Szczerze? Nie ma nic bardziej podniecającego niż ligowe El Clásico, którego wynik może zadecydować o mistrzostwie Hiszpanii. W dodatku tak wyrównanym jak w obecnym sezonie. Rafał Lebiedziński, korespondent i felietonista mieszkający na co dzień w Madrycie, komentuje nadchodzącą „rywalizację o wszystko” prosto z miejsca zdarzeń, nieopodal Estadio Santiago Bernabéu, które zamieni się dzisiaj w pole walki.
Cała ta ekscytująca otoczka wokół Realu i Barcy zostaje podniesiona do kwadratu, kiedy w przypadku zwycięstwa gospodarzy, goście odchodzą od stołu. Remis — przedłuża gasnącą nadzieję tych drugich, w oczekiwaniu na nagły zwrot wydarzeń w ostatnich dziewięciu kolejkach. Porażka lidera — to nowe rozdanie z trzecim graczem przy stole (Atlético Madryt).
Real wygląda w tej chwili na oazę spokoju — tranquilidad absoluta. Jest w niej miejsce na harmonijną, włoską równowagę, jest również spora doza pewności siebie. Nie ma mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu, niedociągnięciu, skandalu, niewinnej ploteczce. Wyjściowy skład trener podaje bezczelnie na konferencji prasowej, taktykę na starcie z Barceloną znamy mniej więcej od trzech miesięcy. Ancelotti przestał majstrować przy swojej zabawce, a zaczął polerować pojedyncze klocki. Aktualna demonstracja siły Realu to solidna obrona, bardzo zrównoważony środek pola i zabójczy atak. Wystarczające atrybuty do tego, żeby pokonać, a przynajmniej zremisować z Barceloną. Real jest w komfortowej sytuacji, ma wszystkie karty w ręku, nie pęka przed rywalem. Po meczu z Barcą z trudnych spotkań wyjazdowych zostały mu tylko te z Sevillą i Realem Sociedad. Los Merengues gdyby się uparli, mogliby dziś wieczorem nawet wrócić do początków Mourinho w Madrycie — indywidualnym kryciem Messiego i gry z głęboko cofniętą obroną w oczekiwaniu na szybkie kontrataki Cristiano i Bale’a. Mogliby, ale tego nie zrobią.

Ancelotti latem przysięgał Florentino Pérezowi futbol widowiskowy, bez spekulacji i chylenia głowy przed silnymi przeciwnikami. Frycowe zapłacił za wygibasy taktyczne w pierwszym meczu na Camp Nou (z Ramosem w środku pola i Bale’m na „szpicy”), w rewanżu nie popełni tego samego błędu (tym bardziej, że na wygraną z Barcą czeka od dziesięciu lat). Docieranie stylu zajęło Włochowi pół roku, ale dziś może się pochwalić piłkarzami zdolnymi do gry zarówno krótki podaniami przy długim posiadaniu piłki (Modrić, Xabi Alonso), jak i błyskawicznym przejściem do ataku po jednym-dwóch zagraniach. Filozofia lwa i gazeli w pełnej krasie… Real jest w tej chwili drugim w Europie po Bayernie zespołem, który oddaje najwięcej strzałów na bramkę w spotkaniach ligowych (średnio osiem na mecz). Mamy do czynienia z kolektywem zrównoważonym, wszechstronnym, skutecznym i zdyscyplinowanym taktycznie. Z kolektywem, który nie przegrał od 32 meczów we wszystkim rozgrywkach. Socios Realu czują nosem, że w Chamartin rodzi się wielka drużyna. Z jedynym tylko znakiem zapytania — psychiką i formą piłkarzy w kluczowych meczach sezonu. Do tej pory było z nią różnie, częściej gorzej niż lepiej. W niedzielny wieczór trzeba będzie się w tym aspekcie wznieść na wyżyny, jeżeli marzy się o stłamszeniu Barcy i przypieczętowaniu triumfu w Primera División.
W Barcelonie spokój jest pozorny. Jakby przykryty płachtą chwilowej euforii po orzeźwiających zwycięstwach z Manchesterem City i Osasuną. Forma jest nieregularna, a trener wciąż żongluje składem na 1,5 miesiąca przed końcem rozgrywek. Idąc tropem katalońskich mediów — nadal nie wiemy, która Barca jest silna i dominująca, a która daje sobie strzelać gole maluczkim z Valladolid. Czterech pomocników z Iniestą i Fabregasem czy może Alexis i Pedro na skrzydłach z Neymarem na ławce? Martino w ostatnich tygodniach stara się nam uzmysłowić, że ta pierwsza opcja jest optymalna w spotkaniach o najwyższą stawkę. Problem w tym, że dla Barcelony skończyły się już mecze o pietruszkę. Trzeba wygrywać wszystko, ze wszystkimi. Margines błędu został już dawno wyczerpany.
Dyskusje wokół Barcy są niekończące. To miał być sezon odnowienia i wzmocnienia po odejściu Guardioli oraz Tito, a od kilku miesięcy panuje bezustanny chaos. Letni hit transferowy skończył się skandalem na skalę krajową oraz dymisją prezydenta klubu. Z kolei nowy trener, zanim dobrze rozsiadł się w fotelu, już został z niego po cichu wyproszony — razem ze swoją listą zakupów i planem przygotowań na następny sezon. Wreszcie sponsorująca Barcę telewizja lokalna TV3 na pięć dni przed meczem sezonu z Realem podała do wiadomości, że Tata Martino po obecnych rozgrywkach rozstanie się z zespołem. Jakby tego było mało, nad klubem zawisło bardzo realne widmo czerwcowych wyborów prezydenckich.
W takim klimacie trudno przygotować się do decydującej o mistrzostwie batalii. A będzie ona wymagała 90 perfekcyjnych minut ze strony Barcy — uporczywego pressingu, szybkiej cyrkulacji piłki, bezbłędnej gry stoperów, trzeźwości umysłu przy stałych fragmentach gry rywala. W ostatnich dwóch latach Real przegrał na Bernabeu tylko raz — z Atlético we wrześniu. Żeby powtórzyć wyczyn żołnierzy Simeone, potrzebny będzie lider ciągnący wszystkich za uszy do celu. Messi jest zdrowy i gotowy, zdolny do odwrócenia losów ligi — na przekór kryzysom, aferom i krytykantom. Najlepiej żeby do pomocy dostał Neymara, zdolnego zamknąć usta wszystkim niedowiarkom widzącym w nim drugiego Robinho.
Jeżeli Barcelona ma swój dzień, jest w stanie zadusić swoją grą każdą drużynę na świecie. Jeżeli jednak odpuści choćby na sekundę, z reguły płaci za to wysoką cenę. Oby ewentualna porażka z Realem nie wprawiła piłkarzy Barcy w ten iście kataloński nastrój autodestrukcji. W 2012 roku przegrali w cztery dni — ligę i awans do finału Ligi Mistrzów. Teraz mają jeszcze przed sobą wiele do ugrania i kto wie, czy nie zmianę decyzji o odejściu Taty Martino.
Jeśli chcesz przeczytać zapowiedź El Clásico z opiniami innych redaktorów, kliknij tutaj!