
Od siedmiu lat Złota Piłka przemieszcza się między rękami Portugalczyka a Argentyńczyka. Inni zazwyczaj patrzą z dystansu, choć wiele osób miało nadzieję, że tym razem Manuel Neuer będzie kimś więcej niż tylko „tym trzecim”. Niby powiedzieliśmy już wszystko, rywalizacja stała się jałowa oraz przewidywalna, natomiast sama nagroda to raczej konkurs na popularność — czytam w kółko. Mimo to sprawia, że potraficie się zagotować i oburzyć. Jednakże moje zainteresowanie głównie sprowadza się do jednego: co kryje się za maskami w tym boskim teatrze? Kim są Cristiano Ronaldo i Leo Messi?
Nie wiem, czy to ten zbawienny wpływ polskiego szkolnictwa, liczne interpretacje wierszy oraz lekcje spędzone na wyciskaniu jednego zdania niczym cytryny, by ostatecznie stwierdzić, że podmiot liryczny wzoruje się na Lukrecjuszu, a najbliższa jego duszy jest oczywiście filozofia epikurejska. Bo to ponoć powinien wiedzieć każdy, czytając pięć słów danego tekstu. Podobne pole manewru daje nam rok w rok gala w Zurychu. Co bystrzejsi potrafią tworzyć rozbudowane analizy i portrety psychologiczne na bazie mimiki twarzy czy ujęć fotoreporterów zasiewających w nas jeszcze więcej pytań. Tu nawet nie potrzeba słów. I przyznam, że często kupuję te gadki, kiedy brak komentarza staje się najwymowniejszą odpowiedzią. Cholernie mnie to ciekawi, na ile oni grają, na ile wsłuchują się w porady specjalistów od piaru, a na ile oglądamy normalnych ludzi. Kto nie chciałby przeniknąć do głowy Cristiano bądź tym bardziej Leo?
Love them or hate them
O ich grze przecież wiemy wszystko. Przynajmniej teoretycznie. Bo zakładam, że każdy na bieżąco śledzi postępy i ewolucję stylów obu panów. A nawet jeśli nie — zakładamy, że znamy ich jak kumpli z boiska. Przecież widzieliśmy już tyle meczów, nie róbmy z siebie idiotów — tak naprawdę to niezwykła gra detali i niuansów, które sprawiają, że ciągle coś się u nich zmienia. Jeśli jednak szukamy sobie idoli, boisko nie jest jedynym wyznacznikiem — do tego zawsze dochodzi styl bycia, wypowiedzi, zachowanie po porażkach, po sukcesach, cieszynki, wszystkie te szczególiki, które zostaną uchwycone przez kamery. W Hiszpanii to już szczególna obsesja, bo ci piłkarze z najwyższej półki mają na siebie skierowane osobne obiektywy.
Nie da się ukryć, że największy wpływ wywierają na nas media. Niemal każdy ma swojego ulubieńca, dla którego będzie kreował komfortowe tezy. Swego czasu wyglądało to następująco: Leo Messi jest skromnym, uśmiechniętym chłopcem z sąsiedztwa, cieszącym się grą w piłkę, rodzinny, przyjazny, nieco wycofany ze względu na brak tendencji do bycia celebrytą, wśród kamer i dziennikarzy zachowujący się jak prosty facet, pomocny, w skrócie: każda matka marzy o takim ułożonym synku. Cristiano Ronaldo funkcjonował raczej jako rebeliant, obojętny na los innych, potrzebujący bycia w centrum uwagi, arogancki, bezpośredni, nagminnie oszukujący sędziów, szukający symulki, przesadnie pewny siebie, metroseksualny, myślący więcej o swojej fryzurze niż partnerach z zespołu. Bądźmy szczerzy — mówiło się najróżniej, nawet o orientacji seksualnej. Większość tych osądów mogło wynikać z zazdrości, sam Cristiano dał się zapamiętać ze słynnej wypowiedzi: “Ludzie zazdroszczą mi, bo jestem piękny, bogaty i wspaniale gram w piłkę”. Kłamał? U niektórych kwestia gustu, ale kolejny raz za tak wartościową rzecz jak szczerość oberwał rykoszetem. Takie wizerunki funkcjonowały w społecznościach masowych. Ci dociekliwsi, rzecz jasna, szukali głębiej, wychodzili poza polską prasę, dotykali niezależnych źródeł, chcąc przekonać, czy może jest inaczej. Wówczas kreował się inny portret — Ronaldo okazywał się zabawnym facetem z dystansem, dla którego priorytetem była rodzina, po prostu równy gość, który żyje marzeniami, zaś o Messim dało się znaleźć parę czarnych tekstów. Gdzie leży prawda? Odpowiemy: po środku. Każdy jednak wykreował sobie pewne zdanie na danej stronie bieguna, stąd też słynne “Love me or hate me” Portugalczyka.
Ostatnio postrzeganie obu bożyszczy w społeczeństwie zaczęło ulegać zmianie. Oczywiście nie mówię tutaj o ludziach sympatyzujących z kimś od dłuższego czasu — nawet jeśli przeczytalibyśmy pewnego dnia, że kibic dostał od jednego z nich w twarz, obaj mieliby miliony obrońców. Pewnie sami szukalibyśmy w redakcji dziury w tych informacjach, przecierając oczy ze zdumienia. Dla osób postronnych wizerunek Messiego, jak i Ronaldo to sprawa dynamiczna. Ostatnio Argentyńczyk kojarzony jest jako zdezelowany piłkarz, który stał się ważniejszy niż drużyna. Wszystko to wynika z informacji, jakie wypuszczają katalońskie media. O ile przez lata gracz Realu Madryt i Manchesteru United wydawał się rozkapryszony, tak teraz do Leo przypina się łatkę szefa, trenera, menadżera i prezydenta klubu w jednym. Messi qué un club, bo życzy sobie zwolnienia trenera, woli, by nie zmieniać ustawienia, na tej pozycji nie za bardzo chciałby grać, kilka osób ze sztabu jest nieciekawych — może lepiej wymienić tę szóstkę? Messiego zabrakło na treningu, następnego dnia pracuje sam w ośrodku treningowym, później spóźnia się na zajęcia, kolejnym razem wychodzi jako pierwszy na rozgrzewkę i motywuje partnerów. Jednym słowem: rollercoaster. Informacyjny rollercoaster.
W pewne rzeczy bylibyśmy skłonni wierzyć, skoro taki Zlatan jawnie opisywał — jego zdaniem — prawdziwego Messiego. Wiele też jest wyssanych z palca. Argentyńczyk wychodzi na człowieka, który dla klubu z Camp Nou jest najwyższą wartością, najlepszym piłkarzem, a zarazem hamulcowym. Ten trener mu nie odpowiada, ta filozofia jest słaba, najlepiej zostańmy przy swoim. Oczywiście wszystko zostało zdementowane — innej opcji sobie nie wyobrażałem. Następnego dnia mówi, że nie wie, gdzie będzie grał w kolejnym sezonie. Nie wspominając o prześmiesznej aferze Instagramowej. Ostatnie tygodnie to naprawdę dużo szumu wokół czterokrotnego zdobywcy Złotej Piłki. A w pamięci mamy różne konflikty z ludźmi z zarządu, aferę podatkową czy też nawet szokujące informacje o jego autyzmie. W tym samym czasie nieco ocieplił się wizerunek Cristiano, który — pomijając wszelkie doczepki do karnych i bezsensowne zarzuty — kojarzy się z maszyną przeznaczoną do pracy, chorobliwym perfekcjonizmem i ciągłym przekraczaniu granic swojego organizmu.
Gala nie była wyjątkiem — tu najwięcej doszukamy się grzebania po prywatności i wkładania nosa do cudzych charakterów. Marka garnituru, kolor, fason, partnerka, buty, fryzura, liczba uśmiechów, kierunek wzroku, reakcje — jedno zdjęcie może wywołać burzę. Kilka sekund od werdyktu: Messi delikatnie się uśmiecha, zdaje się być raczej wyluzowany, jakby pogodzony z decyzją, Ronaldo przeciera czoło, widać u niego znacznie więcej nerwów, Złota Piłka jest wyznacznikiem sukcesu, na twarzy pozostaje też niepewność wymieszana ze spokojem pokerzysty. I pada ostateczne nazwisko, w mojej opinii, w tym roku jedyne słuszne: Cristiano Ronaldo. Zaczyna się kolejny spektakl, w którym odbiór zachowania wyznaczają przede wszystkim personalne przekonania. Jedni się doczepią: pieprzony gwiazdor, pajacuje na tej scenie, szyderczy uśmieszek, megaloman, arogant, co on w ogóle wygaduje, ale mu zaraz dowalą w memach! Inni będą podziwiali: uosobienie ciężkiej pracy, wyrzeczeń, poświęcenia, obsesja na punkcie doskonałości, wzór dla innych, bo stawia sobie cele i uparcie do nich dąży.
Na koniec szaleńczy krzyk Portugalczyka “TAK!” — będący wyrazem ulgi, odsapnięcia, wykonania zadania, choć zaraz czas na kolejne, bo on przecież nie spuści z tonu. I znów pojawia się pytanie: to efekt dziecinady Cristiano i niezdrowego udowadniania na każdym kroku, że musi być najlepszy czy po prostu nietypowe pozbycie się ciążących na nim emocji? Może rzeczywiście pocił się, przeżywał i dopytywał w głowie: “A co jeśli to, co zrobiłem, to znów zbyt mało?”. Chcielibyśmy być w jego głowie.
Rywalizacja na szczycie
Dla mnie to absolutny fenomen, by rozgryźć tych dżentelmenów. Portret psychologiczny Ronaldo wydaje się nieco łatwiejszy, raczej bliżej mu do wizerunku pewnego siebie pracusia, którego napędzają marzenia i rywalizacja. Leo Messiego bałbym się analizować jednoznacznie, jednowymiarowo, w systemie zero-jedynkowym. W najbliższych latach ukaże się mnóstwo tekstów i filmów, które ponownie zasieją wątpliwości. Jako jeszcze dość młody chłopak sam chciałbym przekonać się w przyszłości i sprawdzić, kim oni są naprawdę. I, oczywiście, będę do tego dążył. Obu widziałem twarzą w twarz, tak jak widujemy się z przypadkowymi ludźmi na ulicy. Szczerze mówiąc, trudno cokolwiek wyczytać. Próbowali wybitniejsi. Może więcej dowiemy się w przyszłości, kiedy już skończą z kopaniem, a z ich ust zniknie swego rodzaju cenzura, kłódka, pozbędą się pewnych barier. Obaj na siebie nie głosowali, twierdzą, że rywalizacja napędza jednego, jak i drugiego — ich osobiste relacje to znów tajemnica: zawodowy szacunek czy jednak pewna nienawiść oraz złość, że akurat muszą mierzyć się w tych samych czasach? W innych mogliby nie mieć sobie równych.
„Przede wszystkim chciałbym podziękować Lionelowi. Za inspirację, motywowanie mnie do jeszcze cięższej pracy. Bez niego nie zdobyłbym ponownie Złotej Piłki” — powiedział zwycięzca. Zapytany natomiast o swoją ocenę w skali od 1 do 10, odpowiedział: „Nie mogę dać sobie dziesiątki. To maksimum. A ja zawsze będę chciał być jeszcze lepszy. Niech będzie dziewięć”. Z Ronaldo i Messim będzie jak z tiki-taką. Po latach wspomnimy o legendarnych piłkarzach, jak i legendarnym stylu. Jedynych, nie do podrobienia. Inni będą mogli co najwyżej zazdrościć, że pozostają im wyłącznie powtórki.
Manuel Neuer. Bramkarz znakomity. Nie mógł zostać jednak najlepszym piłkarzem, skoro nie jest nawet najlepszy na swojej pozycji. Niski ukłon w kierunku Thibauta Courtoisa. Jeśli kiedyś będziemy zastanawiać się nad Złotym Rewolucjonistą Futbolu, Niemiec będzie mógł się zaśmiać na samą myśl o dyskusjach za dany rok. Złotą Piłkę zostawmy jednak dla najlepszych na świecie. Mimo szacunku i uznania dla mistrza świata.