
Enrique Cerezo | fot. Marca
W maju bieżącego roku minęła dekada, odkąd Enrique Cerezo został prezesem Atlético Madryt. Wcześniej był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Jesusa Gila. Człowieka, który ustanowił go wiceprezydentem klubu. 28 maja 2003 roku zrobił krok naprzód. Został bossem Atléti. Producent filmowy niejednokrotnie uznawał ten dzień za najważniejszy w swoim życiu. W Madrycie istotne lub nieistotne funkcje sprawuje już blisko trzydzieści lat. Jak twierdzi, nigdy nie miał zamiaru zrezygnować. Ale czy to, gdzie są teraz “Los Rojiblancos” to jego zasługa?
Poza futbolem, Enrique Cerezo jest dość znanym na Półwyspie Iberyjskim producentem filmowym. I widać to w sposobie sprawowania rządów. Jego działalność w stołecznym klubie inspirowana jest doświadczeniami ze świata showbiznesu. Klub Atlético Madryt jest jego priorytetową, wysokobudżetową produkcją (od 2003 r. Rojiblancos przeprowadzali transfery za łączną kwotę ok. 393 milionów euro). I choć Cerezo ma wpływ na kształt artystyczny tego “filmu”, zależy to w głównej mierze od stosunków między nim, a pracownikami. Na planie liczy się reżyser, scenarzysta, aktorzy i inny realizujący film. W szatni są trener i piłkarze, a w biurach klubowych dyrektor ds. sportowych. Jedni producenci kontrolują i wpływają na film bezpośrednio, inni zawierzają reżyserowi pozwalając mu na swobodną realizację jego wizji artystycznej. Te niuanse Cerezo metodą prób i błędów od wielu lat wciela w życie Atlético. Ale dopiero gdy zatrudnił Simeone mógł poważnie pomyśleć o futbolowych oskarach bez obaw, że zamiast nich, znów będzie kandydatem do “złotych malin” europejskiej piłki.
Agüero jak żona
Jeśli kogokolwiek interesuje polityka transferowa drużyny z Vicente Calderón powinien się już przyzwyczaić, że słów prezesa madrytczyków nie należy traktować poważnie. Zwykle kłamie lub zwyczajnie nie ma pojęcia o tym, co mówi. “Fernando Torres nie jest na sprzedaż, jest symbolem tego klubu” – zapewniał latem 2007 roku prezes czerwono-białych. Innym razem stwierdził, iż “sprzedaż Torresa to zły interes i każdy o tym wie”, by po pewnym czasie, podczas pożegnalnej konferencji El Nino powiedzieć: “to jest dzień, kiedy powinniśmy być szczęśliwi, ponieważ sprzedaliśmy naszą gwiazdę do wielkiego klubu”. Podobne perypetie przechodziliśmy z De Geą, Forlánem, Falcao czy Agüero.
Zresztą historia transferu Sergio Agüero mogłaby być dobrym materiałem na film. Pomijając już kilkuletnie spekulacjach, gdzie i kiedy przeniesie się popularny “Kun”, Cerezo u schyłku sezonu 10/11 stwierdził: “oczywiście Kun pozostanie w zespole, bo jest jak moja żona”. Do dziś nie wiadomo, co poprzez te słowa chciał wyrazić 65-letni Hiszpan. Efekt był jednak taki, iż po dwóch tygodniach od wypowiedzi “Czereśniowego”, Argentyńczyk na swojej stronie internetowej zadeklarował, że opuszcza Atlético oraz, że nie wróci na zgrupowanie zespołu po zakończeniu Copa America. Oto Enrique Cerezo występuje w roli naiwnego męża, albo nawet męża-tyrana, któremu partnerka po pięciu latach w końcu mówi “dość”.
Na jego usprawiedliwienie można podać fakt o niestabilnej sytuacji Atlético – zarówno finansowej, jak i sportowej, która nie pozwalała utrzymywać Colchoneros swoich gwiazd. Cerezo nie miał żadnych argumentów – nie mógł zapewnić swoim najlepszym pracownikom sukcesów, ani znaczącej podwyżki wynagrodzenia. Atléti i tak żyło ponad stan trzymając w kadrze Torresa, Kuna czy Falcao. Zapędy europejskich potentatów były przecież tłumione długi czas – El Nino na Calderón cieszył kibiców swoją grą ponad 6 lat, Agüero 5, a Falcao 2 lata, choć chętni znajdowali się zawsze, gdy otwierano okienko transferowe. Nie wiadomo jednak, jaką rolę w tym wszystkim odgrywał Cerezo. Hiszpan umiejętnie powstrzymywał wszelkie próby transferów swoich asów, ale za każdym razem nadchodził moment, w którym musiał odpuścić. Wtedy manipulował opinią publiczną, by samemu wykreować się na ofiarę, a swoich piłkarzy przedstawić w najmniej korzystnym świetle. Na sprzedaży Torresa ponoć zależało mu bardziej niż samemu zainteresowanemu, a Agüero dał słowo, iż da zielone światło na transfer do Realu. Gdy wszystko wyszło na jaw, Argentyńczyka uznał za niewdzięcznika zarzucając brak lojalności wobec klubu. Z kolei, gdy odejście Falcao było już przesądzone (Kolumbijczyk po ostatnim meczu na Calderón w sezonie 12/13 pożegnał się z kibicami, wchodząc na najgorętszą trybunę nad Manzanares), Cerezo w sposób żałosny wmawiał fanom, iż jego odejście nie jest wcale przesądzone. Doszły mnie słuchy, że niby pożegnał się z kibicami, ale zaraz, zaraz – powiedział, że odchodzi? Nic się takiego nie dzieje – powiedział mniej więcej 2 tygodnie przed oficjalną informacją AS Monaco o transferze “Tygrysa”.
Cerezo najwyraźniej niewiele też wie o poczynaniach swojego klubu na rynku transferowym lub także i w tym przypadku każdorazowo udaje głupiego. Zimą zeszłego roku, kiedy Simeone poprosił o zakup zmiennika dla Filipe Luisa, Enrique zaprzeczał, jakoby madrytczycy planowali jakiekolwiek transfery. “Nie sądzę, byśmy w zimie potrzebowali jakichś wzmocnień” – twierdził na początku stycznia. Dokładnie 20 dni później na Vicente Calderón zjawił się Emiliano Insua. Kwintesencję stanowi odpowiedź na pytanie o możliwość negocjacji z Realem Madryt w kwestii transferów:
Dziennikarz: Czy Atletico negocjuje z Realem Madryt?
Cerezo: Nie wiem, zapytaj Caminero.
Real nie rozdaje cukierków
Według powszechnej opinii relacje na linii Real Madryt – Atlético są dobre, a prezesi obydwu klubów odnoszą się do siebie z sympatią. Do tego stopnia, że pozował do zdjęć z prezentem od byłego już prezydenta Realu Madryt, a prywatnie przyjaciela Enrique Cerezo, Ramona Calderóna. Opublikowane zdjęcia z koszulką Królewskich było dalece niestosowne. “Czereśniowy” zdał sobie z tego sprawę po dwóch dniach od zamieszczenia nieszczęsnej fotografii na łamach AS’a i przeprosił fanów Atléti, tłumacząc się prywatnym charakterem spotkania oraz serdecznością, którą w ten niekonwencjonalny sposób chciał okazać swoim przyjaciołom.
W kwestii jakichkolwiek transferów także można być pewnym, iż nie wybuchnie żadna wojna na linii Real Madryt – Atlético. Florentino Pérez nie zamierza złamać paktu, jaki zawarł z Miguelem Gilem Marínem i prezesem Enrique Cerezo. Oba kluby już jakiś czas temu ustaliły, że nie będą sobie podkupywać zawodników bez zgody dyrekcji tego drugiego zespołu. Tym samym Real byłby gotowy sprowadzić Agüero, czy po dwóch latach Falcao tylko i wyłącznie pod warunkiem, że Atléti przystanie na takowe transfery i wszystko odbyłoby się w przyjaznej atmosferze. W przypadku Kolumbijczyka, dziennik AS dość głośno propagował przez pewien czas klauzulę “antymadryt”, którą ponoć ‘El Tigre’ wprowadził do swojej umowy zgodnie z życzeniem działaczy. Jednakowoż żadna ze stron nigdy nie potwierdziła istnienia jakichkolwiek zapisów w umowach. Zwykle, gdy Real nie potrafił ściągnąć któregoś z piłkarzy z Vicente Calderón powoływano się na chęć utrzymania pozytywnych relacji pomiędzy oboma klubami. Jest to zatem podstawowy argument na obronę prezydentury Cerezo – za jego czasów Atléti nigdy nie zostało rozkupione przez zespół z Concha Espina i należy to traktować jako zasługę Hiszpana.
Mimo wszystko nie jest jednak powściągliwy, gdy wypowiada się na temat rywala zza miedzy. W tym aspekcie próbuje dorównać swojemu poprzednikowi, Jesusowi Gilowi, między innymi autorowi słów: “Real to stado baranów”. Chociaż często uszczypliwie wypowiada się o Los Blancos, robi to z dużo większą finezją i elegancją niźli nieżyjący już od blisko dziesięciu lat były prezydent Atlético. “Są dwie rzeczy, których Real Madryt nigdy nie będzie miał: Sergio Agüero i najlepszych kibiców na świecie” – powiedział kiedyś zapytany o możliwość zmiany barw na białe przez Argentyńczyka. Rozmawiając z dziennikarzami o Gran Derbi, powiedział: “Gran Derbi? Chciałbym żeby obydwie drużyny przegrałyby, wtedy byłbym zadowolony”.
Dwa lata temu, podczas jednej z gal sportowych boss Atlético przekomarzał się z Cristiano Ronaldo narzekającym na brutalną grę czerwono-białych w derbach Madrytu. Choć wydawało się, że jedyne zagrania naruszające przepisy wykonali gracze w pasiastych koszulkach, Cerezo stwierdził – “Wy robicie to samo. Pepe, Carvalho, Ramos i ten mały człowiek z bujnymi włosami… Marcelo”. Natomiast na gorąco, zaraz po przegranych derbach powiedział: “Gracze Królewskich też nie rozdają cukierków”.
Showman czy klaun?
Enrique Cerezo to jedna z ciekawszych postaci w hiszpańskiej piłce. Warto śledzić jego wypowiedzi – praktycznie każda zawiera złotą myśl, stąd też jest ulubieńcem dziennikarzy. Ale zarzuty o braku szczerości, czy – nazywając rzeczy po imieniu – okłamywaniu kibiców nie są nieuzasadnione. Nie mam pojęcia, czy robi to w trosce o dobro drużyny/kibiców/swoje (niepotrzebne wykreślić) czy gra rolę przygłupa. Osoba nieznająca imienia papieża, któremu składa wizytę*, nie może być traktowana poważnie. Jednak to raczej człowiek, który raczej spija śmietankę aniżeli współtworzy wielkie Atlético. Worek z trofeami przywiózł z Argentyny Cholo Simeone. Międzynarodowa popularność zespołu to pokłosie tych sukcesów i w jakimś stopniu również zagranicznych wojaży dyrektora wykonawczego, Miguela Angela Gila Marina. Czerwono-białe koszulki rozpoznaje się przecież w Azerbejdżanie, Turcji, Kolumbii czy Singapurze. W wielu zakątkach świata traktowani są jak mistrzowie, choć krajowymi czempionami nie byli przecież od 17 lat. Na próżno szukać tutaj bezpośredniego udziału Enrique Cerezo. Jego rolą ma być najwyraźniej zabawianie mediów i sprawianie wrażenia, że nad wszystkim ma jakąś kontrolę.
* – podczas wyjazdu do Rzymu na mecz Ligi Europy z Lazio, Atlético udało się do Watykanu. Po audiencji papieskiej, w rozmowie z mediami Cerezo zamiast Benedyktem XVI, nazwał papieża Benitem XVI.