
Pamiętacie Frana Méridę, piłkarza, dla którego kwestią czasu wydawało się pójście drogą Cesca Fabregasa? Absolwent La Masii, były piłkarz Arsenalu i Atlético rozmienił swój talent na drobne. Po międzykontynentalnej tułaczce wylądował w trzeciej lidze hiszpańskiej. Pytanie brzmi: w którym momencie poszło coś nie tak?
Przypadek Franscisco Méridy Péreza, znanego po prostu jako Frán Mérida, jest jedną z największych tajemnic ostatnich lat w hiszpańskim futbolu. Urodzony w marcu 1990 roku Katalończyk miał zrobić spektakularną karierę, pokazywać swój talent na największych arenach piłkarskich w Europie. Tak się niestety składa, że od kilku lat to właśnie jemu się coś pokazuje – drzwi wyjściowe. Odkąd uciekł od Arsene Wengera z Londynu, pracodawcy czterokrotnie rozwiązywali z nim umowy, gdyż za każdym razem nie spełniał pokładanych nadziei.
Fatum i klątwa złych wyborów
Już przeprowadzce Méridy do Anglii w roku 2005 towarzyszyły spore kontrowersje. Choć różne bywają losy wychowanków La Masii, Barcelona zawsze usilnie stara się zatrzymać swoich piłkarzy ze szkółki. Jednak przenosiny młodego Cesca Fabregasa w 2003 roku do Londynu zapoczątkowały trend. Odtąd każdy klub angielskiej Premier League chciał mieć w swojej akademii zdolnego Hiszpana, który być może kiedyś zrobi karierę na miarę pomocnika Kanonierów. W Barcelonie protestowano przeciwko przenosinom Hiszpana na Wyspy Brytyjskie. Zasady dotyczące transferów młodych zawodników są jednoznaczne – gracz poniżej 16 roku życia nie może zostać „podkupiony”. Rozpętał się proces, który zakończył się w 2007 roku wraz z podpisaniem przez Hiszpana pierwszego profesjonalnego kontraktu. W tym samym czasie ogłoszono, że Barcelonie należy się 3,2 miliona € rekompensaty za niespełnienie warunków kontraktu wstępnego. Mérida wiązał początkowo swoją przyszłość z Blaugraną, ale ostatecznie nie dotrzymał słowa i przeprowadził się do Londynu.
Być może ciągnący się proces i co rusz pojawiające się nowe okoliczności transferu sprawiły, że Mérida miał problemy z aklimatyzacją w deszczowym Londynie. Przywyknąć do nowego otoczenia pomagał mu oczywiście Fabregas. Fran po pewnym czasie zaczął udowadniać swoją wartość w zespole młodzieżowym i po dwóch sezonach został włączony do składu pierwszego zespołu The Gunners. Ignasi Miquel, były piłkarz Arsenalu wspomina Méridę jako najlepszego piłkarza na szczeblu młodzieżowym, z jakim miał okazję grać. – Pod względem technicznym był absolutnie jednym z najlepszych piłkarzy, z jakim kiedykolwiek grałem – stwierdził Miquel.
Robi bardzo duże postępy. Na treningach wygląda dobrze i z każdym dniem jest coraz lepszy. Ma futbol we krwi, a tacy zawsze mają ogromną szansę przebić się pierwszego zespołu – chwalił Arsene Wenger. Ale Mérida był niecierpliwy i chciał grać. Przed sezonem 2009/10 uzgodniono szczegóły wypożyczenia do Levante, ale ostatecznie Wenger zablokował transakcję wierząc, że nadchodzący sezon będzie dla młodego Hiszpana przełomowym. – Przyszedł wreszcie ten ciężki dzień, kiedy musiałem podjąć decyzję. Zdecydowałem się go zatrzymać zanim odszedł na rok do Levante. Z pewnością to wypożyczenie dobrze by mu zrobiło, jednak Fran był dla mnie zbyt cenny – mówił Wenger. Mérida zareagował histerycznie. Był rozczarowany pozostaniem w Londynie, tłumacząc to tym, że nie będzie mógł liczyć na tyle szans w Arsenalu, ile miałby grając w Levante. Poza tym oswoił się już z myślą, że będzie miał blisko do swojej rodziny mieszkającej w Barcelonie.
Po miesiącach spekulacji, w 2010 roku przyszedł do Atlético. Otrzymał on wprawdzie propozycję przedłużenia kontraktu z Kanonierami, na pozostanie Hiszpana w Londynie nalegał sam Wenger, ale Mérida wiedział, że w Arsenalu nie może liczyć na regularne występy. – Myślałem, że dołączając do Arsenalu podjąłem dobrą decyzję. Mimo młodego wieku miałem szansę na grę w pierwszym zespole, a to było dla mnie bardzo ważne. Nie dostałem jednak prawdziwej szansy i poszukać jej zamierzam tutaj, w Madrycie. Dołączam do Atletico wyłącznie ze względów sportowych – powiedział Katalończyk na powitalnej konferencji na Calderón.
Duża część madryckich kibiców pokładała w nim wielkie nadzieje licząc, że okaże się on sporym wzmocnieniem dla klubu. W swoim pierwszym sezonie w Atleti zagrał w 27 meczach i strzelił 3 gole. Nie zdobył zaufania Quique Sáncheza Floresa, dlatego został oddelegowany na wypożyczenie do Sportingu Braga. Rok wcześniej do Portugalii wypożyczono Eduardo Salvio, któremu gra w Benfice wyraźnie posłużyła. Niestety, po raz kolejny Méridzie nie udało mu się zaistnieć. Pobyt w Liga Sagres był krótki, zaledwie po kilku miesiącach Braga wycofała się z umowy i przerwała wypożyczenie Hiszpana. W tym czasie hiszpański mediapunta spędził na boisku zaledwie 132 minuty. Wrócił zatem do Atlético, choć w kompleksie treningowym czerwono-białych po Méridzie nie było ani śladu. Warto wspomnieć, że rozpoczynała się już wówczas era Cholo Simeone. Argentyńczyk zaprowadzał nowe porządki. I chociaż Simeone od początku nie znalazł dla Méridy miejsca, pod koniec zimowego okienka transferowego trener Atlético powiedział, że Hiszpan dostanie jeszcze jedną szansę. Ostatecznie skończyło się na trzech występach z ławki rezerwowych. Wszystkie okazały się porażką, toteż nie dziwi, że Argentyńczyk nigdy później nie dał Hiszpanowi okazji zaistnieć. Atlético miało dość czekania na coraz bardziej wątpliwą eksplozję talentu Méridy, dlatego na początku lipca rozwiązano umowę za porozumieniem stron.
Po kilku tygodniach trafił do Hérculesa Alicante. Transfer zawdzięczał znajomościom z działaczami andaluzyjskiego klubu. To z inicjatywy prezesa Hérculesa, Jesúsa Garcíi Pitarcha, Mérida podpisał w 2010 roku kontrakt z Atlético Madryt. Wtedy namówił on Katalończyka na transfer do stolicy Hiszpanii, teraz ponownie obdarzył go zaufaniem i zakontraktował w drugoligowej ekipie. Celem Hérculesa był powrót do Primera División. Nowy projekt, nowa energia i nadzieje. Ale znów, Mérida mimo początkowego entuzjazmu sprawiał wrażenie piłkarza przemęczonego. Zaniedbywanie obowiązków i – ponoć – imprezowy tryb życia zaprzepaściły kolejną szansę na reaktywację talentu. Po zakończeniu sezonu 2012/13 Fran Mérida doszedł do porozumienia z Hérculesem w sprawie rozwiązania kontraktu. Podbój Segunda Divisón także zakończył się niepowodzeniem (zaledwie 14 występów i tylko 1 gol z rzutu karnego). Po kilku dniach przyszedł czas na nowe wyzwania – transfer do brazylijskiego Atlético Paranaense, gdzie także nie potrafił się przebić do pierwszego składu – w ciągu całego sezonu rozegrał 16 meczów. W sierpniu 2014 roku został wolnym strzelcem.
W styczniu był na testach u swojego rodaka, Aitora Karanki w Middlesborough, ale najwidoczniej nie zrobił na nikim wrażenia skoro nie podpisano kontraktu. Po półrocznym bezrobociu Mérida zimą podpisał kontrakt z trzecioligową Huescą, zespołem Segunda División B. Na boiskach trzeciej ligi nie błyszczy, choć zdarza mu się zaprezentować namiastkę swojego talentu. Na pewno jednak nie Huesca miała być jego ziemią obiecaną.
Mérida ma 25 lat i jeszcze teoretycznie przynajmniej kilka lat gry przed sobą, choć z każdym upływającym rokiem coraz mniejsze papiery na granie. Cała dotychczasowa kariera Hiszpana to pasmo niepowodzeń i regularne zdzieranie klapek z oczu. Wątpliwe, by kiedyś jeszcze zagrał na międzynarodowym szczeblu. Na Méridę z całą pewnością mógłby sobie dziś pozwolić niejeden klub z polskiej ligi. Kiedyś możliwe było to tylko w grach komputerowych. Mérida okazał się ofiarą mediów i … Cesca Fabregasa. Katalończyk wyznaczając drogę swojemu rodakowi, mocno go skrzywdził. Nie każdy jest i nie każdy przecież może być Fabregasem.
Czy Mérida jest nas w stanie czymkolwiek jeszcze zaskoczyć? Jak na razie się na to nie zapowiada, niestety.
* – tytuł zaczerpnięty ze słów piosenki Budki Suflera pt. „To nie tak miało być”