W czasach, gdy Granada w lidze wciąż balansuje tuż nad przepaścią, a wielu fanów hiszpańskiej piłki chętnie wytrąciłoby ją z równowagi, trudno uwierzyć, że kiedyś walczyła o europejskie puchary. Trudno też uwierzyć, że jej zawodnik został królem strzelców La Liga. Tak się jednak stało, a Enrique Porta do dziś jest legendą Nazaríes.
Zasługa trybun
Porta nie miał łatwego piłkarskiego życia. Do Granady przyszedł w wieku 24 lat, po bardzo dobrych występach w barwach trzecioligowej Hueski, ale nie mógł przekonać do siebie trenera. Marcel Domingo, francuski szkoleniowiec, wystawił go do gry zaledwie pięciokrotnie w ciągu całego sezonu, a Enrique – mimo że przychodził z opinią świetnego goleadora – nie był w stanie trafić do bramki rywali.
Wtedy nie można było zmieniać graczy, na ławce był tylko rezerwowy bramkarz. Zagrałem cztery mecze w Primera. Mój debiut był niezapomniany, to było na boisku Atlético. Było dziwnie, ponieważ graliśmy pięcioma napastnikami, ale w defensywnym ustawieniu: Ferreira, Ureña, Noya, Miralles i ja
Nie pomogła, a wręcz zaszkodziła, zmiana trenera w kolejnym sezonie. Argentyńczyk Néstor Raúl Rossi nie skorzystał z gracza, za którego Granada zapłaciła 350 tysięcy peset… ani razu. Porta grał w rezerwach, gdzie pokazywał się z dobrej strony. Zresztą, oddajmy mu głos po raz kolejny.
Néstor Rossi powiedział mi, że lubi mnie w defensywie i jeśli chcę grać, to muszę robić wszystko, co mi powie. Odpowiedziałem mu, że nie grałem na takiej pozycji przez całe swoje życie i moim zadaniem było strzelanie goli. Wtedy trafiłem do Recreativo [rezerwy Granady – przyp. red.], gdzie przynajmniej mogłem grać. Występowałem jako pomocnik i zostałem najlepszym strzelcem z 18 bramkami
Występy w rezerwach okazały się zbawienne. W trzecim sezonie w klubie Porta wciąż grał mało, ale pod wodzą Joseito, kolejnego szkoleniowca, który prowadził Nazaríes, zaczął łapać minuty. Głównie dzięki możliwości przeprowadzania zmian, ale i tak jego sytuacja się poprawiła. Poprawy nie byłoby jednak, gdyby nie presja trybun, które – pamiętając jego występy w drugiej drużynie – stale wykrzykiwały jego nazwisko. W końcu Enrique trafił do wyjściowego składu. A sezon, w którym to się stało, przeszedł do historii.
Półtora sezonu chwały
Trofeo Pichichi kilkukrotnie trafiło w ręce zawodników, po których nikt tego nie oczekiwał. Powiedzmy sobie szczerze – Enrique Porta był jednym z nich. Pod koniec kampanii, o której wcześniej pisaliśmy, Joseito zdał sobie sprawę, że w drużynie ma zawodnika, którego talent niesamowicie się marnuje.
Wstawił go więc do składu, a on, razem z Barriosem, Lasą czy Vicente, stworzył znakomitą linię ofensywną, dzięki której Granada zajęła najwyższe, szóste miejsce w historii swoich ligowych występów. Ogromna w tym zasługa formy strzeleckiej, jaką zaprezentował Porta. 20 goli to, jak na osiągnięcia dzisiejszych gwiazd, stosunkowo niewiele. Wtedy jednak wystarczyło, by zostać królem strzelców.
„Prawdą jest, że byłem bardzo utalentowany w polu karnym, mądry” – mówił o sobie główny bohater tej historii przed kilku laty. To właśnie ta inteligencja, boiskowa mądrość, była kluczem do wszystkiego. Porta mierzył zaledwie 170 centymetrów, a często – grając przeciwko dużo wyższym rywalom – potrafił zdobywać bramki głową. Idealnie odnajdywał się w sytuacji, przewidywał, gdzie za chwilę znajdzie się piłka. Dziś pewnie powiedzielibyśmy, że był „lisem pola karnego”, ale to nie byłaby wystarczająca charakterystyka. Porta bowiem nie tylko dobijał, dostawiał nogę. To był goleador z krwi i kości. Taki, który potrafił trafić do siatki z niemal każdej sytuacji.
Żadnej, ze swoich dwudziestu bramek, nie zdobył z karnego, Granada miała od tego innych ludzi. Żadnej też nie ustrzelił po stałym fragmencie gry. Wszystkie jego gole z tamtego sezonu padły po akcjach. To czyni jego osiągnięcie jeszcze wspanialszym, dobrze ukazując skalę umiejętności Porty. Bo to był naprawdę fantastyczny wyczyn. A co stało się w kolejnej kampanii?
„W następnym sezonie miałem bardzo dobrą średnią. W jego połowie miałem zdobytych 11 bramek, ale potem nie strzeliłem nic więcej” mówił. Porta – określając to kolokwialnie – po prostu się zaciął. I nigdy już, choć grał jeszcze przez kilka lat, nie wrócił do swojej genialnej dyspozycji. Trudno powiedzieć dlaczego, choć wiele osób wskazuje tu na odejście Barriosa, stanowiącego niezwykle ważne ogniwo linii ofensywnej Granady, często asystującego swojemu starszemu koledze.
Los Magnificos i Matagigantes
Kiedy przychodził do młodzieżowych kategorii Realu Saragossy, miał 15 lat. W klubie z Aragonii, gdzie zresztą się wychował, spędził trzy lata. Potem odszedł do Hueski, bo, jak sam stwierdził, po prostu nie miał szans przebić się w zespole Blanquillos. To był bowiem czas ekipy znanej jako Los Magnificos, być może najlepszej w historii aragońskiego Realu. Dwa zwycięstwa w Copa del Rey, zdobyty Puchar Miast Targowych, bardzo dobra postawa w lidze – lata 60. to do dziś powód do dumy dla fanów ekipy z La Romareda.
Porta odszedł więc z zespołu (ostatecznie do pierwszego składu trafił pod koniec swej kariery, ale nie osiągnął w nim sukcesów), który był wtedy opanowany przez takich zawodników jak Canario, Santos czy Santamaría i, po kilku latach w Tercera División, przybył do Granady. A tam, gdy wreszcie dostał swoją szansę, stworzył odpowiednik „Wspaniałych” na Estadio Los Cármenes.
Matagigantes, Zabójcy Gigantów, Pogromcy Wielkich… jakkolwiek nie przetłumaczylibyśmy tego przydomka, idealnie oddawał naturę tamtej Granady. W sezonie 1971/72, gdy Porta zostawał Pichichi, Granada potrafiła wygrać z Realem Sociedad, Atlético, Athletikiem, Valencią czy Sevillą. Kolejka po kolejce pokonali też Barcelonę (2:0) i Real Madryt (2:1). Co znamienne, wszystkie te zwycięstwa odnieśli na własnym stadionie. To była twierdza, na którą przyjeżdżano ze strachem, a wyjeżdżano na tarczy.
Mogło być inaczej
Pisaliśmy już, że Porta swój geniusz prezentował tylko przez półtora sezonu. Wystarczająco wiele, by zapisać się w historii, zbyt mało, by być powszechnie pamiętanym. Historia ta jednak mogła potoczyć się zupełnie innym torem. Po sezonie 1971/72, naturalną koleją rzeczy było zainteresowanie utalentowanym napastnikiem ze strony największych hiszpańskich klubów. Takowe wyrażały więc i Real, i Barcelona.
Konkretne zapytanie złożyła druga z tych ekip. Blaugrana chciała mieć Portę u siebie, zresztą – o czym także już wspomniano – byłaby to kontynuacja jego znakomitej współpracy z Barriosem, gdyż ten trafił do Katalonii. Barcy brakowało wtedy klasowego napastnika, który zdobywałby bramki jak na zawołanie i temu zaradzić miał właśnie Enrique. Dlaczego do transferu nie doszło? Na drodze stanęły, jak to często bywa, pieniądze.
Candi [prezydent Granady – przyp. red.] chciał 20 milionów, po jednym za każdego gola, którego strzeliłem. Miałem 27 lat i byłem nieznany, poza tym, że zostałem Pichichi. To było za dużo. Gdyby chciał 12 milionów, kupiliby mnie. Byłem zły, bo przejście do Barcy oznaczało rozwój.
Porta został więc w Granadzie i grał dobrze jeszcze przez rundę, a ekipa z Andaluzji zajęła zaledwie 13. miejsce w lidze. Barcelonie zabrakło dwóch punktów do Atlético, które zostało wtedy mistrzem. Kto wie, czy gdyby ten transfer doszedł do skutku, cały sezon nie skończyłby się zupełnie inaczej.
Opowieść o Porcie swój koniec ma w drugoligowej Terrassie, z dwuletnim przystankiem w Saragossie po drodze. Równie dobrze można ją jednak zakończyć w trakcie ostatniej kampanii Enrique na Los Cármenes. I niech zrobi to on sam.
Przed sezonem 1973/74 nie zostałem zabrany na przygotowania. Było wiele zmian w składzie i może też w filozofii klubu. Nie grałem trochę czasu. Potem wyszedłem na mecz z Valencią i zabrało mi 14 minut strzelenie bramki na 2:1. Ludzie klepali mnie po plecach, ale więcej nie zagrałem