Dziś w nocy, po raz pierwszy od fatalnego w skutkach meczu z Peru na Copa América, na boisko wyjdzie reprezentacja Brazylii. Jej rywalem w ramach eliminacji do mundialu w Rosji będzie Ekwador. Na ławce zasiądzie nowy selekcjoner, Tite, a część piłkarzy powróci z wygnania. Wśród nich Marcelo.
„Szczęśliwy z powołania, jakby to był pierwszy raz! Możliwość bronienia mojego kraju w eliminacjach to zaszczyt” napisał na Twitterze lewy obrońca Canarinhos, gdy znalazł się w kadrze. A dlaczego Marcelo nie było w kadrze za Dungi? Kto zawinił, co zrobił i czym to poskutkowało? Wyjaśnienie wcale nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.
Ten fatalny mundial, ta fatalna Copa
Chyba żaden kibic nie chciałby przeżyć tego, co stało się udziałem wszystkich fanów w Brazylii, gdy 8 lipca 2014 roku, Mueller, Klose, Kroos, Khedira i Schuerrle trafili do siatki łącznie siedmiokrotnie. Dunga, jako Brazylijczyk, a zwłaszcza jako nowo mianowany po tym mundialu selekcjoner, również za wszelką cenę chciał uniknąć podobnych „widowisk”.
Z tego powodu z kadrą pożegnali się wtedy Marcelo, David Luiz i Thiago Silva, który dodatkowo naraził się selekcjonerowi, gdy ten odebrał mu opaskę kapitańską i przekazał ją Neymarowi, komentując to w niewybredny sposób. Początkowo wszystko faktycznie Dundze grało. Brazylia zwyciężała w rozgrywanych później meczach towarzyskich i to w niezłym stylu. Do końca roku rozegrała ich sześć i wygrała wszystkie. W tym m.in. z Argentyną.
Dla wszystkich zaskakująca była więc wiadomość, że na marcowe mecze, pierwsze w roku 2015, pojedzie Marcelo. Jeden z „oskarżonych” o katastrofę w meczu z Niemcami i brak zaangażowania. Zresztą nie pierwszy raz, bo już w 2008 roku, gdy Brazylia występowała na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, te same zarzuty pod adresem bocznego obrońcy wysuwał… ten sam szkoleniowiec. Brazylia zgarnęła wtedy brązowy medal, a dwa lata później na MŚ w RPA Marcelo nawet nie pojechał.
Tym razem dostał jednak od Dungi szansę na odkupienie i z niej skorzystał. Niezłe występy w kolejnych spotkaniach zaowocowały powołaniem na Copa América 2015, gdzie Brazylia ostatecznie musiała radzić sobie bez niego. Zresztą, był to pierwszy zgrzyt na linii federacja i Dunga – Marcelo i Real. Kataloński Sport napisał wówczas, że klub wymusił brak na turnieju zarówno Marcelo, jak i Danilo. Lewy obrońca Królewskich cierpiał rzekomo na bolesną rwę kulszową, co miało utrudniać mu chodzenie. Tymczasem w czasie, gdy jego koledzy grali na turnieju, Marcelo, wg Sportu w najlepsze bawił się na wakacjach, a po kontuzji nie było widać śladu.
Brazylia, zresztą osłabiona urazami nie tylko bocznych obrońców, ale i kilku innych kluczowych zawodników, z trudem przebrnęła przez grupę eliminacyjną, by z turniejem pożegnać się w kolejnej rundzie.
Trzymaj język za zębami
Dunga wytrwał na stanowisku, choć rotacje trenerów w Brazylii są ogromne. Usprawiedliwiono go osłabieniem kadry, która wcześniej grała przecież wręcz koncertowo, i pozwolono pracować dalej. Na horyzoncie majaczył bowiem już następny cel – kolejne Copa América. Nie byle jakie, bo rozgrywane w setną rocznicę pierwszego turnieju. Dla Brazylii jasnym było, że liczy się tam tylko zwycięstwo.
Selekcjoner Canarinhos chciał więc zrobić wszystko, by w tym turnieju nie zawieść oczekiwań swoich rodaków. Jednym z piłkarzy, którzy mieli mu w tym pomóc był Marcelo. Wszystko zmieniło się jednak już w październiku, niespełna cztery miesiące i zaledwie trzy mecze po porażce z Paragwajem. Brazylia przegrała wtedy 0:2 z Chile, a Marcelo, odpowiadając na pytania dziennikarzy, skrytykował grę swojej reprezentacji, mówiąc m.in. że ta jest „niesatysfakcjonująca”.
To właśnie na to wydarzenie powoływał się później Dunga, gdy, już w roku 2016, mówił o braku Marcelo w kadrze. „Zawodnik musi być przekonany do gry w kadrze i dobrze się zachowywać. Nie powiem tu wszystkiego, wystarczy zobaczyć, co stało się po meczu z Chile i wszystko zrozumiecie”. To wypowiedź brazylijskiego selekcjonera z maja, kiedy stało się jasne, że zawodnika Realu nie pojedzie na kolejny turniej. Problem w tym, że, o ile faktycznie w kolejnym spotkaniu, rozgrywanym kilka dni później przeciwko Wenezueli, Marcelo został ukarany, bo usiadł na ławce, o tyle, gdy Dunga mógł go odpalić przy następnych powołaniach… nie zrobił tego. Brazylijski zawodnik miał bowiem wystąpić w meczach z Argentyną i Peru, ale z udziału w nich wykluczyła go kontuzja, jakiej nabawił się w klubie.
Zdemaskować kłamcę
Marzec 2016 roku. Kolejne powołania. W kadrze Brazylii brak Marcelo. Spóźniona kara za Chile? Nic z tych rzeczy. Ogromne nieporozumienie, które poskutkowało absencją na Copie i konfliktem z Dungą. Zacznijmy od podstaw.
Marcelo w tamtym czasie leczył uraz i do końca nie był pewny, czy będzie w stanie pojechać na zgrupowanie reprezentacji. Był w kontakcie z federacją i, jeszcze zanim Dunga ogłosił skład kadry na kolejne dwa mecze, informował Rodrigo Lamara, lekarza Brazylijczyków, że czuje się nieźle. Ustalili, że ostateczne informacje przekaże mu w ten sam dzień, w którym zostaną rozesłane powołania. Według samego zawodnika, nie zdążył tego zrobić, bo selekcjoner na takową informację po prostu nie poczekał. Według Dungi było całkiem inaczej. I doprawdy, trudno się w tym wszystkim połapać, a jeszcze trudniej ustalić, co jest prawdą, a co kłamstwem.
„Skorzystałem z informacji, jakie posiadałem. Gracze tacy, jak Roberto Firmino i Ricardo Oliveira byli w kontakcie z doktorem. To ważne. Zawodnicy, którzy chcą być z Brazylią, musza pokazać właściwe podejście, odpowiedzialność i zaangażowanie”
mówił Dunga dwa miesiące później, zapytany o tę sytuację. W innym wywiadzie dodawał: „Nie rozmawialiśmy [przed ogłoszeniem składu]. Nic nie powiedział doktorom o tym, że czuje się dobrze i lekarze nic nie powiedzieli mi. Tu chodzi o bycie odpowiedzialnym”. Wyraźnie więc kłócił się z wersją Marcelo, który zaznaczał, że poinformował lekarzy o dobrej kondycji.
Nikt nie chciał ustąpić ze swego stanowiska, a po obu stronach barykady stawali kolejni ludzie. „Mogę powiedzieć, że nikt nie kontaktował się z nami w sprawie Marcelo. To kłamstwo” wyraźnie zaznaczał Zinédine Zidane, a Dungę popierał z kolei Gilmar, koordynator techniczny brazylijskiej federacji: „Marcelo powinien trenować rano i skonsultować się z lekarzem, w sprawie swojego stanu. Rano w dniu powołań pytałem doktora, czy ma dla mnie nowe informacje – powiedział, że nie”. Odniósł się również do wypowiedzi Zizou:
„Dlaczego nazywa Dungę kłamcą? Gdzie tu respekt? Zidane mówi, że nikt z nimi nie rozmawiał, ale jakiego klubu graczem jest Marcelo? Rozmawialiśmy bezpośrednio z nim”.
Dunga, dotknięty i zdenerwowany, grzmiał w trakcie konferencji prasowych przy okazji meczów z Paragwajem i Urugwajem, że „po nich ujawni całą prawdę”. Miał to zrobić, pokazując mediom wiadomości, jakie wymieniał Marcelo z reprezentacyjnym lekarzem. Problem w tym, że takowych… nie było. „Rozmawiałem z Marcelo przez telefon, bowiem rozmowa wymagała większej szczegółowości, niż wiadomości pisane przez WhatsApp” mówił później Rodrigo Lamar. I na tym stanęło. Wszyscy trwali w swoich okopach, gotowi w razie czego pójść na jeszcze jedną bitwę. Stało się już jednak jasnym, że nikomu niczego nie uda się udowodnić.
Pierwszy wyłamał się Marcelo. Dwa tygodnie po całej aferze powiedział mediom: „Tak, to mnie zdenerwowało, ale teraz nie ma już na mnie wpływu. Jestem skupiony na pracy. Jeśli będę musiał pojechać na zgrupowanie – pojadę. Jeśli nie – nie pojadę. Ale nie martwię się już niczym w tej kwestii”. Zawodnik odpuścił, trener nie, bowiem jeszcze tuż przed Copa América atakował gracza Realu w wywiadach, broniąc swego stanowiska, które już wtedy wisiało na włosku. Po turnieju ten włosek został przerwany.
Niedopasowani
Marcelo w kadrze od zawsze pojawiał się i znikał. Debiutował za Dungi(!) i od tamtego czasu kolejni selekcjonerzy raz go powoływali, by później z niego rezygnować. Trudno stwierdzić, czy – jak sugerują to niektórzy dziennikarze – właśnie Dunga żywi do niego jakąś specjalną niechęć, czy też po prostu wszystko ułożyło się tak, że nie było szans na dalszą współpracę pomiędzy nimi. Pewnym jest jednak, że obaj – charakterni, walczący o swoje i nie odpuszczający – pasują (czy też pasowali) do tej reprezentacji. Inna sprawa, że nie pasują do siebie.
Marcelo ma swój świat, swoje zdanie, na boisku często wybiera rozwiązania, po których trenerzy łapią się za głowę. Jest oczywiście genialnym piłkarzem, być może najlepszym lewym obrońcą na świecie, jednak Dunga często wolał wystawić poukładanego taktycznie, bardziej słuchającego się poleceń Filipe Luisa, niż niepokornego gracza Realu. Po początkowym odstawieniu go na boczny tor, dał mu jednak kolejne szanse, wiedział bowiem, na ile go stać. Zresztą Marcelo imponował wtedy formą w Madrycie.
Problem w tym, że nie umiał się w stu procentach podporządkować. W Brazylii zdanie selekcjonera to świętość. On jest najważniejszy i jego słowa mają kończyć każdą dyskusję. Krytyka jego stylu czy taktyki ze strony zawodników jest po prostu zabroniona. A Marcelo krytykował, jak to zrobił choćby po meczu z Chile. Tutaj jednak Dunga wykazał się sporą niekonsekwencją, bowiem mówić o tym zaczął dopiero po marcowej aferze, wcześniej nie wspominając o tym w żadnym z wywiadów, czy na żadnej z konferencji.
Nie da się w stu procentach stwierdzić, kto w tym wszystkim zawinił, tak jak nie da się napisać, że „Dunga/Marcelo miał rację”. Obaj trzymali się swoich stanowisk, obaj nie zamierzali odpuścić i byli w stanie ze sobą walczyć. Obaj też na tym ucierpieli – Dunga, bo stracił świetnego zawodnika, który mógłby pomóc Brazylii na Copa América, Marcelo, bo kolejny już wielki turniej przeszedł mu koło nosa. Czy było warto? Zapewne nie. Choć oni obaj odpowiedzieliby pewnie twierdząco.
*****
Za pomoc i odpowiedź na moje pytania dziękuję panu Bartłomiejowi Rabijowi.