
W młodym wieku trafiasz do jednej z najlepszych szkółek w Hiszpanii. Jesteś wyróżniającą się postacią młodzieżowej reprezentacji, która zdobywa medale w ważnych imprezach. La Liga stoi przed Tobą otworem… Mimo tego giniesz. Doznajesz kontuzji i za każdym razem kiedy wszystko wydaje się wracać na dobre tory, pojawiają się nowe problemy.
Wbrew pozorom powyższy opis nie dotyczy Sergio Canalesa i jego kolan, a nowego nabytku Lecha Poznań, Sisiego. Kim właściwie jest Sisinio González Martínez i co poszło nie tak, że nie wykorzystał potencjału jaki niewątpliwie posiadał?
Wielki talent bez szans na grę
Sisi karierę na poważnie rozpoczął w Valencii, do której trafił mając 15 lat. Młody skrzydłowy rokował świetnie i grał pierwsze skrzypce w La Rojicie. Na Mistrzostwach Świata U-17 w 2003 roku strzelił co prawda zaledwie jednego gola, ale skuteczność nigdy nie była jego mocną stroną. Grając u boku Cesca Fabregasa czy Davida Silvy był tym, który miał napędzać akcje i radził sobie z tym świetnie. Do tego stopnia, że grał prawie bez przerwy, nawet kosztem El Mago. Ostatecznie Hiszpania zajęła drugie miejsce, przegrywając w finale z Brazylią.
Valencia przeżywała wtedy świetny okres triumfując zarówno na krajowych jak i europejskich boiskach. Na skrzydłach szaleli tacy zawodnicy jak Vicente, Rufete, potem doszedł Joaquin, a najbardziej utalentowanym z młodych skrzydłowych wydawał się Gavilan. W Sisiego jednak wierzono, dlatego nikt nie chciał pozostawiać go w trzecioligowej Mestallecie. Zamiast więc grać w rezerwach, Sisi był wypożyczany. Najpierw trafił do jednego z historycznych rywali Valencii, czyli Hérculesa, gdzie spędził dwa lata, aby na kolejne dwa lata trafić do Valladolid.
Fighter z problemami
Wszystko szło dobrze, Sisi grał nadal w reprezentacjach młodzieżowych, a dziennikarze i eksperci zachwycali się nad jego umiejętnościami i walecznością. Młodzieniec często był wyróżniany w przeróżnych rankingach największych talentów na świecie. Nadal mimo wielkiego zaangażowania, szybkości, fantastycznej techniki i dokładnego podania, czegoś w grze Sisiego brakowało. Młody skrzydłowy nie notował zbyt często goli czy asyst. Robił dużo hałasu, ale nie zawsze coś z tego wynikało.
Był jednak członkiem złotej hiszpańskiej generacji i do pewnego momentu wydawało się, że nadal wszystko przed nim. Mimo tego, pozbyto się go z Valencii, gdyż nadzieje pokładano w innych zawodnikach, a do klubu trafił jeszcze jego reprezentacyjny kolega Juan Mata, który przez trenera był ustawiany właśnie na lewym skrzydle… Do tego był niesamowicie skuteczny, czego nie można powiedzieć o Sisinio. Sisi trafił do Recreativo i rozegrał swój drugi sezon w La Liga. Drużyna z Huelvy spadła z ligi, ale młodzieniec wywarł dobre wrażenie i przypomniano sobie o nim w Valladolid.
Włodarze Blanquivioletas bardzo liczyli na Sisiego, który już wcześniej pokazywał się tu ze świetnej strony. Niestety, zawodnik doznał poważnego urazu łydki, który wykluczył go z gry na pół roku. W sezonie 2009/10 rozegrał zaledwie 5 spotkań, a jego klub spadł z Primera División. Dwa lata regularnej gry w Realu Valladolid na zapleczu La Liga i Sisi wylądował w Osasasunie, mimo, że Blanquivioletas awansowali, a nasz bohater był jedną z głównych postaci zespołu.
Czasu w Pampelunie Sisi nie wspomina najlepiej. To tutaj nastąpiła prawdziwa eskalacja jego problemów zdrowotnych. Doznał dwóch kontuzji już w trakcie pierwszego sezonu w barwach ekipy z Nawarry. Nie był się w stanie odbudować w Primera División, a skrzydła rozwinął dopiero w trzecim sezonie, pod wodzą… Jana Urbana. Mimo pełnego sezonu w barwach Osasuny, Hiszpan zdecydował się odejść z klubu. Trafił do Korei, więcej o jego egzotycznej przygodzie przeczytacie tutaj.
Ulubieniec
Mimo tego, że wiele razy nie spełniał pokładanych w nim oczekiwań, był wielkim ulubieńcem fanów, gdziekolwiek się nie pojawił. Nikt nigdy nie winił go za niepowodzenia, a sam zawodnik, co wielokrotnie podkreślał, otrzymywał wielkie wsparcie od kibiców, zresztą, gdyby tak nie było, nie napisałby takiego listu pożegnalnego:
Powtórzę się, ale za mój czas w Osasunie, Pampelunie i całej Nawarrze mogę tylko podziękować. To były najgorsze trzy lata w mojej karierze, patrząc z perspektywy sportowej, a samej Osasunie wcale nie wiodło się lepiej. To są ważne, choć trudne wspomnienia, nawet mimo moich problemów zdrowotnych. Bo jeszcze trudniej znaleźć lepszych ludzi niż tu. Jestem szczęśliwy, ze żyłem tu razem z wami. Byliście dla mnie znakomici, zawsze mnie wspieraliście i dawaliście mi czas, którego potrzebowałem. Jeszcze raz dziękuję.
Dziękuję fanom, zdecydowanie najlepszych jakich miałem i mam. Jesteście wierni klubowi i jesteście jego opoką. Nie pozostawiliście nas w momencie, kiedy to było najłatwiejszym rozwiązaniem. Jestem pewny, że szybko wrócicie do elity.
[…]Na koniec chciałbym zaznaczyć, że jestem dumny, że mogłem dzielić szatnie z moimi kolegami z drużyny. Szczególnie chciałbym podziękować Francisco Puñalowi Miguelowi Flaño. Pomogliście mi, wiele mnie nauczyliście, byliście dla mnie przykładem.
¡GRACIAS Y AÚPA ROJOS!
Również czule Sisi żegnał się w Valladolid, szybko stał się też idolem w Korei. To zawodnik, który potrafi rozkochać w sobie fanów. Jest szczery, zawsze daje z siebie wszystko i nadal widać tą błyskotliwość w jego zagraniach.
Druga młodość w Poznaniu?
Transfer do Korei mógł się wydawać niezrozumiały, ale Sisi spróbował czegoś nowego, grał regularnie i jak widać.. przypomniał o sobie znajomemu z Osasuny, Janowi Urbanowi. U obecnego trenera Lecha Poznań Sisi grał praktycznie bez przerwy, wiec szkoleniowiec musiał pokładać w nim wiele zaufania. Z motoryki na pewno w Korei nic nie stracił, bo akurat pod tym względem Azjaci zawsze są idealnie przygotowani.
Jedyne czego może mu zabraknąć, to skuteczności. Być może Sisi poczuł, że nie ma już szans na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej w Hiszpanii i warto spróbować czegoś nowego. Bo przecież w Lechu być może będzie miał szansę na grę w pucharach, co nie było mu do tej pory dane. Lewy skrzydłowy na pewno da z siebie wszystko, ale czy to wystarczy? Nie można liczyć na to, że nagle blisko 30-letni zawodnik zacznie strzelać seryjnie bramkę za bramką, ale jeśli Jan Urban szukał kogoś do rozruszania szeregów ofensywnych, to trafił idealnie.