał m.in. o tym, że w siedzibie Villarrealu, zamiast komputerów, na biurkach stały jeszcze maszyny do pisania. El Madrigal było w tak opłakanym stanie, że konferencję prasową z nowym właścicielem zorganizowano w pobliskiej restauracji.
Roig objawił się kibicom niczym cudotwórca – już w pierwszym sezonie pod jego wodzą Villarreal wywalczył historyczny awans do Primera División. Sukces przyszedł wprawdzie zbyt szybko, bo po roku drużyna znów zagościła na zapleczu, ale tylko na 12 miesięcy. Ani tamta wpadka, ani podobna z 2013 roku, nie mogły zachwiać pozycją klubu, bo Roig postawił go na dwóch silnych filarach – zrównoważonych finansach i prężnie działającej akademii, która dziś aspiruje do ścisłego grona najlepszych w Europie.
Bez galacticos
Fernando Roig ma wystarczające środki, by przeprowadzać galaktyczne transfery. Według raportu El Mundo, z majątkiem wycenianym na ponad 1,3 miliarda euro, zajmuje 34. miejsce na liście najbogatszych ludzi w Hiszpanii. Rozrzutność nie leży jednak w jego charakterze. Villarreal tylko dwa razy wydał na piłkarza 20 tysięcy euro – dokładnie tyle kosztował Gerard Moreno, a o trzy miliony droższy był Paco Alcácer. – Grać dobry futbol, inwestować w akademię i nie zalegać nikomu żadnych pieniędzy – oto moje najważniejsze zasady – podkreśla Roig.
Właściciel Villarrealu jest orędownikiem stawiania na młodzież i wyrównywania szans w piłce. W kwietniu to on był jednym z najgłośniejszych krytyów Florentino Pereza, gdy ten chciał utworzyć Superligę. Sprzeciwia się też wspieraniu klubów piłkarskich przez lokalne samorządy. – W dzisiejszych czasach pieniądze publiczne nie powinny być przeznaczane na futbol. Rezygnujemy z jakichkolwiek subwencji, bo społeczeństwo ma inne priorytety – mówi Roig.
To podejście jednak ewoluowało. W pierwszych dziesięciu latach jego rządów polityka klubu wyglądała inaczej, a drużyna opierała swoją siłę na skutecznym skautingu piłkarzy z Ameryki Południowej. W ten sposób na El Madrigal trafili m.in. Riquelme, Diego Forlán, Ariel Ibagaza, Diego Godín, Juan Pablo Sorín czy Marcos Senna. Dzięki nim Villarreal święcił swoje pierwsze poważne sukcesy – doszedł do półfinałów Pucharu UEFA (2004, porażka z Valencią), Ligi Mistrzów (2006, porażka z Arsenalem), dołączył do hiszpańskiej czołówki (2008, wicemistrzostwo) i zagrał w kolejnym półfnale Ligi Europy (2011, porażka z FC Porto).
W pewnym momencie Roig jednak przeszarżował, a budżet klubu zaczął zjadać kryzys ekonomiczny z 2008 roku i fatalny sezon 2012/2013, po którym Villarreal na rok wylądował w Segunda División. – Musieliśmy sprzedać zawodników, zmniejszyć wydatki, ale wyszliśmy z tej opresji cało. Dziś to zdrowy klub, który nie ma długów i z budżetem 117 milionów zajmuje siódme miejsce w lidze – wylicza prezes.
Co ważne, Roig obciął wówczas wszystkie wydatki, oprócz tych przeznaczanych na akademię. Szkolenie młodzieży miało się rozwijać bez przeszkód, a dziś Villarreal zbiera owoce tamtej decyzji.
Od Vegas po Sydney
Akademia piłkarska Villarrealu pozostaje w cieniu słynniejszych szkółek Realu, Barcelony czy nawet Athleticu i Realu Sociedad. Niesłusznie. Już pięć lat temu, przed Euro 2016, Villarreal i FC Barcelona były jedynymi klubami w kraju, które miały swoich przedstawicieli we wszystkich grupach wiekowych reprezentacji Hiszpanii, od kadry U-17 aż do seniorskiej. Na jedną z największych akademii w Europie składają się dwa ośrodki treningowe o łącznej powierzchni 120 000 metrów kwadratowych, 13 boisk piłkarskich o różnej nawierzchni oraz nowoczesne zaplecze z bursą dla młodych zawodników z całego świata.
Sukces Groguety, jak nazywa się cantera Villarrealu, gołym okiem było widać na boisku w Londynie. Wiceprezydent José Manuel Llaneza, od 24 lat odpowiedzialny za sportową strategię klubu, opowiada: “W drużynie Riquelme i Forlana zawodnicy naszej akademii nie odgrywali jeszcze ważnej roli. Teraz jest inaczej. Ośmiu z 16 piłkarzy, którzy zagrali w rewanżu z Arsenalem, wychowało się u nas.”
Kapitan Mario Gaspar, Pau Torres, Manu Trigueros, Alfonso Pedraza i Moi Gómez – wychowankowie stanowią dziś o sile pierwszej drużyny, a w ich buty powoli wchodzą kolejni. W tym sezonie rozbłysły talenty dynamicznego skrzydłowego Yeremiego Pino oraz błyskotliwego napastnika Fernando Niño. Ten pierwszy zdobył bramkę w ostatnim ligowym meczu z Realem Madryt i dał sygnał, że w kolejnym sezonie powalczy o regularną grę w wyjściowym składzie.
Program treningowy Groguety bazuje na spójnym modelu gry. Podręcznikowym produktem szkółki jest na przykład Pau Torres – świetnie wyprowadzający piłkę środkowy obrońca, na którego parol zagięła już Barcelona. Akademia Villarrealu wykracza też poza futbol i mocno zwraca się w stronę potrzeb lokalnej społeczności. – Poza treningami i lekcjami w szkole, młodzież regularnie odwiedza także domy opieki dla starszych, ośrodki dla osób niepełnosprawnych i sparaliżowanych. Pokazujemy dzieciom, że nie cały świat kręci się wokół piłki. Nie możemy kształcić jedynie piłkarzy, ale też mądrych, świadomych ludzi. Bez nich żaden sukces nie będzie możliwy – podkreśla Llaneza.
O swoim doświadczeniu w akademii Villarrealu opowiadał niedawno na łamach “Guardiana” Manu Trigueros. – Wychowuje się tam zawodników, którzy przede wszystkim potrafią zadbać o piłkę, a nie wykopywać jej daleko do przodu. Ja spędziłem rok w bursie, w dwuosobowym pokoju. Z okna widziałem boisko treningowe, wszyscy razem jadaliśmy posiłki. Atmosfera była bardzo zdrowa, każdy z nas dostał wszystko, co trzeba, by móc osiągnąć sukces – zaznacza Trigueros.
Środkowy pomocnik jest także przykładowym wychowankiem jeśli chodzi o życie poza boiskiem. To Grogueta wpoiła mu przekonanie, że jako nastolatek nie powinien stawiać wyłącznie na piłkę. Dzięki temu jest dziś także wykwalifikowanym nauczycielem szkoły podstawowej. – Praca z dziećmi daje mi dużą satysfakcję. Bo co mi pozostanie, kiedy zawieszę buty na kołku? Tylko chodzenie na siłownię? Mam w ręku inny zawód, więc będę miał czym się zająć – mówi zawodnik, który zdobył bramkę w pierwszym pojedynku z Arsenalem.
Następców Torresa czy Triguerosa Villarreal szuka także daleko poza prowincją Castellón. Klub prężnie rozwija sieć szkółek na całym świecie – w Stanach Zjednoczonych (aż osiem filii), Australii (dwie), Kanadzie, Meksyku, Rosji i Korei Południowej. – Nasi trenerzy przekazują dzieciom edukację zgodnie z naszą autorską metodologią, która obejmuje zarówno piłkarski styl gry, jak i poszanowanie dla społecznych wartości. Każda szkoła lub akademia piłkarska na świecie może korzystać z naszego know-how – czytamy na oficjalnej stronie klubu, dla którego oferta kierowana w świat to nie tylko szansa na wyławianie talentów, ale też kolejne źródło przychodów.
Na wyobraźnię adeptów nic nie działa jednak tak mocno, jak sukcesy pierwszej drużyny. W 2020 roku Fernando Roig stwierdził, że także w tym aspekcie nadeszła pora na następny krok.
Czas trofeów
Jeśli model rozwoju Villarrealu należałoby określić jednym słowem, najlepszym byłaby “stabilizacja”. Obecnie żaden klub LaLiga nie jest zarządzany równie długo przez jedną osobę, a 73-letni Roig nie wyklucza, że jeśli dopisze mu zdrowie, to pobije rekord Santiago Bernabéu, który kierował Realem Madryt przez 35 lat (1943-1978).
Realizacja spójnej wizja przynosi rezultaty. W ostatnich 17 sezonach Żółta Łódź Podwodna aż 14 razy grała w europejskich pucharach. Do pełni szczęścia brakuje więc już tylko trofeów i regularnych występów w Lidze Mistrzów, które wyniosą finanse klubu do wyższej ligi.
Właśnie w tym celu Roig i jego syn, odgrywający w klubie coraz większą rolę, podjęli rok temu niepopularną decyzję – zwolnili trenera Javiera Calleję, choć ten zakończył sezon pięcioma zwycięstwami w sześciu kolejkach i wywalczył awans do Ligi Europy. Pozbycie się byłego piłkarza, który całą swoją trenerską karierę spędził w Villarrealu (począwszy od objęcia zespołu juniorów w 2012 roku), nie spodobało się części kibiców, ale wyznaczyło jasny kierunek rozwoju. “The Athletic” cytuje osobę bliską zarządowi klubu: “Na ławce brakowało nam kogoś takiego jak Unai Emery, czyli trenera z doświadczeniem, który wygrywał Ligę Europy i Ligue 1. To było niezbędne posunięcie, by klub zaczął aspirować do większych rzeczy.”
Villarreal potrzebował kogoś takiego jak Emery, a Emery potrzebował Villarrealu. W Paris Saint-Germain i Arsenalu Bask zyskał cenne doświadczenie, ale do końca się nie zaaklimatyzował. Nie odpowiadały mu korporacyjne struktury i złożone procesy decyzyjne, a w szatni trudność sprawiało mu porozumiewanie się po angielsku. W Villarrealu od razu poczuł się jak u siebie – także dlatego, że otrzymał od Roigów większą władzę niż Calleja i jego poprzednicy. W ubiegłym roku dyrektor sportowy Pablo Ortells, który w 2016 roku zastąpił na tym stanowisku Antonio Cordona, przeszedł do Mallorki, a klub w jego miejsce nie zatrudnił następcy. Nad transferami i kwestiami sportowymi Emery pracuje teraz z Roigem Neguerolesem, czyli wspomnianym synem właściciela.
Emery zmodyfikował ustawienie Villarrealu z 4-2-3-1 na 4-3-3 i położył większy nacisk na posiadanie piłki niż Calleja, który zwłaszcza w starciach z silniejszymi rywalami lubił wycofywać zespół i grać z kontrataku. Zmiana stylu nie przełożyła się jednak na poprawę wyników w lidze. W zeszłym sezonie Villarreal zdobył 60 punktów, w tym uzbierał o dwa mniej i zajął dopiero siódme miejsce. Drużyna Emery’ego zapłaciła za przeciętną postawę z początkowej fazy sezonu, gdy jeszcze dostosowywała się do nowego systemu i nie grała na miarę swojego potencjału i apetytów kibiców, rozbudzonych po transferowej ofensywie w letnim okienku (transfery Parejo, Coquelina czy Estupiñana). W wielu meczach drużynę na swoich barkach niósł Gerard Moreno, który z 23 golami został najlepszym hiszpańskim strzelcem w LaLiga.
– Nie nakładamy sobie presji na wygranie trofeum już w tym roku. Naszym celem jest po prostu rozegranie dobrego sezonu. Musimy rozwijać się krok po kroku, twardo stąpając po ziemi. Zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi – mówił jeszcze jesienią Marcos Senna, dziś pracujący w dziale sportowym Villarrealu.
Zwycięstwo w Lidze Europy i awans do Ligi Mistrzów byłby dla klubu ważnym kamieniem milowym i kołem zamachowym do dalszego rozwoju. Z ewentualnej porażki nikt jednak nie zrobi tragedii. Projekt Emery’ego obliczony jest na lata, a Bask już po niespełna roku zdążył dotrzeć z Villarrealem na terytorium, po którym klub wcześniej nie stąpał.
* * * *
W czwartek, po finale Ligi Europy, mieszkańcy Vila-real będą dumni ze swojego klubu. Nawet jeśli ich drużyna przegra, to smutek szybko ustąpi miejsca nadziei. Bo nic nie daje jej tyle, co poczucie, że najlepsze lata dopiero nadchodzą.