Znacie hymn Getafe? Jest w nim mowa między innymi o „zwycięstwach prowadzących je do wiecznej chwały”, „odważnej i szlachetnej grze”, a także o „bramkarzach i obrońcach, którzy stanowią zaporę nie do przejścia”. Rzeczywistość pokazuje jednak, że do klubu z przedmieść Madrytu znacznie bardziej pasowałby stary kawałek Peji pod tytułem „I nie zmienia się nic”.
Szesnasta lokata w lidze, jeden punkt przewagi nad strefą spadkową – tak wygląda obecna sytuacja Los Azulones. Do końca sezonu pozostało jeszcze dziesięć kolejek, które mogą się dla nich okazać prawdziwym uczuciowym rollecoasterem. Trzeba sobie powiedzieć jasno, że z Barceloną, Villarrealem, Realem Madryt, a nawet Valencią podopieczni Frana Escriby nie mają szans. Inaczej sprawa wygląda jeśli chodzi o mecze z Eibarem, Betisem, czy Rayo – tu już można, a nawet trzeba powalczyć. Wszyscy fani Getafe niech lepiej mocno zapną pasy.
W sumie powinni to zrobić już dawno temu, bo zespołowi z Coliseum Alfonso Pérez w obecnym sezonie zdarza się popadać w skrajności. Przykłady? Na jesieni Niebiescy potrafili rozgromić u siebie Las Palmas 4:0, by tydzień później przyjąć manitę od niesamowicie nieregularnej wówczas Sevilli. Albo coś bardziej aktualnego, gdy po świetnej serii siedmiu meczów bez porażki w ośmiu następnych zgarnęli jedynie dwa punkty na 24 możliwych. Obraz nędzy i rozpaczy dopełniał fakt, iż podczas tego okresu Los Azulones nie potrafili strzelić gola przez 644 minut. Przełamanie nastąpiło dopiero tydzień temu z Sevillą.
Chcemy utrzymania, ale nie tak dramatycznego i wymęczonego jak w poprzednich sezonach – Fran Escribá
Jak widać zatem przedsezonowe obietnice składane zarówno przez właściciela klubu, Ángela Torresa, a także szkoleniowca, nijak mają się do rzeczywistości. Oczywiście żaden z nich nie ostrzył sobie apetytu na europejskie puchary. Celem był raczej środek tabeli, okolice dwunastego lub trzynastego miejsca. Osiem miesięcy później otrzymujemy jednak znów ten sam, odgrzany po raz kolejny kotlet.
Co prawda, dostaliśmy go podanego tak ładnie, że na początku nawet wyglądał na smaczny. Toni Muñoz, dyrektor sportowy klubu, wcielił się w szefa kuchni. Składniki (piłkarzy) niby dobierał starannie, ale w złych proporcjach, bo zapomniał na przykład odpowiednio obsadzić boki obrony oraz środek pola. Używał też tanich zamienników przypraw (napastnicy), a te zamiast podkreślić wyrazistość potrawy sprawiły jedynie, iż danie stało się mdłe. W końcu też podsmażył go na oleju (trener), którego data przydatności skończyła się tuż przed degradacją Elche do Segunda División. Letnie kuchenne rewolucje niezaliczone.
Ba, zimowe też nie. Zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę odejście filaru defensywy Los Azulones, czyli Alexisa Ruano. Hiszpan był prawdziwą ostoją obrony Getafe, ale pod koniec stycznia postanowił zamienić paellę na kebab i przeniósł się do Besiktasu. To właśnie wtedy podopieczni Escriby rozpoczęli czarną serię, o jakiej mowa była kilka akapitów wyżej. Historia bliźniaczo podobna do tej, która rok wcześniej dotknęła Eibar. Kiedy Rusznikarzy opuścił Albentosa, ekipa Garitano zaczęła tak szybko pikować, że o mały włos nie wyrżnęła nosem o drugą ligę.
Wzmocnienia? Zbawieniem miało okazać się sprowadzenie Álvaro Pereiry, ale tutaj znów klub z przedmieść Madrytu miał pecha. Kiedy już transfer został klepnięty, Urugwajczyk w ostatnim swoim meczu w Estudiantes popisał się aż za dobrą znajomością sztuk walki.
Wyrok? Zawieszenie na osiem meczów, które ostatecznie zostało skrócone do trzech. I wszystko byłoby nawet ok, gdyby nie fakt, że w swoim debiucie El Palito obejrzał czerwoną kartkę i znów musiał pauzować. Cóż, jak ktoś ma pecha to i w bananie pestkę znajdzie.
Nic więc dziwnego, że w Getafe wszystkim po kolei zaczynają puszczać nerwy. – Czuję wstyd za postawę zespołu, za to co się dzieje na boisku – mówił po porażce z Levante sam szkoleniowiec. Jeszcze bardziej dołożył do pieca Mehdi Lacen, komentując przegrane 0:4 spotkanie z Las Palmas – Jako drużyna jesteśmy naprawdę ch****i.
I choć potem przepraszał za swoje słowa, to z Algierczykiem nie sposób się nie zgodzić, bo rzeczywiście, aktualnie w drużynie Los Azulones nie funkcjonuje absolutnie nic. – Nie umiemy bronić, ani atakować. W środku pola natomiast za mało biegamy – diagnozował w tej samej rozmowie. Trudno jednak skutecznie strzec dostępu do bramki, kiedy na kolejne mecze dostępnych jest tylko dwóch obrońców, a reszta albo się leczy, albo pauzuje za kartki. Tak było chociażby w spotkaniu z Sevillą. Atak? Šćepović szczyt formy osiągnął dwa lata temu, kiedy grał w Sportingu Gijón, w Segunda División. Primera ewidentnie go przerasta. Álvaro Vázquez z kolei zachowuje się jak ktoś, kto wręcz stara się unikać odpowiedzialności za poczynania drużyny w ofensywie.
A im dalej w las, tym więcej drzew. Do mediów coraz częściej przedostają się informacje, jakoby w szatni Getafe powstał konflikt na linii Escribá-piłkarze. Ci mają być poirytowani wieloma decyzjami taktycznymi oraz personalnymi szkoleniowca. To by wyjaśniało poniekąd podejście wielu zawodników; zblazowanie, improwizację w grze bez piłki, w końcu też totalny brak właściwej komunikacji. W zespole trudno jest jednak wykrzesać wysokie zaangażowanie, skoro wśród podopiecznych Escriby znajduje się tylko jeden wychowanek Los Azulones, Carlos Vigaray. Najemnicy nigdy nie umierają za aktualne barwy.
Czymś takim trudno zachęcić kibica by przyszedł na stadion. Nie dziwi zatem fakt, iż Coliseum Alfonso Pérez zapełnia się jedynie w 38% – to najgorszy wynik w całej Primera División. Liczba ta może boleć zwłaszcza, gdy porównamy ją z frekwencją z temporady 2010/11, kiedy to fani Getafe potrafili zająć ponad ¾ wszystkich krzesełek.
Ci, którzy jeszcze się ostali muszą natomiast martwić się, czy od nowego sezonu w ogóle będą mieli gdzie przychodzić, wszak Niebiescy zmagają się z poważnymi problemami dotyczącymi stadionu oraz bazy treningowej. Klub i miasto kompletnie nie potrafią się dogadać. W efekcie kilka tygodni temu Sara Hernández, burmistrz Getafe, wypowiedziała umowę łączącą obie strony. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że jeśli obie strony nie dojdą do porozumienia (a na ten moment nic na to nie wskazuje), to po zakończeniu obecnego sezonu Los Azulones zostaną bezdomnymi.
O co chodzi w konflikcie? Kiedy nie wiadomo o co, to oczywiście o pieniądze. Przypadek ten jest jednak o tyle ciekawy, że to nie El Geta zalega z płatnościami, lecz właśnie miasto, które nawet pod presją wyroku sądu nie chce wypłacić klubowi należnych mu sześciu milionów. Sprawa nie jest jeszcze ostatecznie zamknięta i zapewne w najbliższych tygodniach nadal będzie się rozwijać. Jak? Chyba nawet sam Wróżbita Maciej by nie wiedział.
Haha, właśnie czytam w Marce, że Angel Torres, prezydent Getafe, otrzymał dwie oferty przeniesienia klubu do… innego miasta :D
— Mariusz Bielski (@B_Maniek) October 30, 2015
“Bezlitosna rzeczywistość, w tych realiach trzeba przeżyć.”